Rozdział 17

68 4 1
                                    

     Pewnego pięknego dnia po prostu się obudziłam, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam najpięknieszy widok na świecie. Padał śnieg, nareszcie przyszła prawdziwa zima i w deszczowym Forks spadła zamrożona woda, na którą czekałam. W Kalifornii to raczej rzadki widok, a ja tak uwielbiam zimę. W dodatku jako, że mam białe futro będzie mi się łatwiej zakamuflować w śniegu. Ubrałam się jak najszybciej w coś co nie wzbudzi podejrzeń, w końcu nie potrzebowałam jakiś bardzo ciepłych ciuchów, ale wyciągnęłam z szafy kurtkę i kozaki. Zbiegłam po schodach do kuchni i zrobiłam sobie szybką kanapkę z nutellą, i wybiegłam z domu. 
     Dojechałam do szkoły i jak się spodziewałam już trwała bitwa na śnieżki. Nauczycieli jeszcze nie było, bo dużo osób przyjechało wcześniej. Zaparkowałam samochód i przyglądałam się beztroskiej zabawie uczniów. Dopóki sama nie dostałam śnieżką. Rzucił nią jeden z byłych „kolegów" John'a, Lewis. Odkąd chłopak zniknął, w szkole zrobiło się naprawdę miło. Nikt już nie był zastraszony, nawet jego przyboczni wydawali się z tego zadowoleni. Część uczniów zaczęło rozmawiać z Jack'iem i ze mną, już nie musiałam siedzieć w klasie sama.
     Nagle na parkingu szkoły pojawiło się znajome auto i czar prysł. Wszyscy zszokowani patrzyli się na samochód i jego kierowcę.
- Co on tu robi? - spytałam Jack'a, który przed chwilą do mnie podszedł.
- Nie mam pojęcia.
     John zaparkował auto, wyszedł z samochodu i stanął przy wszystkich.
- No, mam nadzieję, że się stęskniliście - atmosfera, która jeszcze przed chwilą była beztroska, stała się bardzo napięta - Lewis, Matt do mnie.
- Nie musicie się go słuchać - powiedziałam głośno, kiedy dwóch chłopaków zaczęło się kierować w jego stronę.
- A więc teraz ty chcesz rządzić w tej szkole, tak? - zwrócił się do mnie.
- Nie, ale nie pozwolę ci nikogo terroryzować.
- Bo co mi zrobisz? - podszedł do mnie i złapał mocno za oba nadgarstki - Jesteś tylko dziewczyną, nie masz ze mną szans, z resztą nikt nie ma.
     Zaczął zaciskać uścisk, ale ja wyrwałam mu dłonie i wykręciłam ręce tak, że miał je za plecami. Wśród tłumu dało się usłyszeć szmer. John wyprostował się i wyjął coś z kieszeni. Coś metalowego, co zabłysło w świetle słonecznym. Zorientowałam się za późno i wbił mi scyzoryk w brzuch. Kilka osób w tłumie krzyknęło. Chwyciłam go za obie ręce i odepchnęłam od siebie, a następnie kopnęłam tak, że poleciał kilka metrów dalej.
- Diano - to był Jack - nic ci nie jest?
     Wszyscy się na mnie patrzyli, a potem zbiegli się dookoła, wymijając leżącego na ziemi John'a i otoczyli mnie ciasnym kołem. Wyjęłam nożyk starając się jak najbardziej wytrzeć go z mojej krwi o wewnętrzne warstwy ubrań. Kiedy go całkiem wyciągnęłam wydawał się czysty. Przynajmniej dla oka zwykłego człowieka.
- Widzicie? Scyzoryk był krótki, a ja mam grubą kurtkę, nic mi nie jest.
     W grupie uczniów rozległy się oklaski i wiwaty. John podniósł się i patrzył na wszystko z pogarda i nienawiścią, szczególnie na mnie. Wiedział, że stracił swoją pozycję w tej szkole.

🐾

     Po lasach zaczęły się kręcić wampiry, ale jakoś udawało nam się je odpędzić. Wilkołaki biegały i patrolowały tereny codziennie ze względu na to, że pojawiały się coraz częściej. Pewnego dnia zwołano zebranie. Okazało się, że Jade znalazł w lesie ciało. Był to trup starszego mężczyzny. Jego ubranie było całe obszarpane i zakrwawione. Miał na szyi dużą ranę po ugryzieniu, właściwie można by było powiedzieć, że nie miał szyi, bo jego gardło było całe rozszarpane. Na tyle, że głowa ledwo trzymała się tułowia. Twarz przedstawiała grymas przerażenia, a oczy miał otwarte. Niestety, bo gałki oczne uciekły mu wgłąb czaszki co dawało mrożący krew w żyłach wygląd.
~ Nie ma wątpliwości, że to wampiry ~ stwierdził Philip.
~ A może to Cullenowie? ~ zaproponował Jade.
~ Moja rodzina to nie mordercy ~ warknęłam ~ nie polują na ludzi.
~ Skąd możesz to wiedzieć?
~ Diana ma rację ~ wtrącił Philip, zanim zdążyłam odpowiedzieć ~ to na pewno nie Cullenowie, nie zrobili by tego ze względu na nasze przymierze, poza tym są dobrzy, nie chcą zabijać ludzi, a Carlisle przecież pracuje w szpitalu, ratuje życie wielu istnień.
~ Wzmożona aktywność wampirów nie jest jednak zbyt pozytywna ~ mruknął Jade ~ może przydałoby się zerwać stosunki ze wszystkimi przedstawicielami tego gatunku?
~ Nie ma takiej potrzeby, Cullenowie to nasi sojusznicy, mogą nam pomóc. Jedno jest jednak pewne - musimy dowiedzieć się kto to zrobił.

🐾

     Zima przeminęła i nastała wiosna. Przez całą mroźną porę roku spotykaliśmy się w lesie z Jack'iem, czasami bywałam w postaci wilka, a czasami bywałam sobą. Niekiedy Jack prosił mnie o to żebym się zmieniła zdążyliśmy w ten sposób wypracować doskonałą komunikację. Nie potrzebowaliśmy słów kiedy byłam wilkiem, wystarczyły pomruki i spojrzenia.
Kiedy nadeszła wiosna, Jack w końcu mógł zobaczyć jak wyglada polana kiedy jest pełna kwiatów. Las wiosną był cudowny. Słychać było śpiew ptaków, w lesie było zielono. Gdzieniegdzie rosły jakieś kwieciste drzewa, a łąka była pokryta kwiatami w najróżniejszych kolorach.
     Raz uplotłam sobie z nich wianek i Jack stwierdził, że ładnie wyglądałby wilk z wiankiem, więc oddałam mu moje dzieło i zmieniłam się. Chłopak do mnie podszedł, ciagle nie mogłam mu się nadziwić, że się mnie nie boi. Położył mi dłoń na głowie i wsunął palce w sierść. Lubiłam jego dotyk, był bardzo delikatny i przyjemny. Włożył mi wianek na głowę. Chwycił mój łeb w obie dłonie.
- Wyglądasz ślicznie - powiedział.
     Wyszczerzyłam zęby w wilczym uśmiechu i mruknęłam wesoło. Jack sięgnął po szkicownik i zaczął rysować. Patrzenie na niego kiedy rysuje było bardzo zajmujące. Kiedy się skupiał przybierał szczególny wyraz twarzy. Brwi miał zmarszczone a usta ściągnięte w wąską kreskę.
Kochałam spędzać z nim czas.

[Zmierzch] Zachód słońca Where stories live. Discover now