Rozdział 16

70 2 0
                                    

     Tak jak obiecałam, z Kitem spotkałam się w sobotę, zamiast w niedzielę, bo przecież miałam iść do Jack'a.
~ Diana! ~ przywitał mnie.
~ Cześć Kit, co dzisiaj robimy?
~ Właściwie to nie wiem. Nie mam żadnych planów.
~ Jak tam stado? Ostatnio nie było okazji się spotkać, a będąc wilkami jakoś się mijamy.
~ Kilka razy widziałem się z chłopakami, ale przestałem, bo Max mi dokucza.
~ Jak mnie nie ma to musi znaleźć sobie kogoś komu pokaże, że jest lepszy od niego, co? Na całe szczęście nie jest do końca szkodliwy.
~ Mniej więcej tak to wygląda.
~ Więc może chcesz poćwiczyć walkę?
~ Mamy walczyć? Serio?
~ No jasne.
~ Wiesz... chyba nie chcę z tobą walczyć.
~ Dlaczego? To nie będzie przecież prawdziwa walka, tylko trening.
~ No dobra, ale większość wilków jest ode mnie większych, i tak nigdy nie dam im rady.
~ Ja dałam radę z większym ode mnie niedźwiedziem.
~ Jak?
~ Musisz umieć wykorzystywać to, że jesteś mniejszy od przeciwnika. Dzięki temu możesz być zwinniejszy i szybszy.
~ No dobra, możemy spróbować.
     Stanęliśmy na przeciwko i Kit spróbował mnie zaatakować, ale zrobiłam unik w ostatnim momencie.
~ Wiesz, łatwiej jest jak twój przeciwnik nie czyta ci w myślach ~ powiedział.
~ Musisz skupiać się na moich myślach i przewidywać co zrobię.
~ Okej.
     Tym razem już udało mu się mnie dopaść, ale szybko wylądował na ziemi.
~ Widzę, że mamy dużo roboty ~ powiedziałam.
~ Na to wygląda ~ zgodził się podnosząc się z ziemi.

🐾

     W niedzielę byłam u Jack'a. Jego matka miło mnie przywitała.
- Witaj skarbie - zaprosiła mnie do środka - czuj się jak u siebie.
- Dzień dobry - przywitałam się.
     Dom był niewielki, ale bardzo przytulny. Było widać dotyk kobiecej ręki w umeblowaniu. Wchodziło się do niewielkiej przestrzeni, na lewo była kuchnia, na prawo salon, a na wprost schody prowadzące na piętro. Wnętrze było skromne, ale bardzo ładnie umeblowane. W salonie stała kanapa i dwa fotele przy kominku, na dużych regałach było mnóstwo książek i pamiątek, pewnie przywiezionych z wakacji. Na ścianie wisiały zdjęcia, a w niewielkiej wnęce był umiejscowiony stół z czterema krzesłami, który był już nakryty do obiadu.
- Jack jest w ogrodzie, poprosiłam go żeby przyniósł warzywa, zaraz przyjdzie, chyba, że chcesz iść do niego.
- Cóż jak trzeba to bardzo chętnie w czymś pomogę.
- Nie ma takiej potrzeby, już mam prawie wszystko zrobione.
     W tym momencie do domu wszedł Jack ze skrzynką, którą postawił na stoliku w kuchni.
- Cześć - przytulił mnie na powitanie.
- Macie bardzo ładny dom.
- Ale mały, co nie? Chodź to pokażę ci górę. Twój pewnie jest dużo większy - powiedział wchodząc po schodach.
- Jest większy, ale mieszka tam więcej osób, może też byś do mnie kiedyś wpadł?
- Nie wiem czy byłbym gotów spotkać się z twoją rodziną.
- Czyżbyś się bał? - spytałam.
     On się zatrzymał przez co na niego wpadłam, odwrócił się do mnie.
- Skądże znowu? Dlaczego miałbym się bać? - wyszczerzył zęby.
- Przecież cię nie zjedzą - kiedy stał na wyższym stopniu po raz pierwszy w życiu musiałam zadrzeć głowę do góry żeby popatrzeć mu w twarz.
- Nie mam stuprocentowej pewności - weszliśmy na piętro - co jeśli na przykład się skaleczę?
- Powstrzymają się.
- A co jeśli nie?
- To będą mieli do czynienia ze mną.
- Wątpię żebyś sobie poradziła z tyloma na raz - otworzył drzwi do pokoju i gestem ręki zaprosił do środka.
- Dzięki, że we mnie wierzysz - weszłam do pomieszczenia.
- Wolałbym cię nie narażać na walkę z rodziną.
- Ta, zwłaszcza, że wampirzy jad jest śmiertelny dla wilków - powiedziałam kiedy drzwi były zamknięte.
- Na prawdę?
- Tak, dla większości tak, ale skoro ja mam w jakimś procencie wampira w sobie to nie jesteśmy pewni jak by to było.
- Więc mogłabyś umrzeć?
- Dla ciebie byłabym gotowa to zrobić.
- Proszę nie rób tego nigdy, nawet jak będę w ogromnych kłopotach.
- Nie mogę, tak działa wpojenie.
- Eh - westchnął - to mój pokój.
     Dopiero teraz się odwróciłam żeby przyjrzeć się pomieszczeniu. Było raczej średnich rozmiarów. W rogu stała kanapa, pod oknem biurko, na którym leżał laptop i porozrzucane ołówki oraz kartki, w rogu stała lampka. Obok łóżka był dywan, z lewej strony od wejścia była niewielka garderoba, w której leżały schludnie poukładane ubrania. Pokój był jasny, a w powietrzu unosił się słaby zapach cytrusów, słaby dla ludzkiego nosa, może nawet niewyczuwalny, ale nie dla mnie. Czułam tez zapach czegoś innego, lub kogoś innego.
- Masz kota? - spytałam.
- Tak, skąd wiedziałaś?
- Czuje jego zapach.
- Właściwie to jej - Jack wszedł do garderoby i wyszedł z niej z puchatym stworzonkiem.
     Kot był czarny i miał długą sierść, a jego brzuch i łapki oraz cześć pyszczka były białe. Patrzył się na mnie zielonymi oczami. Jack postawił kotkę na ziemi, a ta podeszła do mnie i zaczęła się łasić o moje nogi.
- Niesamowite, zazwyczaj unika obcych, w dodatku myślałem, że zwierzęta raczej boja się...
- Nie, wilkołaków nie, to znaczy boją się nas tak jak ludzi, jeśli chodzi o wampiry... uciekają od nich gdzie pieprz rośnie.
- Nie dziwię im się.
- Widziałam, że macie mnóstwo książek w salonie.
- Tak, to były książki mojego ojca, zanim zmarł... na raka.
- Przykro mi.
- Twoja rodzina raczej nigdy nie zachoruje.
- No nie, ale to nie znaczy, że nie czyhają na nich żadne zagrożenia. Świat, o którym większość ludzi nie ma pojęcia jest bardzo niebezpieczny.
- Może i lepiej, że nie mają o nim pojęcia.
- Z pewnością.
     Po chwili matka Jack'a nas zawołała na obiad. Zrobiła pyszną zapiekankę z warzywami i ciasto marchewkowe.
- W której jesteś klasie, skarbie? - spytała mnie kobieta.
- O rok niżej od Jack'a.
- A czym zajmują się twoi... opiekunowie? Bo jesteś adoptowana, prawda?
- Mamo! - jęknął Jack.
- No co? Jestem ciekawa. Jeśli cię uraziłam to bardzo przepraszam.
- Nic nie szkodzi, i tak, jestem adoptowana, ale bardzo się z tego cieszę. Mój ojciec jest lekarzem, a matka... głównie zajmuje się domem...
     Rozmowa mijała nam bardzo miło i nawet trochę smutno mi się zrobiło kiedy musiałam wracać do domu, bo spodobała mi się ciepła atmosfera panująca w tym domu.
- Fajna ta twoja dziewczyna - kobieta powiedziała do Jacka, kiedy wyszłam, ale mój słuch to wyłapał.
- Mamo, to nie jest moja dziewczyna - mimowolnie się uśmiechnęłam.

[Zmierzch] Zachód słońca Where stories live. Discover now