Rozdział 5

942 83 21
                                    


Luca

Godziny po przyjeździe minęły nam na niezobowiązujących konwersacjach i znoszeniu wszystkich rzeczy do domków. Na całe szczęście wszystkie lodówki były solidnie wyposażone w jedzenie, a oprócz wtedy Matthew wcisnął nam ogromną zgrzewkę piwa. To nie mogło skończyć się lepiej. Po uzgodnieniu naszego harmonogramu i ustaleniu planu na kolejne dni, umówiliśmy się, że w piątek w południe zaczynamy zabawę. Pierwszy nasz przystanek po śniadaniu to paintball, który wzbudził niemały entuzjazm wśród wszystkich gości.

Wieczorem z ulgą zwinąłem się do naszego domku pod pretekstem zmęczenia. Nawet specjalnie nie musiałem kłamać, bo wszystko widzieli w mojej twarzy. Zresztą nie byłem jedyny. Każdy z nas miał za sobą cztery dni w pracy.

I oto jestem w słuchawkach na małym tarasie z tyłu domku, a przed sobą mam tylko gęsto rosnące drzewa. Widok jest oszałamiający, a powietrze pachnie tak świeżo, że mam ochotę siedzieć tam bez przerwy. Zmroku nie rozjaśniają żadne latarnie, dzięki czemu mam piękny widok na rozgwieżdżone niebo. Jedynym źródłem światła jest mój tablet. Oczywiście zleciały się już komary, przyciągnięte pewnie zapachem mojej krwi i sztucznym światłem. Tak, wiem, powinienem już sobie odpuścić i odetchnąć.

Ale życie nie jest tak proste.

Cztery wolne dni mają dla mnie sporą cenę, więc nadrabiam pracę, skoro mam okazję. Aktualnie zajmuję się tłumaczeniem ostatnich dwóch zdań na iPadzie, z którego korzystam do pracy. Dłoń z rysikiem drży mi już z ekscytacji. Cholera, ależ mam już ochotę, by w końcu cisnąć obowiązki w kąt. Wiem jednak, że kredyt studencki nie spłaci się sam. Jestem realistą. Nikt nie osiągnie sukcesu za mnie, ani nie będzie mnie żałował.

Cóż, na całe szczęście uwielbiam własną pracę.

Gdy wklepuję ostatnie słowo na klawiaturze, wzdycham z ulgą, a moje ciało wtapia się głębiej w wygodny fotel. Szybko zapisuję plik, a później zamykam aplikacje. Będę musiał przy śniadaniu przeczytać to wszystko po raz ostatni dla pewności, jednak na ten moment jestem wolnym człowiekiem. No cóż, przynajmniej na następne cztery dni. Mogę się założyć, że dwa razy mrugnę i już będę musiał wracać do biura. Niestety, ale te wolne chwile zazwyczaj mijały mi właśnie w takim tempie.

Drzwi prowadzące do luksusowo urządzonego domku otwierają się akurat w momencie, gdy zatrzaskuję obudowę na tablecie. W nich pojawia się Greg ubrany tylko w spodenki z odsłoniętą muskularną klatką piersiową, co rozprasza mnie na dobre kilka chwil. Na szczęście prawie od razu skupiam się na jego twarzy, błagając samego siebie, by nie zjechać wzrokiem choćby o centymetr niżej. Nie chcę też, by pomyślał, że gapię się na jego nogę. Domyślam się, że nie chce tego pokazać, choć jest mocno przewrażliwiony na tym punkcie.

— Masz ochotę napić się piwa? — pyta schrypniętym głosem. — Właśnie będę otwierał dla siebie i pomyślałem, że może chciałbyś ze mną posiedzieć. No chyba, że jesteś zajęty.

— Nie, właśnie skończyłem pracę.

Wygląda na nieźle zaskoczonego.

— Pracowałeś? — Rzuca mi pytające spojrzenie, a jego brwi się marszczą. — Tutaj? Na urlopie?

— Deadline'y nie wybierają.

Czuję się naprawdę lekko, gdy wspólnie wracamy do klimatyzowanego wnętrza. Wieczór jest naprawdę ciepły, ale czasem dobrze się schłodzić. Nawet taki nudziarz jak ja lubi od czasu do czasu wypić butelkę schłodzonego alkoholu.

— Myślałem, że po prostu chciałeś posiedzieć sam.

— Nie, skąd. A teraz dawaj to piwo, zanim się rozmyślę.

Jedno duże kłamstwo - O jeden #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz