Nasze spojrzenia ponownie się spotkały. -Zadowolony z siebie?- Zapytał ojciec. -Nie możesz chociaż ten raz być posłusznym synem i nie robić szopki przed gościem?-

-Jakiej szopki? Prawdę nazywasz szopką?- Odparłem oschle.

-Nie zaczynaj znowu.-

-Dobrze wiesz dlaczego taki dla ciebie jestem.-

-To nie była moja wina.- Odpowiedział znowu poddenerwowany i zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. -Mówiłem ci już setki razy, że ten temat jest zakończony.-

-Może dla ciebie, ale ja nigdy ci tego nie wybaczę. Nie ważne ile pieniędzy mi dasz, ile panienek tu sprowadzisz, albo jak często będziesz się nade mną znęcać, nie zapomnę tego momentu.- Chciałem już uciec do swojego pokoju, gdy nagle mocno szarpnął mnie za kołnierz. -Posłuchaj mnie smarkaczu, Lily chorowała psychicznie, jej szybka śmierć była nieunikniona, nie ważne czy bym wtedy przyjechał, czy nie koniec wyglądałby tak samo!- Przycisnął swoją pięść, jednak nawet to nie powstrzymało mnie od wykonania tego ruchu.

Zebrałem w sobie wszystko co dotychczas leżało mi na sercu i z całej siły przywaliłem mu prawą dłonią w jego zachlaną, dwulicową twarz.

Usłyszałem tylko głośny huk opadającego ciała.

-Jak śmiesz tak mówić...-

Ojciec powoli odwrócił się nadal leżąc na podłodze. Nie zamierzałem kolejny raz stać bezczynnie i dawać mu sobą pomiatać tak, jak to robił przez te wszystkie lata. Nie mogę się go dłużej bać...

-Dobrze wiedziałeś, że mama chorowała...dzwoniliśmy, prosiłem cię abyś przyjechał, pomógł, bo sam nie dawałem sobie rady. Codziennie patrzałem jak słabnie, potrzebowała większej pomocy niż tylko cotygodniowa wizyta lekarza, który zdzierał nas jedynie z pieniędzy, a tak naprawdę nigdy do końca nie stwierdził co jej było. Nie mogłem nic zrobić...byłem z nią sam...słaby...bezsilny. A co ty zrobiłeś!?- Wrzasnąłem pod koniec i poczułem jak moje oczy zaczynają być szklane. Bruno patrzył na mnie bez słowa. Nawet nie otarł twarzy z krwi.

-Co zrobiłeś!!?-

...

-Byłeś zaślepiony swoimi pieniędzmi...mówiłeś, że nie wrócisz, bo jak zwykle coś zmyślam, a dostałeś taką ofertę, że w życiu z niej nie zrezygnujesz, bo dostaniesz tyle pieniędzy, że wreszcie zasłyniesz wśród innych producentów.- Dodałem.

-Nie mogłem nic zrobić...- Złapał się za głowę i chrząknął.

-Jesteś skończonym tchórzem, mama nigdy na ciebie nie zasługiwała. Gdy ty doskonale bawiłeś się na Manhattanie z górą forsy, ja modliłem się nocami płacząc, aby mama wyzdrowiała. Ona cię potrzebowała, to był twój cholerny obowiązek przyjechać do niej i zapewnić jej lepsze leczenie. Ale przecież to wszystko to były, jak ty to wtedy nazwałeś?...-

-gównowarte wymysły dziesięcioletniego smarkacza, które mówiłem tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę!-

-uwagę ojca, męża którego nigdy nie było.-

-I ty jeszcze śmiesz dalej brnąć w te wszystkie wymyślone kłamstwa i tłumaczyć swoje zachowanie tym, że mama była skończoną świruską!?-

Przez ten cały czas nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Pierwszy raz, to ja kładłem wszystkie karty na stół, a ojciec był jedynie graczem czekającym na swoją pewną przegraną. Nie był w stanie ani mi przerwać, ani zaprzeczyć, bo w tym przypadku już żadne kłamstwa nie pokonałyby moich słów i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Siedział bezradnie z krwią na twarzy i słuchał tego, co miałem mu do wygarnięcia za te wszystkie lata.

-Jesteś kretynem, myślałeś, że będziesz mógł kontrolować mną do końca życia?- Prychnąłem sarkastycznie. -Zostałeś sam, łączy nas jeszcze tylko wspólne mieszkanie, nic więcej. Wracaj do tych swoich pieniędzy.-

Wziąłem do ręki telefon i ruszyłem w stronę pokoju. -Na pewno czeka na ciebie jakaś oferta nie do odrzucenia.- Rzuciłem jeszcze szybko i odwróciłem napięcie wchodząc po schodach.

U góry minąłem się jeszcze z Martą, która akurat wyszła z łazienki.

-Gdybyś jednak zmienił zdanie, to wiesz gdzie jesteśmy.- Poklepała mnie po barku i zeszła na dół do Bruna. Ja bez słowa wszedłem do swojego pokoju i zakluczyłem się od środka. Przebrałem się na coś bardziej luźnego- dresy i szara koszulka.

Na chwilę się zdrzemnąłem, lecz nie na długo. Niespokojne myśli nie dawały mi zmrużyć oka. Nie wytrzymałem i kurwa...łzy leciały jedna po drugiej. Złapałem za zdjęcie leżące obok łóżka i cicho szlochałem z nadzieją, że nikt mnie nie usłyszy. Nie mogłem się uspokoić, zacząłem nerwowo chodzić po pokoju i przeklinać ojca pod nosem. Jak ja go nienawidzę.

Dopiero po paru minutach, nadal mając całe czerwone oczy i policzki ruszyłem w stronę okna. Otworzyłem je na oścież, aby wywietrzyć nieco głowę i wtedy ujrzałem ją.

Carter.

Zapłakana siedziała na swoim ulubionym, zacisznym oknie i wpatrywała się w gwieździste niebo. Tak samo jak ja była cała czerwona, ale nie mogłem jej poznać. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Przestałem myśleć o ojcu, a zamiast tego rozmyślałem co się stało, że taka odważna, znana mi dziewczyna nie może teraz opanować swojego płaczu.

Jednak czułem coś, co nas łączyło. Pomimo tej odległości, która istniała pomiędzy moim, a jej oknem, coś szeptało mi, że oboje zostaliśmy okrutnie skrzywdzeni.

Cholera! Zauważyła mnie.

==================================

Myślę że ten rozdział rozwiał wszelkie wasze pytania dotyczące tego wątku i jesteście już bardziej obeznani w historię bohaterów z dzisiejszej części.

Chętnie poznam wasze opinie na temat całej książki lub danych fragmentów! :)

💬/⭐️

Dziękuję za 6 tysięcy wyświetleń pod książką ♡♡♡ jesteście wspaniali

Miłość na widokuWhere stories live. Discover now