Rozdział 13

76 4 0
                                    

     Niedzielę spędziłam bardzo miło z Kitem. Głównie hasaliśmy po lesie i się wygłupialiśmy, chociaż i tak miałam z tyłu głowy świadomość o jutrzejszej ciężkiej dla mnie rozmowie, przez co nie byłam w stanie być do końca szczęśliwa. Kit to widział i starał się mnie pocieszać na wszelkie sposoby, ale mój humor pozostawał bez zmian.
     Skoro już mowa o rozmowie to w poniedziałek obudziłam się ultra zestresowana i zdenerwowana, przygotowałam się do szkoły, wyszłam z domu, a kiedy byłam w drodze usłyszałam wycie moich braci. Okazało się, że w lesie znowu pojawił się wampir i cały dzień spędziliśmy na tropieniu go, niestety nikt go nie znalazł, prawdopodobnie po prostu ulotnił się z naszych lasów.
     Po całej akcji postanowiłam jednak sprawdzić co u Jack'a. Byłam akurat w pobliżu jego domu. Kiedy tam dotarłam okazało się, że mojego auta nie ma, więc pewnie pojechał nim do szkoły. Jego matka właśnie parkowała na podjeździe, ale nie przyjechała z synem.
     Zdziwiło mnie to trochę i pokierowałam się do szkoły. Mój samochód stał na parkingu, jakby nigdy nic. Ale Jack powinien już wrócić do domu, bo o tej porze już miał skończone lekcje, coś nie grało.
     Zmieniłam się w ludzką postać (miałam w lesie blisko szkoły ukryte ubranie na wszelki wypadek, co prawda nie do końca adekwatne do pogody, bo zostawiłam je tam na początku roku, ale mniejsza o to) i poszłam do sekretariatu.
- Dzień dobry - przywitałam się z panią, która tam siedziała - czy Jack Cooper jest jeszcze w szkole?
- Diana Cullen? - zapytała znudzona.
- Tak...
- Kazał ci przekazać kluczyki - wręczyła mi je - zanim zabrała go karetka.
- CO?! - wrzasnęłam na cały sekretariat.
- Zabrała go karetka - powtórzyła smętnie kobieta.
- Co się stało?
- Został pobity przez innego ucznia, czy coś w tym stylu, nie wiem.
- Pani tu pracuje i siedzi codziennie od rana do wieczora, i nie wie co się dzieje w szkole?
- Nie było mnie przy tym.
- Dobrze - powiedziałam siląc się na spokój - dziękuje za... pomoc(?), do widzenia.
     Wypadłam z budynku najszybciej jak mogłam. Przystanęłam na chwilę żeby się zastanowić jak najszybciej dostanę się do szpitala: autem czy pieszo. Stwierdziłam, że i tak muszę zabrać auto do domu, więc pobiegłam do pojazdu.
     Jechałam chyba z największą możliwą prędkością (oczywiście w granicach rozsądku, nie chciałam wypaść z drogi, która była dosyć kręta). Dobrze, że po drodze nie było policji, bo dostałabym mandat. Zaparkowałam pod szpitalem i weszłam do niego. Dobrze, że Carlisle zabrał mnie tutaj kiedyś, bo teraz znałam rozkład szpitala. Poszłam w kierunku sal i idąc korytarzem poczułam znajomy zapach. Był tu Jack. W powietrzu unosiła się też woń wampira, więc był dzisiaj w pracy, prawdopodobnie nawet niedawno tędy przechodził. Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam w nim jedno łóżko oraz chłopaka z podbitym okiem i opuchniętą twarzą. Panował półmrok, bo ciężkie szpitalne zasłony całkowicie zakrywały okno i jedynym źródłem światła była mała, jarząca się słabym światełkiem lampka na stoliku. Wyglądał jakby spał, ale kiedy po cichu zamknęłam za sobą drzwi otworzył oczy.
- Diana? - spytał cicho.
- Tak - odpowiedziałam także szeptem, nie byłam w stanie mówić główniej - to ja.
     Już chciałam podejść bliżej, ale zatrzymałam się w połowie drogi do łóżka. Przypomniała mi się sytuacja z lasu i zastygłam w bezruchu.
- Podejdź bliżej - poprosił.
- Nie boisz się? - spytałam, aby mieć pewność.
- Ciebie?
- Nie pamiętasz co stało się ostatnio w lesie?
- Tak, pamiętam, uratowałaś mi życie przed niedźwiedziem. Chodź tutaj.
Posłusznie podeszłam bliżej i usiadłam na krześle przy łóżku.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Za co mnie przepraszasz? - zdziwił się.
- Za wszystko: za to, że ci nie powiedziałam wcześniej, za to, że uciekłam od ciebie, za to, że nie było mnie dzisiaj w szkole i nie mogłam ci pomóc, za to, że jestem potworem, za to, że w ogóle mnie poznałeś, za-
- Ej, przestań - przerwał mi - cieszę się, że cię poznałem, jesteś moją najlepsza przyjaciółką.
- Niemniej jednak nie zdziwię się i nie będę cię powstrzymywać jeśli nie będziesz chciał już się ze mną znać.
- Nie chce zrywać naszej znajomości i to, że ciebie dzisiaj nie było... i tak nic byś nie zrobiła, przecież nie zmieniła byś się w tego zwierza przy całej szkole.
- Żeby cię wyrwać z tarapatów byłabym gotowa to zrobić.
- Więc lepiej, że cię nie było, nie gniewam się, że mi nie powiedziałaś, po prostu nie byłaś gotowa, pewnie chciałaś to zrobić prędzej czy później - pokiwałam głową, ale nie byłam pewna czy w tym świetle Jack to widział, w moich oczach pojawiły się małe kropelki - nie jesteś potworem.
- Więc czym jestem twoim zdaniem? - spytałam ledwo powstrzymując płacz.
- Tego jeszcze nie wiem, pewnie mi to kiedyś wyjaśniasz, oczywiście jeśli zechcesz.
- Kto ci to zrobił? - spytałam zmieniając temat, chociaż znałam odpowiedź.
- Wiesz jaki on jest, nie potrafi odpuścić, dopóki nie zniszczy komuś życia.
- Albo dopóki kogoś nie zabije! - wybuchłam i zaczęłam płakać.
- Ej, to ja leżę ze złamanymi żebrami w szpitalu, a ty płaczesz?
- Martwię się o ciebie, tak bardzo się bałam kiedy dowiedziałam się, że jesteś szpitalu.
- Mój stan jest stabilny, spokojnie.
- Jak mam być spokojna, kiedy takie rzeczy dzieją się w szkole, gdzie każdy powinien czuć się bezpiecznie?!
- Masz rację, John jest po prostu kryminalistą, powinni go zamknąć.
- Co ci zrobił?
- Tylko pobicie...
- Nie jestem głupia, poza tym czuję zapach krwi na opatrunku.
- Niech to szlag!
- Jack...
- Dobra, dźgnął mnie scyzorykiem.
- Boże! Niedługo przyniesie do szkoły broń i wszyskich powystrzela!
- Nie sądzę, bo zabrała go policja.
- Całe szczęście, tylko żeby zrobili coś pożytecznego - prychnęłam. 
- Poza tym już nic mnie nie boli - zapewnił - dostałem lekki.
- Kto się tobą zajmuje?
- Doktor Carlisle.
- Chociaż to dobre - ucieszyłam się.
- Czy on też jest...
- Nie, ale jest... czymś innym. I tak na prawdę nie jest moim ojcem, tylko dla otoczenia musimy to udawać, ale to wszystko wyjaśnię ci kiedy indziej, jeśli tylko będziesz chciał słuchać, obiecuję.
- Będę chciał.
- O  wilku mowa.
- Co?
- Carlisle się zbliża, jest na końcu korytarza.

[Zmierzch] Zachód słońca Where stories live. Discover now