XXXI: Chwila uniesienia i spuszczenie z krzyża

397 53 8
                                    

|Jasper|

Oddal się ode mnie, czułem to.

Był obok; całował mnie, obejmował, ale to nie był mój Sebastian. Wymykał mi się z rąk już od miesięcy, ale dopiero na tym wyjeździe zaczynałem rozumieć, jak bardzo. Wydawało mi się, że punkt zwrotny nastąpił w dniu próby samobójczej Jacksona.

Myliłem się.

Byłem ślepy na pierwsze sygnały dużo wcześniej. Nie były to może sygnały tak znowu jawne, żeby je dostrzec od razu, ale z biegiem czasu zacząłem rozumieć. Spisywać sobie odstępstwa, jego ucieczki i moje próby gonienia za nim.

Tak naprawdę straciłem go już w dniu imprezy, na której poszliśmy do łóżka pijani. Złamałem wtedy jego świętą zasadę, którą stworzył dla własnego komfortu. Chciał zmian z partnerami, chciał czegoś więcej niż ciała przy ciele. A ja mu to odebrałem. Odebrałem szansę nam obu. To od tamtej pory Seba nie chciał mnie dopuścić do siebie. To od tamtej pory nasza relacja przypominała wieloletni związek, gdzie chemia wypaliła się lata temu. Gdzie tkwimy ze sobą, bo się znamy, a nie z miłości.

Sebastian nigdy nie powiedział, że mnie kocha.

Co znowu nie było takie dziwne, rozumiałem to. Sam byłem w nim kompletnie zadurzony. Był tak dobrym człowiekiem. Potrzebowałem takich ludzi przy sobie, aby zyskać wiarę w życie. Dbał o swoich przyjaciół, dbał o partnerów. Chciał wszystkim dogodzić, samemu sobie szkodząc. Nie chciał być dla nikogo ciężarem, ale jednocześnie lubił, gdy mógł komuś pomóc w potrzebie. Był tak skrajny. Tak zajebisty.

A ja wierzyłem, że był mój.

Zacząłem sobie pluć w brodę, że pozwoliłem nam na tygodnie separacji. Powinienem był go naciskać, tak jak mu obiecywałem. Ty uciekasz, ja cię gonię. Pozwoliłem mu schować się w miejscu, do którego nie umiałem dotrzeć bez wskazówek. On mi ich nie dawał. Cały czas pokazując, że przecież wszystko gra. Zamknął się tak szczelnie, że nie mogłem go dosięgnąć. Musiałem słuchać i czuć różnice.

Obserwowałem go, gdy tylko mogłem. Przy posiłku, przy rozmowach, przy zabawach. I widziałem tylko aktora. Strzaskanego aktora, który udaje, że klej trzyma kawałki w całości. Był w znacznie gorszym stanie niż w dniu naszego pierwszego spotkania. A raczej mojego z nim, bo wtedy jeszcze nie wiedział o moim istnieniu.

Na tym wyjeździe widziałem wiele rzeczy, ale niepokojąca wydawała mi się ta, gdzie nawet przy kuzynie – swoim najważniejszym towarzyszu – udawał. Declan był dobrym obserwatorem lub tak dobrze znał kuzyna, bo on też tego nie kupował. Były chwile, gdy obaj patrzyli na siebie w smutku i nieco złości. Może ostrzeżeniu? Declan nie zawsze się uśmiechał do Sebastiana, a Sebastian nie zawsze podtrzymywał kontakt wzrokowy z Declanem. Jakby doszło między nimi do spięcia przed wyjazdem.

– Czy ty i Declan się pożarliście? – spytałem trzeciego dnia Sebastiana w naszej sypialni. Akurat naciągał koszulkę po prysznicu, więc mogłem przynajmniej przez chwilę podziwiać jego ciało.

– Nie, czemu? – wydawał się szczerze zdziwiony. – Było spięcie, ale wyjaśniliśmy je sobie. Declan ma teraz fazę na bycie potulnym barankiem – zaśmiał się, kręcąc głową. – Trudno go w tym stanie czasem pojąć.

– Często ten stan u niego bywa? – zaciekawiłem się.

Podszedłem bliżej i objąłem go w pasie. Nie umknęło mi to chwilowe spięcie ramion, jakby był gotów mnie odepchnąć, gdybym zapragnął wziąć go tu i teraz. Bolało, chociaż Sebastian już zdążył mnie do tego przyzwyczaić. To trwało prawie pół roku.

– Gdy odpierdoli coś poważnego i się potem kaja. Powiedzmy, że dość rzadko. Ostatni raz widziałem go takiego chyba po pobiciu mnie – przyznał, przekrzywiając głowę. – Wtedy zachowywał się tak, jakby nie zasługiwał na życie, jakby miał się rozbeczeć za każdym razem, gdy się spotykamy. Na szczęście po dwóch tygodniach mu przeszło. Nie tak całkowicie, ale wrócił stary dobry Lan.

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Where stories live. Discover now