Rozdział 15

573 66 11
                                    


Gregory

Życie powoli stawało się dobre.

W którymś momencie zdążyłem zapomnieć, jak to było, gdy budziłem się z uśmiechem, a każda najmniejsza rzecz wywoływała uśmiech na twarzy. Nagle wystarczał aromat porannej kawy, zjedzony w pośpiechu bajgiel z okolicznej kawiarni i ciepłe promienie wschodzącego słońca, żebym znów czuł, że żyję. Oczywiście nie byłem naiwny. Nawet nie było wątpliwości, że to Luca zrobił największą różnicę.

Tak mijały dni naszego randkowania. Cudowne, rozkoszne i przepełnione tęsknotą za kolejnym spotkaniem. Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku, bo nie tylko my planowaliśmy kolejny wspólny weekend, ale też łapałem coraz więcej zleceń w pracy. Matthew dosłownie dwa dni wcześniej wyjechał na swój przedweselny odwyk, rodzice chodzili na swoją terapię.

Każdy zbłąkany element powoli wskakiwał na swoje miejsce.

Już od dawna nie było tak dobrze.

Być może właśnie to ostatecznie mnie rozproszyło i stało się moją zgubą. Stres perfekcyjnie motywował, zmuszał do większej czujności, a dobry nastrój rozleniwiał. Niestety, rozleniwiony detektyw był złym detektywem. Jeśli dodatkowo miał protezę zamiast jednej zdrowej nogi, statystyki robiły się naprawdę przykre. Wszystko jednak zaczęło się dość niepozornie.

Po raz kolejny z rzędu śledziłem tego samego faceta na jego stałej rundce po mieście. Timothy Bell regularnie kursował między domami uciech, jednym barem, a bankiem z chwilowymi pożyczkami, których zaciągał po prostu mnóstwo. Żona chciała dowodów tylko na to, że ją zdradzał. Cała reszta stanowiła raczej ponurą niespodziankę i bonus do sprawy rozwodowej. Seria zdjęć, rozmowy ze świadkami i reszta materiałów stanowiły wystarczającą podstawę dla sądu, lecz ta kobieta złapała jakąś chorą potrzebę zgłębiania tego coraz bardziej. Czy miałem na ten temat opinię? Oczywiście. Nie dzieliłem się nią jednak z nikim, bo jeśli chciała napełniać moje kieszenie, nie miałem zamiaru się sprzeczać. Taki zastrzyk gotówki był bardziej niż pożądany.

Właśnie tak znalazłem się na rogu niezbyt prestiżowych ulic, między którymi Tim regularnie szukał szczęścia. Kiedy tylko znalazł się w budynku, zająłem miejsce w pobliskiej kawiarence, zamówiłem herbatę i cierpliwie czekałem.

Znając życie, miał zamiar spędzić tam co najmniej godzinę.

Głównie dlatego wyjąłem telefon i wykręciłem numer Laureline, kierowany mieszaniną sprzecznych uczuć. Najlepsza przyjaciółka mojego młodszego brata od lat była dla mnie jak rodzona siostra.

— Hej, Greg! — wykrzyknęła wesoło na powitanie. — Co u ciebie?

— Ach, wszystko w porządku — odparłem równie pogodnie. — Masz teraz chwilę?

— Pewnie. — W tle trzasnęły drzwi, a dźwięki rozmów zniknęły, zastąpione ciszą. — Dobra, już jestem w gabinecie. Co tam?

Wziąłem oddech, zastanawiając się w duchu jak ubrać w słowa to, co chciałem przekazać. Kiedyś odrobinę nie ufałem bratu i zadawałem podobne pytania, które teraz miałem na końcu języka, lecz tym razem miałem inną motywację. Wszystko płynęło z troski.

— Chciałem cię zapytać o opinię — zawiesiłem się na sekundę — na temat Matthew. Znasz go jak nikt, Laurel. Myślisz, że radził sobie lepiej, zanim wyjechał?

Już po samym pojedynczym westchnieniu mogłem się domyślić, ile to wszystko dla niej znaczyło.

— Tak myślę — odpowiedziała po namyśle. — Nie mówię tego tylko po to, żeby cię pocieszyć, przysięgam. Zmienił się, od kiedy jest z Gee, wiesz? Zmieniła się jego motywacja.

Jedno duże kłamstwo - O jeden #3Where stories live. Discover now