Rozdział 41 - To moja wina

1.1K 39 13
                                    

To, co usłyszałam podczas rozmowy z Vincentem było dla mnie szokiem. Kolejnym z resztą w życiu, ale takim, jakby coś mocno poraziło mnie prądem i na moment odgrodziło trzeźwość umysłu od rzeczywistości.

Mój najstarszy brat obwieścił mi bowiem, że nic nie znaleźli, a to był tylko wypadek.

Gdy to usłyszałam, zamarłam. Przez dobrą chwilę naprawdę nie potrafiłam się ruszyć. Zupełnie tak, jakby coś mnie sparaliżowało i nie zezwalało na choćby głupie mrugnięcie okiem.

Przez cały trwający czas mojej rekonwalescencji myślałam, że ktoś celowo próbował mnie skrzywdzić. Ba! Nawet gromadka moich braci jasno i wyraźnie na każdym kroku to sugerowała. A ja ślepo w to wierzyłam. Wierzyłam, że wina nie leży po mojej stronie, a po stronie kogoś, komu zależało, by po raz kolejny wywrócić moje życie do góry nogami.

Ale nie tym razem.

Mimo, iż Vince nie powiedział mi tego prosto w twarz, to doskonale wiedziałam, że myśli dokładnie tak samo, jak ja.

To ja musiałam popełnić gdzieś błąd.

Błąd, za który teraz srogo płaciłam niemalże na każdej płaszczyźnie.

Tak właśnie myślałam do momentu, aż leżąc już w łóżku, po męczącym dniu spędzonym na rehabilitacjach i zwierzaniu się ze swoich problemów terapeutce, zaczęłam poważnie rozgrzebywać temat i coraz to dogłębniej go analizować.

Bo co takiego mogłam zrobić, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej...

I w momencie, gdy ta myśl rozświetliła mój umysł, wybałuszyłam oczy i niemalże zerwałam się do siadu.

Chłopcy do tej pory nie wiedzieli, co spowodowało wypadek, ale byli pewni, że nie był on zaplanowany. Za to ja doskonale już wiedziałam, co się musiało stać i nie mogłam uwierzyć że byłam aż tak głupia.

Gdy wykonałam tak gwałtowny ruch, zabolało. Zarówno ciało, jak i wszystko inne, gdy zrozumiałam, że powodem swojej krzywdy jestem ja sama.

Włożyłam rękę pod poduszkę, zacisnęłam powieki i płakałam. Nie dbałam o to, by robić to cicho. Nawet chciałam, by mój głośny płacz rozbrzmiał w całym domu i odbijał się echem od ścian.

Tak bardzo potrzebowałam z kimś porozmawiać. Nic by to nie zmieniło, ale zawsze miałabym świadomość, że nikogo nie okłamuje. Wiedzieliby po prostu, że to ja sprowadziłam na siebie taki ciężar, nikt inny. Przestaliby tracić czas na analizowanie tej sytuacji, bo w moich oczach była ona już w pełni wyrazista.

Gdybym mogła wstać, napewno wybrałabym inny sposób na ulżenie sobie w cierpieniu, ale z racji, że nie byłam w stanie się podnieść, skupiłam w pełni swoją uwagę na łzach.

Nim zdążyłam zmoczyć całą poduszkę, usłyszałam pukanie do drzwi. Nawet nie spojrzałam w ich stronę, nie chciałam. Pragnęłam tylko zrozumieć swoją własną głupotę, co raczej zdawało się być niemożliwym.

Gdy nie odpowiedziałam ani słowem osobie czekającej za drzwiami, ta sama się wprosiła do środka. Usłyszałam kliknięcie drzwi, i charakterystyczny dźwięk szelestu kołdry, na której ktoś właśnie zasiadał.

Dopiero dotyk na tyle mojej głowy sprawił, że nieco się uspokoiłam i spojrzałam kątem oka na tego kto właśnie do mnie przyszedł.

Wcale się nie zdziwiłam widząc zatroskaną twarz Willa, starającego się ukryć swoje zmartwienie wymalowanym na twarzy, subtelnym uśmiechem.

- Malutka...

Zaczął, ale nie dokończył, bo weszłam mu w słowo.

- To moja wina - zapłakałam, i przykryłam twarz dłońmi.

Hailie Monet - zaburzenia odżywiania Where stories live. Discover now