Rozdział 12 - Będzie lepiej, obiecuję.

2.4K 45 32
                                    

Zaczęłam mrużyć oczy. Ból głowy, który od razu zaatakował mnie, być może w reakcji na jasność pomieszczenia, w którym się znajdowałam, był nie do zniesienia.

Chwilę rozglądałam się po sali, w której byłam i miałam nadzieję, że to tylko mój głupi sen i zaraz się obudzę. Tak bardzo nie chciałam tu być...

Z resztą, czego ja się spodziewałam, przecież logiczne, że po tym, co odwaliłam znajduje się teraz w szpitalu.

Gdy moje oczy powoli przyzwyczaiły się do sztucznego światła, wychodzącego ze szpitalnych lamp, ujrzałam Will'a, który trzymał cały czas moją dłoń. Był lekko pochylony w moją stronę i oparty ręką o szafkę obok mojego łóżka. Najwidoczniej spał.

Zastanawiało mnie jednak kilka rzeczy. Między innymi nie wiedziałam, ile czasu już tutaj leżę. Bardziej jednak ciekawy był dla mnie fakt wynikający z nieobecności wszystkich moich pozostałych braci.

Może byli na mnie źli? - taka myśl niejednokrotnie przeleciała mi przez głowę.

Cieszyłam się jednak z obecności mojego ulubionego brata i nie uciekałam od dotyku, który mi oferował.

Zauważyłam też, że w dłoni, za którą mnie trzymał miałam wenflon, który piął się w górę i prowadził do woreczka z jakimś płynem.

Przypadkiem lekko ruszyłam ręką, wybudzając tym ruchem mojego brata.

Po cholerę ja ruszałam tą ręką?

Wtedy spojrzenie moje i Willa się spotkało. Jego - zmartwione, a moje - bez wyrazu. Po prostu puste.

Nie wiedziałam, jak miałabym im wytłumaczyć moje zachowanie. Impuls? Pochopna decyzja? Czy może wyjaśnić, że w rzeczywistości nie planowałam się zabić?

Byłam świadoma, że czegokolwiek bym nie powiedziała, i tak te słowa będą miały straszny wydźwięk.

Dlatego najbezpieczniej było się po prostu nie odzywać.

- Boże, malutka, nareszcie się obudziłaś. Jak się czujesz? - szepnął do mnie Will i przeczesał kosmyk włosów za moje ucho.

Nie odezwałam się, a w moich oczach stanęły łzy. Nawet nie wiem dlaczego. Czułam się okropnie sama ze sobą.

Gdy mój brat to dostrzegł, nie naciskał więcej, nie oczekiwał odpowiedzi. Zwyczajnie wstał i usiadł obok mnie na łożku, otulając swoim ramieniem i pozwalając się wypłakać. Przyciągnął moją głowę do swojego ramienia i pocałował jej czubek.

Tak bardzo kochałam w nim te łagodność i wyrozumiałość. Jednak tego samego nie mogłam niestety powiedzieć o reszcie moich braci, o czym szybko się przekonałam, gdy weszli do sali.

Nie miałam w sobie na tyle odwagi, by unieść wzrok na Vince'a. Stał blisko mnie, jednak nie dałam rady spojrzeć mu w te jego błękitne tęczówki.

- Jak się czujesz, Droga Hailie? - zapytał i przysiadł na krawędzi mojego łóżka.

Gdy zastanawiałam się nad odpowiedzią, dostrzegłam świętą trójcę, która rozsiadła się na kanapie w rogu sali. Nic nowego, standard.

Mimo swojego luźnego wejścia w progi pokoju szpitalnego, czułam ich spojrzenia, które rzucali w moją stronę, po usłyszeniu pytania Vincenta.

- Dobrze. - zdecydowałam coś w końcu z siebie wyrzucić, by nie testować jego cierpliwości.

- Ta, jasne kurwa. Zawsze to powtarzasz, a potem kończysz w szpitalu, podpięta do kroplówki, z twarzą białą jak kartka papieru. - skwitował Dylan, co z trudem, ale musiałam przyznać, że było prawdą.

Hailie Monet - zaburzenia odżywiania Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz