•Mecz•

433 30 7
                                    


- Przepraszam, co? Jak to dopiero w wakacje?! Nie pojebało ich przypadkiem? - warknąłem, siadając na łóżku. - Vasquez, naprawdę nie ma jednak jakichś lotów we ferie? Albo przed świętami? Albo...

- Erwin, ja naprawdę chciałbym przylecieć jak najszybciej.. ale średnio się da... - usłyszałem po drugiej stronie słuchawki ciche westchnięcie.

- Ale.. ale na serio nie da się nic z tym zrobić..? - zapytałem, tracąc wszystkie nadzieje.

- Niestety... Ale spokojnie, szybko to zleci. Zaraz będzie styczeń. To naprawdę nie jest tak długo, zaufaj mi.

- Vasqi, ufam ci, ale patrząc na mój stan, który może i się trochę polepszył, ale dobrze wiesz, że jest na skraju, nie dam rady wytrzymać. Wiesz jak ciężko to znieść?!

- Wiem Erwiś, wiem... Dobrze Skarbie, będę kończył. Muszę lecieć spać. Mój współlokator niestety wrócił.

- Oh... Okej... To wyśpij się kochany, dobranoc. Pozdrów Hiroto. Pamiętaj, że zawsze będę o tobie pamiętać. Kocham cię Vasqi i będę tęsknił...

- Oj Erwiś, też cię kocham. Nie idź za późno spać i zjedz jakąś kolację, bo dobrze wiem, że często ją omijasz. Buziaki! - rozłączył się, a ja dalej pozostawałem w tej samej pozycji.

Kolacja. Ta. Pod tym względem akurat się cieszę, że Vasquez jest daleko. Nie pilnuje mnie z jedzeniem. Zawsze to robił. Mimo że troszczył się o mnie i nadal to robi, denerwuje mnie to. Ale to tylko jeden mały minusik szatyna. Jednak i tak kocham tego zjeba. Po prostu jest dla mnie jak brat.

Westchnąłem cicho i wstałem z łóżka. Otworzyłem drzwi i już miałem ruszać w stronę salonu, jednak nagle usłyszałem przekręcanie zamka w drzwiach.

- Erwin kochanie! Chodź tu synku! - wesoły głos mojej matki rozniósł się z echem po domu.

Co jest kurwa? Jaki synku? Jakie kurwa kochanie?

Cofnąłem się delikatnie, ale zdecydowałem się pójść do mojej rodzicielki. Niepewnie stanąłem w progu i spojrzałem na kobietę. Obok niej stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna ubrany w czarny garnitur z teczką w ręce.

Jezus. Obstawiam, że to kolejny fagas na jedną noc, bo tamten się już jej znudził.

- Skarbie, przywitaj się. - zmierzyłem matkę wzrokiem od góry do dołu, szukając haczyka. Coś jest nie tak. Coś jest z nią nie tak. Nigdy, ale to nigdy się tak do mnie nie zwraca.

- Um... Dzień.. dobry?

- Dzień dobry, chłopcze. Nazywam się Johny White. - wyciągnął rękę w moją stronę. Kojarzę skądś to nazwisko...

Kto to jest do kurwy?! Czemu ona przyprowadza jakiegoś typa w garniturze?! A najważniejsze, dlaczego się tak kurwa zwraca?!

- Erwin.. Knuckles...

- Kochanie, podaj panu White'owi rękę. Bądź grzecznym chłopcem. - odparła ze sztucznym uśmiechem, posyłając mi wrogie spojrzenie. Uścisnąłem delikatnie większą dłoń.

- Dobrze, niech pan się rozejrzy po domu. Zapraszam!

- Kto to jest i co robi u nas w domu?? - warknąłem cicho do matki, gdy mężczyzna zaczął się oddalać.

- Sprzedałam dom.

- C-co..? - uchyliłem delikatnie wargi, jednak nic nie mówiłem, a całe moje uszy wypełnił głośny pisk. - Jak do chuja sprzedałaś dom?

No to są chyba jakieś jaja..

- Głuchy jesteś? Poza tym nie zwracaj się tak do matki!

- Nie ma opcji, że się wyprowadzam! Ty sobie leź, gdzie tylko chcesz, ale ja tu zostaję! Ja tu mam wszystko!

Wszystko co dobre, kiedyś się kończy... | [Erwin x Gregory]Where stories live. Discover now