Rozdział 18

501 59 11
                                    

Luca

Kiedy ponownie wróciłem do sali, w środku panowała o wiele luźniejsza atmosfera niż wcześniej. Poświęciłem chwilę na ukojenie własnych nerwów, a potem polewałem się zimną wodą po twarzy w szpitalnej toalecie, byle tylko odzyskać choćby szczątkowe panowanie nad własnym ciałem. Nadal daleko mi było do rozluźnienia, ale przynajmniej przestały mi drzeć cholerne ręce.

Greg z kolei nie podzielał tych zmartwień nawet w jednej dziesiątej.

Kiedy zamknęły się za mną drzwi, małe pomieszczenie wypełnił jego ciężki, miarowy oddech. Spał w najlepsze z lekko rozchylonymi ustami, a swoje silne dłonie miał kurczowo zaciśnięte na białej pościeli. Do jednej z nich podpięto wenflon, przez który nieustannie sączył się przezroczysty płyn.

Kropla za kroplą.

Stawiałem ostrożne kroki. Nie chciałem go obudzić z tego snu, którego przecież na pewno potrzebował. Nawet całe to rozbawienie jego dziarskim podejściem do spotkania z rodzicami wyparowało ze mnie w sekundę. To nie było po prostu nadwyrężone samopoczucie po lekach.

Wcześniej nie dotarło do mnie, że jego stan był poważniejszy.

O wiele poważniejszy.

Żeby nie czuć bólu przy takich obrażeniach, musiał być naćpany.

Aż mnie ścisnęło w sercu od tego widoku.

Stałem w nogach jego łóżka i patrzyłem na niespokojny sen faceta, na którego punkcie powoli zaczynało mi odbijać. Nagle nie dbałem już o to, czy chciał o nas komukolwiek powiedzieć, ani czy mieliśmy jakiekolwiek pola niezgody w tej relacji. W obliczu zagrożenia wszystko to wydawało się tak małe, tak nieznaczące, że wyrzuciłem te bzdury ze swojej głowy.

Równie mocno zaskoczyły mnie moje własne refleksje. Im dłużej świdrowałem wzrokiem bandaż dookoła oczu Grega, tym mocniej w mojej głowie echem odbijały się słowa: „Nie wiedziałem, że on znaczy dla mnie tak wiele."

Nasz romans trwał krótko.

Znaliśmy się długo, ale niekoniecznie na wylot.

Nikt o nas nie wiedział.

Ba, nawet my nie wiedzieliśmy o sobie jeszcze tylu rzeczy...

— To straszne, widzieć go w takim stanie, prawda? — usłyszałem obok siebie.

Drgnąłem zaskoczony, a serce automatycznie mi przyspieszyło. Jego nierówny rytm wyrównał się dopiero wtedy, kiedy rozpoznałem ojca Greg'a. Powoli podchodził coraz bliżej, aż w końcu stanęliśmy ramię w ramię.

Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu, obaj zanurzeni głęboko we własnych myślach. Kątem oka obserwowałem, jak nerwowo podciągał rękawy swojego eleganckiego swetra, a potem wepchnął ręce do kieszeni.

— Tak — odpowiedziałem w końcu. — To... ja...

— Wiem — skwitował łagodnie. — Nikt się nie spodziewał.

Westchnąłem, a po tym oparłem dłonie na białej krawędzi szpitalnego łóżka.

— Nie tak wyobrażałem sobie koniec tego tygodnia. Ten facet musi być pieprzonym świrem.

— Jeśli chcesz pójść do domu, nikt nie będzie cię oceniać. — Niespodziewanie położył mi dłoń na ramieniu i stanął tak, że nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. — Na razie był spokojny, ale kiedy część z tej lekowej mieszanki zacznie się wypłukiwać z organizmu, stare traumy mogą się odezwać...

Nie do końca rozumiałem, co Maverick miał w tamtej chwili na myśli.

Próbowałem usilnie wyłapać ten zawoalowany sens, jednak nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. No, może nic oprócz najbardziej oczywistych spraw, czyli poprzedniego wypadku.

Jedno duże kłamstwo - O jeden #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz