Rozdział 27

58 3 1
                                    

- Witajcie przyjaciele - Philip przyjaźnie przywitał wampiry.
- Miło nam, że znów możemy się spotkać - zawtórował mu Carlisle.
- Niestety mamy złą wiadomość, ponieważ ataki się nasilają, wiem, że pomagacie nam jak możecie, ale mimo zwiększenia terenu patroli, wciąż zabijani są ludzie. Dlatego...
- Mamy co do was wątpliwości - wtrącił Jade.
- Mój brat miał na myśli to, że cześć stada poddaje w wątpliwość waszą lojalność wobec nas.
- Cóż, mogę was jedynie zapewnić, że jesteśmy sojusznikami. Jak wiecie nasze oczy po wypiciu ludzkiej krwi stają się czerwone, a żaden członek naszej rodziny nie ma takich tęczówek.
- Co nie zmienia faktu, że możecie potajemnie zawierać znajomości z wrogimi wampirami - drążył Jade - wiecie, my nie mamy przed sobą tajemnic, wasze umysły natomiast są dla nas zamknięte.
- Ty po prostu szukasz dziury w całym - przerwałam mu - każdy sojusz niesie za sobą pewne ryzyko, ale musi opierać się na wzajemnym zaufaniu.
- Niestety cześć watahy tego zaufania brakuje, szczególnie nowym członkom - powiedział Philip, faktycznie od pojawienia się wampirów, nowi chłopcy przeszli przemianę i niedawno dołączyły do nas cztery nowe wilki.
- Uważamy - kontynuował Jade - że nie możemy ufać naszym wrogom, zostaliśmy stworzeni do walki z wampirami, a teraz co? Mamy się z nimi trzymać za ręce? Może teraz nie zabijacie, ale z natury jesteście mordercami...
- Jak śmiesz! - krzyknęłam na niego.
Już miałam się rzucić na Jade'a, ale usłyszeliśmy mrożący krew w żyłach krzyk. To był Jack. Potrzebował pomocy.
     Zareagowałam jako pierwsza i błyskawicznie skoczyłam w kierunku, z którego dobiegał. Ludzkie ucho by go nie usłyszało, ale wilcze, albo wampirze już tak. Wiedziałam, że wszyscy go słyszeli. Kilka osób nawet mnie zawołało kiedy skoczyłam do szaleńczego biegu, ale ja ich nie słyszałam. W uszach świszczał mi tylko wiatr, a słowa Jack'a jakby utkwiły w mojej głowie:
- Pomocy! - kołatało mi się pod czaszką.
     Jeszcze nigdy tak szybko nie biegłam, nawet wampiry nie były w stanie mnie dogonić, chociaż słyszałam ich kroki, cała reszta była może milę ode mnie. Moje serce waliło jak oszalałe, biegłam na oślep przez las, przeskakując korzenie i zwalone pnie drzew. W końcu dotarłam na miejsce, wyskoczyłam zza krzaków i zobaczyłam.
     Jack półleżał oparty o drzewo, cały we krwi, a nad nim klęczała wampirzyca, ta wampirzyca, która pojawiła się w naszej szkole.
- Po co te krzyki, przecież i tak nikt ci nie pomoże, jesteśmy tu sami.
     Już miała go zaatakować, ale byłam pierwsza, rzuciłam się na nią i odepchnęłam daleko, tak mocno, że trafiła w jakieś drzewo. Podbiegłam do Jack'a. Zaczęłam cicho skomleć.
- Większość to nie moja krew, tylko mojej mamy, mieliśmy wypadek, wampirzyca wyszła na jezdnie i mama chciała ją wyminąć, wjechała w drzewo, a potem ten potwór ją zaatakował, udało mi się trochę uciec, ale matka... ona... nie żyje.
     Wampirzyca zdążyła już się pozbierać i wstać.
- To za mojego Caleba - chyba mówiła o tym wampirze, którego zabiliśmy, ale to nie ja go zabiłam.
     Warknęłam na nią.
- Nie dasz mi rady, słońce, ale szczerze mówiąc liczyłam na tą walkę. Wiedziałam, że do niej dojdzie.
     Skoczyła na mnie i zaczęłyśmy wirować, byłyśmy kłębkiem kłów i pazurów. Znowu ją odepchnęłam, ale tym razem była przygotowana. Gdyby tylko chciała mogłaby nauczyć się żyć zgodnie z jakimikolwiek moralnymi zasadami. Nawet osobiście mogłabym jej pomóc. Dlatego nie chciałam jej zabijać, a drugi powód był taki, że chciałam uniknąć wyrzutów sumienia.
- To niezwykłe, że wciąż się wahasz czy mnie zabić, myślisz, że gdzieś głęboko kryje się we mnie dobro, ale rozczaruję cię, nie ma go we mnie ani grama. I jeśli przegrasz to obiecuje ci, że zabiję go bardzo powoli i boleśnie, więc walcz!
     Tym razem to ja ją zaatakowałam. Chyba jeszcze nigdy nie byłam taka wściekła, z mojego pyska spływała ślina, a zęby były całkiem odsłonięte. Wpadłam w szał, prawdopodobnie tym razem Jack przestraszył się mnie pierwszy raz w życiu, ale nie dbałam o to w tym momencie. Byłam zaślepiona przez gniew. Złapałam ją za rękę i rzuciłam o ziemię. Dała radę się podnieść i skoczyła mi na plecy ciągnąc za sierść na karku. Stanęłam na tylnich łapach i rzuciłam się na plecy przygniatając ją do ziemi. Wampirzyca złapała mnie za żuchwę, więc mocno zaciągnęłam szczękę i usłyszałam wściekły krzyk, kiedy jej palce upadły na ziemię. W międzyczasie część zdążyła już przybiec i widziałam Carlisle'a klęczącego przy Jack'u, rozmawiali.
- Uważaj! - krzyknął Jack.
     Odwróciłam się nieco za późno i wampirzyca z rozpędu skoczyła mi do gardła. Przewróciła mnie na plecy. Jakoś dałam radę ją od siebie odsunąć przednimi łapami. I wtedy przybiegły wilki. Ktoś, wydawało mi się, że Philip ściągnął ze mnie wampira i odciągnęli ją w krzaki.
Podeszłam do Jack'a dysząc ciężko i utykając na przednią łapę, którą chyba miałam złamaną. Położyłam mu łeb na kolanach, a on pogładził mnie po głowie.
     A więc na szczęście nie wystraszył się mnie na tyle żeby mnie odtrącać.
- Ugryzła mnie - pokazał ranę na przedramieniu, z której sączyła się krew.
     Zlizałam ją i moim oczom ukazała się paskudna rana o poszarpanych brzegach. Zaskomlałam głośno i spojrzałam na Carlisle'a.
- Nic nie mogę zrobić, zmieni się w wampira.
Znowu wydałam z siebie żałosny dźwięk zbitego psa.
- To powinna być jego decyzja - wytracił Edward.
- Diano - zaczął Jack, ale nie dawałam mu dojść do słowa swoimi piskami, więc nieco podniósł głos - i tak bym umarł!
Zamarłam.
- Mam raka, złośliwego guza mózgu - spojrzałam oskarżycielsko na Carlisle'a, że nic mi nie powiedział, a z moich oczu leciały ogromne wilcze łzy - ja go poprosiłem żeby ci nie mówił. Nie chciałem cię martwić i już rozważałem przemianę w wampira.
Tym razem głośno zaskowyczałam na Edwarda. Zapadła głucha cisza.
- Co powiedziała? - spytał po chwili Jack, tym razem nawet on nie wiedział co mówię.
- Ona - zaczął wampir łamiącym się głosem - wampir ją też ukąsił.
      Wszyscy się na mnie spojrzeli ze smutkiem, niedowierzaniem i zdziwieniem. Podniosłam głowę do góry, teraz mogli zobaczyć ranę na mojej szyi. Rozszarpana skóra zwisała luźno u dołu rany, a sierść była dookoła cała przesiąknięta krwią, która kapała na ziemię.
- Ale ona się z tego wyliże prawda? - spytała desperacko Esme - Ma w sobie coś z wampira, więc to zwalczy?
- Nie możemy mieć pewności - przyznał szczerze doktor ze smutkiem.

[Zmierzch] Zachód słońca Où les histoires vivent. Découvrez maintenant