Rozdział 19

402 55 9
                                    

Luca

Czasem miałem wrażenie, że moje życie to było jedno duże kłamstwo.

Paradoksalnie nie miałem na myśli mojej orientacji, chociaż to też dorzuciłbym do zadziwiająco długiej listy rzeczy, które mogłem sobie zarzucić. W ogóle nachodziło mnie mnóstwo ciężkich przemyśleń, kiedy tak siedziałem dzień i noc przy półprzytomnym Gregu. Miałem sporo czasu do namysłu, skoro on i tak głównie spał, a za każdym razem kiedy tylko trochę się wybudzał, sprawdzał, czy wciąż tam jestem.

— Nie musisz iść do pracy? — zapytał któregoś razu, gdy za oknem słońce powoli chyliło się ku zachodowi. — Siedzisz tu chyba ze dwa dni.

— Jesteśmy tu od pięciu, słońce — sprostowałem, głaszcząc go czule po obandażowanym czole.

— Och...

Umierałem tam ze zmartwienia, ale dopóki on jadł, spał i żył bez dodatkowego stresu, pozostawałem spokojny. Czujnie szukałem oznak takiego załamania, o jakim wspominał jego ojciec, ale nie dostrzegałem żadnych niepokojących sygnałów. Greg powoli przyzwyczaił się do opatrunków na oczach, cały czas dozowano mu środki przeciwbólowe, a pozostałe rany dość sprawnie się goiły. Nie było żadnego krzyku czy paniki.

Po prostu rozmawialiśmy o bzdurach, jeśli akurat nie spał.

Pomagałem mu z jedzeniem, podawałem wodę, myłem go gąbką i trzymałem za rękę. Jego rodzice przez pierwsze dwa dni wyglądali na kompletnie zaskoczonych, że ciągle tam byłem. Kiedy powitaliśmy trzecią dobę, kupili mi ubrania, czytnik e-booków z abonamentem i zaczęli przynosić mi trzy razy dziennie posiłek. Domowy. Na miłość boską, znaliśmy się jeszcze z czasów, gdy odwiedzałem ich rodzinną posiadłość tylko jako przyjaciel Matthew, ale teraz to było coś kompletnie innego. Wcześniej miałem w głowie tylko mglisty obraz tego, kim naprawdę byli.

Dopiero przez taką tragedię mogliśmy poznać się nieco lepiej, a to wepchnęło nas wszystkich na kompletnie nowy poziom relacji. Zdarzały mi się takie chwile, kiedy żałowałem, że moja rodzina nie przypominała ani trochę Beckettów i wcale nie chodziło mi tu o pieniądze. Jego rodzice nawet w największym konflikcie odnosili się do siebie z szacunkiem. Nawet nie mrugnęli okiem na to, że ich syn najwyraźniej coś do mnie czuł i bez przerwy wołał moje imię.

Od razu wtedy myślałem o własnych rodzicach.

Nie powiedziałem im prawdy, ale na dobrą sprawę nie musiałem.

Byli zbyt konserwatywni na to, żeby mnie zaakceptować a ja kłamałem tak długo tylko dlatego, że chciałem odciągnąć nieuchronny koniec. Czułem w głębi serca, że gdy tylko zdobędę się na odwagę, wyrzucą mnie bez szansy powrotu, jakbym wcale nie był ich dzieckiem. Może miałem w sobie coś z idealisty, ale podobna historia mojego odległego kuzyna była dla mnie wystarczającą lekcją życia. Nadal było mi niedobrze na wspomnienie rodziców, którzy poparli wujostwo.

Rozparłem się odrobinę wygodniej na zbitym fotelu, który stał się epicentrum mojego życia na kolejne bóg-wie-ile dni. Miałem wrażenie, że sędziwe wiatraki od służbowego laptopa poparzyły mi całe uda i z ulgą zamknąłem klapę, a potem odłożyłem sprzęt na bok. Oczywiście zrobiłem to tylko po to, by dać sobie jakieś pół godziny przerwy, zanim nie sięgnę po prywatny sprzęt. Powoli zaczynałem wyczerpywać swój wolny czas, a zlecenia czekały. Numerem jeden był tomik wierszy, nad którym wciąż się głowiłem.

Mimo to, chwilowo nie miałem głowy do poezji.

W ogóle do niczego jej nie miałem, nawet do kontaktu z przyjaciółmi.

Myślałem, że Laureline i inni wpadną tam bez zapowiedzi, ale nic takiego się nie stało. Może podświadomie czuli, że ten czas był... cóż, wyjątkowy.

Jedno duże kłamstwo - O jeden #3حيث تعيش القصص. اكتشف الآن