rozdział 32

1.1K 48 10
                                    

Rosaline

Ciemność.

To pierwsze co zobaczyłam po otworzeniu oczu. Jedynie blask księżyca wpadał do pomieszczenia przez małe okno, w którym były kraty.

Przetarłam oczy i wstałam. Próbowałam przypomnieć sobie wczorajszy dzień, lecz na marne. W mojej głowie widniała pustka.

Podeszłam do drzwi chcąc je otworzyć, lecz były zamknięte. Mocniej za nie szarpnęłam i nic. Wkurzona walłam je nogą. Co za cholerne drzwi.

Oparłam się o nie plecami i zjechałam na dół. Byłam wystraszona. Nie wiedziałam gdzie jestem i gdzie jest Connor. Connor mnie tu zamknął?

Nie, to niemożliwe.

Stwierdzając, że moje siedzenie nic tu nie da, wstałam chcąc poszukać włącznika światła. Bezskutecznie. Poszłam prosto z rękami wyłożonymi do przodu, aby w nic nie walnąć.

Lecz nawet jak bardzo starałam się w nic nie wejść, coś mi nie szło. Jedynym pocieszeniem było to, że w nic nie walnęłam, ale o coś zachaczyłam. Wpadłam w jakąś małą dziurkę w podłodze i runęłam. Byłam taka nieogarnięta, że zamiast podeprzeć się rękoma to spadłam prosto na twarz.

-Cholera - powiedziałam sama do siebie

Leżałam na tej podłodze błagając życie, aby okazał się to jakiś nieśmieszny żart bądź sen. Nawet uszczypnęłam się w ramię, aby się obudzić. Na marne.

Moje przypuszczenia szybko poszły w dal kiedy do środka ktoś wszedł. Cholera. Z trudem podniosłam głowę, aby zobaczyć tego człowieka. Mimo, że było ciemno nie potrzebowałam światła, aby rozpoznać twarz widniejącą przede mną. Gdy zobaczyłam kto to był, szybko schowałam głowę, żeby na niego nie patrzeć.

-Witaj Rosaline - żegnaj Thomasie.

Jego głos był w takim stopniu przerażający, że stwierdziłam, że ta podłoga jest naprawdę ciekawa i wygodna, nie musiałam się podnosić.

I wtedy bum. Wspomnienia z wczoraj uderzyły we mnie z podwójną mocą. Wojna, Connor i Thoams.

Ten idiota mnie porwał i teraz zamknął w jakimś pokoju z dziurą na środku podłogi.

Connor ratuj mnie.

Zapewnie bym mu coś odwarknęła, lecz za bardzo się bałam. Leżałam na tej podłodze jak skończona idiotka i nie miałam zamiaru się z niej podnosić.

Przez chwilę było cicho. Nie wiedziałam czy on sobie poszedł czy dalej stoi i się na mnie gapi. Kusiło mnie, żeby sprawdzić. Nienawidziłam, że byłam taka ciekawska. No i znowu popełniałam błąd. Zdałam sobie sprawę, że byłam mistrzynią w popełnieniu błędów. Całe moje życie było jakimś błędem. Ciekawość wygrała i podniosłam głowę. Miałam jakąś nadzieję, że sobie poszedł i da mi dzisiaj święty spokój. Marzenie. Idiota dalej tam stał, oparty o framugę drzwi i obserwował mnie intensywnie. Zaraz ci wydłubie te oczy moimi paznokciami, które zapuszczałam od dawna.

-Rosaline, Rosaline - westchął i podszedł bliżej. Z powrotem odwróciłam głowę i jak najmocniej przycisnęłam się do podłogi. Podłogo, uratuj mnie.

Teraz nie było tak samo. Nie pojawił się z dupy Connor, który by mnie uratował. Musiałam polegać na sobie.

Nagle złapał mnie za rękę.

-Bierz te łapska - warknęłam i uderzyłam go w rękę. Nie będzie mnie idiota dotykał.

Zaśmiał się cicho na moją reakcję i mimo mojego sprzeciwu, złapał mnie i podniósł. Ja mu dam. Gdy już stałam, a ten dalej mnie trzymał zamiast mnie puścić, podniosłam drugą rękę i z całej siły podrapałam go. Szach mat.

Werewolf #1 [Korekta Pierwszych Rozdziałów] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz