Rozdział 13

881 77 15
                                    

Gregory

Matthew zamienił się w kłębek nerwów.

To było wręcz niezwykłe zjawisko, patrzeć na tego samego faceta, który normalnie nie przejmował się kompletnie niczym, nagle pochłoniętego tak wielkimi emocjami. Znałem swojego młodszego brata wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że tylko udawał wyluzowanego, chociaż tak naprawdę przechodził wewnętrzne katusze. Ślub był dla niego szalenie ważny, tak samo jak Giovanna.

To oczywiste, że pragnął, by wszystko było idealnie.

— Te zaproszenia, czy te? — spytał wyraźnie poirytowany. — Pomóż mi, Greg. Nie widzę między nimi żadnej różnicy, a ty?

— Nie bardzo — odparłem przepraszająco.

Oba kawałki eleganckiej papeterii nie różniły się praktycznie niczym.

— Och, do kurwy nędzy — ciągnął dalej. — Dobra, niech będzie to! Przecież nie będę z każdą pierdołą biegał do Gee, ona ma już wystarczająco na głowie. Miałem wybrać zaproszenia i to zrobię. To nie takie trudne!

Cóż, brzmiał jakby było dokładnie odwrotnie.

— To już tyle? — przemknąłem wzrokiem po kilkudziesięciu próbkach rozłożonych na kawiarnianym stoliku. — Miałeś tylko dobrać odcień?

— Odcień, napis, ozdobne elementy — wymieniał zdenerwowany, gwałtownymi ruchami luzując sobie krawat. — A do tego jeszcze treść, ilość, koperty, kolor woskowych pieczęci. Brakuje chyba tylko tego, żebym wybrał drukarzowi w jakiej pozycji ma wyruchać wieczorem żonę, bo kazali mi wskazać dosłownie wszystko.

To zabrzmiało trochę bardziej jak typowy Matt, ale tym razem uśmiech nie sięgnął jego oczu. Zamiast tego pojawiły się za to zmarszczki mimiczne, których, dałbym głowę, nie było tam jeszcze parę tygodni wcześniej. Zielone oczy były podkrążone i zmęczone, a krwistoczerwone żyłki wyraźnie odznaczały się obok tęczówek. Normalnie pewnie założyłbym, że znowu wypalił o jednego wesołego papierosa za dużo, jak to zwykle sam ujmował, ale tym razem było inaczej.

Miałem przed sobą namacalny dowód na to, że ślub nie bez powodu znajdował się na liście najbardziej stresujących wydarzeń w życiu, tuż obok śmierci małżonka i pogrzebu rodziców.

— Masz to wszystko wytypować z głowy? — dociekałem życzliwie.

— Ach, nie. Dali mi tam coś takiego.

Zanim się obejrzałem wyjął z własnej aktówki wielgachny katalog grubości biblii i upuścił go na wolną przestrzeń blatu gdzieś pomiędzy nami. Tomiszcze było tak grube i ciężkie, że gdy łupnęło w drewnianą powierzchnię, rozległ się huk, który wystraszył paru klientów siedzących nieopodal.

— Może powinieneś poradzić się mamy, co? Będzie zachwycona, jeśli ją do tego włączysz.

— Nie ma szans. — Machnął ręką lekceważąco. — Już i tak poprosiłem ją, żeby skonsultowała się z Gee i zorganizowała noclegi dla wszystkich gości w tym ośrodku. Poza tym ma przecież na głowie swoją operację. Nie będę jej teraz dokładał.

— Rozumiem.

Czas był, łagodnie mówiąc, nienajlepszy.

Wszyscy nurzaliśmy się w swoich własnych problemach, więc Matthew został sam. Z tego, co zdążył mi zrelacjonować, Laureline i Ethan sporo mu pomogli, załatwiając kwestię sukienek dla druhen i garniturów wraz z krawatami dla drużbów. Luca tworzył listy, ojciec załatwiał jedzenie.

Tylko ja dostałem taryfę ulgową i nie przydzielono mi żadnego zadania poza rolą świadka.

— Ja to zrobię — wyrzuciłem z siebie szybko, nim zmieniłem zdanie. — Pomogę ci, Mattie. Daj mi ten katalog i do jutra będziesz miał całą kompozycję. Zostaw mi wizytówkę do tego miejsca, wyślę im wszystko mailem.

Jedno duże kłamstwo - O jeden #3Where stories live. Discover now