Rozdział 4

903 73 28
                                    


Gregory

Na miejscu jest dokładnie tak, jak można było się tego spodziewać. Głośno, kolorowo i zadziwiająco tłoczno. Z ledwością powstrzymuję wywrócenie oczami, gdy dostrzegam w oddali naszych kuzynów. Cóż, to nie tak, że za nimi nie przepadam, ale też nie są moimi ulubieńcami. Daleko mi w tym do Matthew, który zawsze potrafił znaleźć wspólny język nawet z największymi dziwakami tego świata. Ciężko byłoby zliczyć, ile razy skrycie mu tego zazdrościłem. Nidy nie przyznałem tego na głos i nawet nie miałem na to ochoty, ale takie pozostawały fakty.

— Skąd ta sceptyczna mina, Beckett? — pyta mój brat, materializując się tuż obok. — I czemu chodzisz jakoś mniej skocznie, niż ostatnio? To nie aby ta stara proteza?

Przełykam nerwowo ślinę, zaskoczony jego spostrzegawczością. Spodziewałem się, że jego czujne oko w końcu zauważy różnicę, ale nie przewidziałem, jak szybko to nastąpi.

— Możliwe — odmrukuję neutralnie.

— Możliwe, co? Gdzie to nowe cudo, które kupiłeś jakiś czas temu?

Przedstawienie czas zacząć, myślę sobie.

— Zniszczyła się.

— Zniszczy... — urywa, a jego brew wystrzela do góry — co, kurwa? Nie wmówisz mi, że twoja czadowa bioniczna noga za kilkadziesiąt tysięcy dolarów ot tak się zepsuła. Jezu, co się stało, Greg? Ktoś cię napadł? Ukradli ci ją?

Nie jestem pewien, co zrobić, więc udaję głupiego. Stoimy przy otwartym bagażniku jego białego Range Rover'a i wyjmujemy kolejno kartony, w których pochowane są alkohole i jakieś inne bzdury. Ciągle wpatruję się w jedno z pozaklejanych pudeł, skrzętnie unikając jego czujnego wzroku. Oczywiście wiem, że nie będę mógł uciekać przed konfrontacją zbyt długo. Cholera, w końcu to mój młodszy brat, a on nie odpuszcza tak łatwo nawet wtedy, gdy usilnie staram się go zniechęcić.

Czuję się wewnętrznie rozdarty, bo przede wszystkim nie chcę go rozczarować. Może to głupie, ale zawsze lubiłem być jego bohaterem. Kimś, na kogo patrzył z podziwiem. Zawsze byłem wzruszony, gdy jeszcze jako mały dzieciak przynosił ze szkoły prace, w których opisywał mnie jako swojego idola. Niestety życie było nieprzewidywalne, a pewne rzeczy stały się szczególnie trudne, od kiedy zostałem kaleką. Za każdym razem, gdy ktoś mówił, że wypadek nie jest końcem świata, przechodziły mnie zimne dreszcze. Nie mieli pojęcia.

Nawet ja nie miałem aż do tamtego dnia, chociaż zawsze miałem się za empatycznego. Być może byłem po prostu zbyt skupiony na sobie i na własnym ego, by wcześniej zauważyć pewne sprawy. Kiedy biegłem do drzwi tamtego budynku, chciałem ratować ludzi. Byłem bohaterem, a potem w moją łydkę i stopę wbiło się tyle odłamków, że musieli pozbyć się mojej kończyny na wysokości kolana.

I oto jesteśmy tu dziś.

Nie jestem już tym samym mężczyzną i zdecydowanie nie można nazwać mnie już bohaterem. Kiedy pojawiam się w towarzystwie, od razu zauważam, jak zmienia się atmosfera. Peszę ludzi, budzę litość. Wnętrzności skręcają mi się za każdym razem, gdy ktoś nie umie się przy mnie zachować, a już szczególnie wtedy, gdy to ktoś z przeszłości.

W popołudnia takie jak to autentycznie żałuję, że nie mogę po prostu wyłączyć własnych uczuć.

— Nie myśl sobie, że spławisz mnie tym swoim milczeniem — syczy Matt, doganiając mnie z kolejnym kartonem. — Odstawimy te cuda i porozmawiasz ze mną, okej?

Milczę.

— Greg, bo się wścieknę!

— No dobra — mamroczę pokonany. — Gdzie to dać?

Jedno duże kłamstwo - O jeden #3Onde as histórias ganham vida. Descobre agora