V: Znaj łaskę pana

901 99 53
                                    

Impreza u Kurta zbliżała się wielkimi krokami, a ja wciąż nie zdecydowałem, czy zaprosić na nią Jaspera, czy lepiej dalej nas ukrywać. Co robiłem nieudolnie. Ciągle siedziałem z nosem w telefonie lub błądziłem myślami, a znajomym zaczynało to doskwierać. Wybieganie problemu nie było też możliwe.

Doszedłem do jednego bardzo logicznego wniosku – musiałem zderzyć ze sobą dwa światy. Tak, moje postanowienie nie trwało dłużej niż tydzień, ale naprawdę zaczynało mnie to denerwować. Prościej więc jakoś je ze sobą pogodzić, niż przed sobą ukrywać. Po części oczywiście. Jasperowi to pasowało, chociaż nie ukrywał delikatnego podenerwowania, gdy na stołówce, zamiast usiąść z przyjaciółmi, usiadłem właśnie z nim. Wiedziałem, że tego dnia jego koleżanki nie było w szkole, a druga odrabiała karę. Zamiast więc pozwolić mu siedzieć samotnie, zaoferowałem swoje towarzystwo. Miałem wrażenie, jakby na ten gest z pół stołówki zamarło w rozmowach i się nam przyglądało. Sam Jasper zaś rozszerzył zaskoczony powieki. Skinąłem mu na kawałek pizzy, który leżał na talerzyku nadal nietknięty. Ja swoją colę właśnie kulturalnie spożywałem.

– Ludzie patrzą, jakby czekali na jakąś dramę – szepnął konspiracyjnie Jasper, pochylając się nad stolikiem. Siedzieliśmy obok siebie w kącie prostym stolika.

– Myślisz, że gdybym teraz przewrócił stół, toby się mi oberwało? – odszepnąłem z powagą.

Jasper prychnął i już kręcił głową, biorąc się za pizzę.

– Yo!

Na moich barkach pojawiło się ciężkie ramię Declana, który z niewiadomych przyczyn nie zasiadł obok, tylko patrzył z góry na pobladłego nieco Jasper. Chyba spożywany kęs nie miał możliwości zostania przełkniętym. Wywróciłem oczami i zabrałem rękę kuzyna.

– Siadaj na dupie lub spadaj – poleciłem.

– Pa, jaki niemiły. Ja tu tylko witam nowego kolegę, a ten się rzuca – sarknął, zajmując krzesło obok mnie, żeby mieć bardzo dobry widok na Jaspera. Coraz bardziej niepewnego Jaspera. – Jak masz na imię, bo niedosłyszałem?

– Jasper – odpowiedział posłusznie, z trudem przełykając pizzę. Pozostałą jej część odłożył na talerz i wziął się za picie wody.

– Jasper, Jasper – powtarzał Declan, jakby smakował to imię i starał się sobie przypomnieć, do kogo należało. – Za chuja nie wiem. Kto to, bo mnie głowa dziś boli? – spytał mnie, unosząc brew.

– Mój potencjalny mąż – odparłem niewzruszony, a Jasper zachłysnął się wodą. Poklepałem go po plecach, widząc łzy w jego zaczerwienionych oczach. – Widzisz, prawie go zabiłeś.

– To chyba ty oświadczynami – zaśmiał się, pozbywając wreszcie zgrywania dupka. – J, nie bój się. Macie moje błogosławieństwo. Wszystko, byle ten ruchodupek wreszcie utopił serce w rozpuszczalniku.

– Siedzę tu – przypomniałem mu, spoglądając na Jaspera, który zaczął normalnie oddychać.

Przy stoliku zjawił się zaintrygowany spektaklem Jackson, zrzucając plecak z hukiem pod nogi stolika. Jasper podskoczył na krześle, bo właśnie po jego lewej zasiadł kolejny gość z elity, ten huczny i imprezowy. Sięgał z kartonika frytkę, ale szybko strzeliłem go w łapę, aby nie podkradał jedzenia innym. Spojrzał na mnie jak na zdrajcę.

– Że mnie? Znamy się dłużej.

– Jego cenię bardziej.

– Aha? – mruknął, patrząc przeszywająco na Jaspera. – Kim ty, gościu, jesteś?

– J-Jasper – wydukał zarumieniony.

– Dobra, skończcie, bo nie jesteście zabawni.

– Ja go tu testuję, czy gość zasługuje na dołączenie do nas, a ty wszystko psujesz, cholero – warknął Jackson.

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz