Rozdział 11

86 4 2
                                    

     W końcu nadchodził ten dzień! Urodziny Jack'a i kolejne spotkanie. Czekałam na niego pod szkołą, siedząc na krawężniku i przyglądałam się swoim paznokciom. Nagle podszedł do mnie John.
- Na co czekasz, śliczna? - zapytał.
- Jeśli chcesz mnie przelecieć to sobie daruj - wstałam i już chciałam iść, ale chwycił mnie za rękę.
- Nie mów, że nie kręci cię coś takiego - rozłożył ręce, ale ja tylko pokręciłam głową z niesmakiem.
- Dobrze ci radzę - kontynuował, widząc brak pozytywnej reakcji - zostaw w spokoju tego dziwaka.
- O! Bo ty jesteś lepszy od Jack'a?
- Oczywiście, że jestem.
- Akurat - żachnęłam się.
- To jest moje ostatnie ostrzeżenie, w przeciwnym razie kiedyś może ci się stać krzywda. Przyłącz się do nas, mam duży dom, często organizuje imprezy i dobre auto, mogę cię wozić.
- Też mam dobre auto i duży dom, ale twój tryb życia znacznie różni się od mojego. A nie, zaczekaj, to nawet nie jest tryb życia, ty jesteś po prostu złym człowiekiem.
- Jestem po prostu na wysokim stanowisku społecznym.
- Wszyscy się ciebie boją, czy to jest tego warte?
- Tak, bo to dlatego jestem tak popularny i podziwiany.
- Podziwu nie zdobywa się sianiem postrachu wśród innych. To tak nie działa.
- Mylisz się, strach zawsze działa - pchnął mnie na ścianę budynku i do niej przycisnął.      Mogłabym z łatwością mu się wyrwać, ale nie czułam się zagrożona przez jakiegoś dupka.
- Zostaw ją w spokoju, dobrze wiem, że chodzi ci o mnie. Nie mieszaj jej w to.
- Sama się wmieszała, zadając się z tobą.
- Miło się gadało, ale na nas już pora - odepchnęłam go od siebie i pociągnęłam Jack'a w kierunku auta.
- Zdobił ci coś?
- Nawet gdyby spróbował, nie miałby szans, wierz mi, wiem co mówię.

🐾

- A więc skoro są twoje urodziny, postanowiłam zabrać cię w wyjątkowe miejsce - powiedziałam kiedy już wyszliśmy z samochodu.
- Czy to znaczy, że mogę już otworzyć oczy?
- Tak.
     Zabrałam Jack'a na moją polankę, na którą przyszliśmy po raz pierwszy. Teraz była pokryta opadłymi liśćmi. Było tak kolorowo, jakby ktoś wylał tu całą paletę farb. Liście miały kolory od brązowych, przez złote, żółte i pomarańczowe oraz ognistoczerwone, do zielonkawych.
- Wow, jesienią jest tu jeszcze piękniej - stwierdził Jack.
- Poczekaj na wiosnę - odpowiedziałam - ale mam tu dla ciebie coś jeszcze.
     Wyjęłam z torby schludnie zapakowaną paczuszkę, owiniętą czerwoną wstążką.
- Wszystkiego najlepszego!
- Nie wierzę, że na prawdę to zrobiłaś.
- Przecież masz urodziny, a na urodziny dostaje się prezenty, otwieraj.
     W środku znajdował się cały zestaw ołówków rożnej twardości oraz szkicownik.
- Koniec z luźnymi kartkami, które wysypują ci się z teczki.
- Dziękuję - odpowiedział i niezręcznie mnie objął.
- Co w nim narysujesz? - spytałam.
- W sumie jeszcze nie wiem, może-
     Nagle usłyszeliśmy głośny ryk jakiegoś zwierzęcia. Pomiędzy drzewami znajdował się ogromny niedźwiedź, który się na nas patrzył.
- Schowaj się! - krzyknął Jack i złapał za jakiś długi kij, trzymając go jak broń i zasłaniając mnie swoim ciałem.
- Wątpię żeby to nam pomogło, może niedźwiedź po prostu sobie pójdzie? - powiedziałam bez cienia paniki.
     Niestety niedźwiedź miał inne plany i zaczął na nas szarżować.
- Zginiemy - powiedział Jack kurczowo ściskając patyk, jego twarz stała się biała jak ściana.
- Nie zginiemy - stwierdziłam pewna siebie.
- Nie mamy szans z tym zwierzęciem!
- Posłuchaj, chciałam ci to powiedzieć już dawno, ale nigdy nie miałam okazji i w sumie nie wiedziałam jak to zrobić-
- Diana! - przerwał mi, bo niedźwiedź był coraz bliżej.
- Musisz mi jednak coś obiecać - kontynuowałam, ignorując to, że mi przerwał - nigdy nie powiesz nikomu co tutaj widziałeś. Zgoda?
- Diana...
- Obiecujesz?!
- Tak, przyrzekam, obiecuję, ale uważaj-
     Tyle mi wystarczyło. Zmieniłam się w mgnieniu oka, w idealnym momencie. Niedźwiedź akurat zdążył na mnie skoczyć. Odepchnęłam go i zawarczałam szczerząc zęby. Byłam prawie takiej samej wielkości. On jednak nie dawał za wygraną i wspiął się na dwie łapy. Skoczyłam na niego i ukąsiłam go w szyję. Ten zamachnął się łapą, żeby mnie strącić. Kiedy upadłam na ziemię sięgnął do mnie swoją wielką łapą i mnie zranił tuż pod łopatką. Zaskomlałam w momencie, w którym moja krew zrosiła suche liście. Nie mogłam się jednak poddać. Naparłam na zwierzę całym ciężarem i pchnęłam je na drzewo. Niedźwiedź dosyć mocno w nie łupnął, ale dał radę się podnieść z powrotem na cztery łapy. Oderwałam przednie łapy od ziemi żeby wydawać się większą i zawarczałam na niedźwiedzia. Zwierz uznał swoją przegraną i wstał żeby odejść.
     Jack patrzył się na tę scenę z przerażeniem. Nie wiedziałam co bardziej go przeraziło: ja czy niedźwiedź, ale wolałam tego nie sprawdzać. Byłam pewna, że już nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. W końcu kto chciałby znać się z takim potworem? W tym momencie jedyne co chciałam zrobić to uciec. Uciec i zapaść się pod ziemię, na zawsze. W mojej głowie pojawił się jednak pewien plan. Zaczęłam iść w kierunku niedźwiedzia, a gdy ten zaczął uciekać, poczęłam go gonić. Przystanęłam tylko na chwilę, żeby ostatni raz spojrzeć się na Jack'a. Patrzył jak się oddalam, nasze oczy się spotkały, jego spojrzenie nie wyrażało już strachu, ale było smutne, tak jak moje. Miałam ochotę zawyć najgłośniej jak potrafiłam, ale tego nie zrobiłam. W zamian za to popędziłem za niedźwiedziem i zaczęłam go kierować w tylko mi znanym kierunku.

🐾

     Wróciłam do domu wyczerpana, bardziej emocjonalnie niż fizycznie. Dowiedziałam się dzisiaj, że wilki mogą płakać. Z moich oczu potokami leciały łzy wielkiego smutku. Czułam się jakbym straciła kogoś bardzo dla mnie ważnego, ale przecież Jack żył, miał się dobrze. Na polanie zostały moje kluczyki, więc na pewno da radę bezpiecznie wrócić do domu moim samochodem. Weszłam do domu, a raczej wgramoliłam się do niego powłócząc łapami i wpełzam po schodach na piętro, a następnie z hukiem zamknęłam drzwi pokoju. Rzuciłam się na łóżko, które niebezpiecznie zaskrzypiało pod moim ciężarem i skupiłam się na tym, że chciałam zniknąć. Sen na który tak bardzo liczyłam nie przychodził więc zaczęłam cicho skomleć z frustracji, smutku i wyczerpania. Ktoś, nawet nie wiem kto raz zapukał do drzwi, ale ja tylko wrogo na niego warknęłam i nikt już nie próbował się do mnie dobijać. Po zamoczeniu całej poduszki wilczym łzami w końcu odpłynęłam. Sen nie przyniósł mi jednak żadnego ukojenia.

[Zmierzch] Zachód słońca Where stories live. Discover now