31

121 12 2
                                    











...

Dopiero wtedy dostrzeglam że pudełko jest zbyt duże by był w nim tylko klucz.

Gdy brązowa wstążka opadła, zaczęłam oglądać pudełko.

Okazało się dość dokładnie ozdobione, wzorami w czerwone kwiaty, których nie mogłam dostrzec w słabym świetle panującym w pomieszczeniu.

Szybkim ruchem podniosłam się i zapaliłam lampkę stojącą na biurku.

Rzeczywiście.

Klucz, to nie wszystko co skrywa to pudełko.

Okazuje się że miejsce gdize znajdował się klucz, jest tylko górnym piętrem.

Coś mi mówi że łatwo dowiem się co jest jednak w środku.

Żeby otworzyć całkowicie pudełko, wystarczy klucz który przecież mam w ręku.

Z zaciekawieniem miałam już wsadzać klucz w dziurkę, gdy złapało mnie dziwne uczucie.

To nie może być takie łatwe.

Wsuwam klucz w zamek, po czym próbuje go przekręcić.

On jednak ani drgnie.

A więc do czego jest ten klucz?

Jest czarny, i dość staromodny.

Ma różne zawijaski i małe zdobienia.

Pudełko pasuje do niego wyglądem, bowiem po bliższym przyglądaniu się, stwierdzam że wyglada jak szkatułka.

Gdzies widziałam już motyw który panuje na tym kluczu.

Gdzie ja widziałam czarna, ozdobną dziurkę od klucza?

Wstałam z podłogi.

Położyłam szkatułkę na biurku.

Pozbierałam papiery z podłogi i poukładałam resztę prezentów które dostałam.

Czarny, zdobiony klucz wsadziłam do kieszeni granatowej kurtki Tobiasa, wiszącej w mojej szafie.

Wybrałam z niej ubrania na przebranie.

Nie będę cały dzień chodzić w tych workach.

Dlatego też, aby sprawic przyjemność pierwszej osobie na liście tych którzy dali mi prezent na urodziny, chwyciłam za moje luźne spodnie moro i bluzę z maską Eyeless Jack'a.

Ruszyłam do toalety by się przebrać, uprzednio, zdjęte ubrania wrzucając do prania.

Nie ubrudzilam ich, ale wątpię że Tobias chciałby dostać swoje ciuchy w stanie, gdzie były już noszone.

A karteczka która wyleciała ze szkatułki gdy wyciągała klucz, nadal leży pod łóżkiem.


...


Skierowałam się do piwnicy z zamiarem odwiedzenia kanibala.

Spoglądam na zegar by spojrzeć, czy aby na pewno nie jestem za wcześnie.

Bal skończył się o drugiej, więc każdy powinien być już w rezydencji.

Jest 11.26.

No nie spodzewalabym się.

Mimo prawie południa, rezydencja jest tak opustoszała jak podczas ciszy nocnej.

A może, znów każdy poszedl do pracy?

Pukam do drzwi pracowni Jack'a, z której jest przejście do jego pokoju.

Cisza.

Może go nie ma, albo śpi?

"Idę!"- usłyszałam.

A więc jednak.

Drzwi otworzyły się, prawie uderzając mnie w nos.

"Cześć E.J., chciałam podzieko..."- zatkało mnie.

Jack miał rozpięta w połowie koszule, wygląda jakby dopiero wstal, jego włosy wyglądają jak gniazdo.

Oprócz tego, na jego dłoniach i twarzy jest krew.

"Nie ma za co. Czy coś jeszcze ? Nie chce być nie miły, ale jestem w trakcie posiłku, a on jest jeszcze żywy." - powiedział zachryplym głosem.

Wzdycham.

"Ugh, nie, jeszcze raz dziękuję, i życzę smacznego."- objęłam rękami samą siebie.

"Dzięki, do zobaczenia."- i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Musisz się nauczyć że to nie jest hotel, Vivienne.

To jest rezydencja morderców.












 * w tym rozdziale, pochyła czcionka, to wiadomość od autorki

divine feeling ~// ticci toby// creepypastaWhere stories live. Discover now