Rozdział 39 ~ Bez tchu cz.3

51 6 14
                                    

Pov Levi

Wyniesienie Alison z płonącego domu było wbrew pozorom trudniejsze, niż się spodziewałem, ponieważ dziewczyna nie współpracowała. Byłem wdzięcznym chłopakom za pomoc. Samemu bym nie poradził sobie z przytrzymaniu Yagami. Dziewczyna miotała się jak opętana i krzyczała abyśmy ją puścili i oddali jej dziecko. Ludzie na ulicy zaczęli się zbiegać, zaintrygowaniu niecodziennym zjawiskiem. Zaintrygowani hałasem wrócili do nas Mikasa oraz Jean. Szybko zaczęli rozganiać niepotrzebnych gapiów, ale jak tylko zobaczyli stan ich przyjaciółki oraz Izabel, ich oczy się zaszkliły i zaprzestali na moment jakichkolwiek ruchów.

Nie wiedziałem co mam zrobić z Yagami. Trzymałem ją z całych sił w objęciach, ale powoli traciłem siły. Byłem okropnie zmęczony po misji, ale bałem się ją puścić, że zrobiłaby sobie krzywdę.

- Spokojnie, przejdziemy przez to razem - powiedziałem, mając nadzieję, że może uda mi się do niej dotrzeć w końcu. Ona jednak mnie nie słuchała. W ogóle nie zwracała uwagi na moją obecność.

- Moja córka żyje! Ona żyje! - Krzyczała dziewczyna, aż nagle nie wiem skąd, wyjęła nóż. Widząc to niebezpieczne narzędzie w jej rękach, gdy była w takim stanie, poczułem nagły przypływ adrenaliny. Natychmiast wykręciłem jej rękę tak, aby upuściła broń, po czym kopnąłem ją w bok. To mogło się źle skończyć.

- Alison, proszę uspokój się - błagałem ją wręcz, bo jedyne co przychodziło mi do głowy w tym momencie, to było ogłuszenie jej. A naprawdę nie chciałem tego robić. - W takim stanie możesz zrobić sobie krzywdę.

Znowu nic. Dziewczyna była w swoim świecie.

- Widzieliście kogoś podejrzanego? - Zapytałem Jeana i Mikasę, którzy mieli zrobić obchód, ale ci pokręcili głową przecząco. Z doświadczenia wiedziałem, że jeśli od razu nie zacznie się szukać winnego, później staje się to wręcz niemożliwe. - Czy wiesz, kto wam to zrobił? - Zapytałem, mając nadzieję, że może uda się coś wyciągnąć z dziewczyny.

Białowłosa słysząc moje pytanie, zaskakując nas tym, uspokoiła się odrobinę. Przynajmniej przestała się szarpać. Zamiast tego spuściła głowę, a na podłogę zaczęły spływać strumieniami wręcz jej łzy.

- To ja... To ja jej to zrobiłam... - Wyszeptała tak cicho i niewyraźnie, że ciężko było mnie ją zrozumieć, dziewczyna jednak powtarzała te słowa jak mantrę, przez co po chwili zrozumiałem jej słowa.

- To nie twoja wina. Ktoś podpalił nasz dom, to jego sprawka i to jego powinnaś obwiniać, czy wiesz kto to był? Obiecuję, że go znajdę i przyprowadzę żywego lub martwego, jak będziesz wolała, ale musisz mi pomóc go namierzyć.

- Przepraszam.... Proszę, nie znienawidź mnie - odpowiedziała mi tylko dziewczyna, nie rozumiejąc najwyraźniej, tego co mówię. Za nic nie mogłem się z nią dogadać. Zaczynałem się obawiać, że może tak długie przebywanie w pomieszczeniu bez tlenu, sprawiło, że stało się coś z jej głową. Mówiła od rzeczy, ale była również szansa, że to był szok pourazowy czy trauma.

- O czym ty mówisz, nigdy bym tego nie zrobił - powiedziałem, darując już sobie wyciąganie z niej jakichś informacji, zamiast tego przytuliłem ją do siebie. Jak tylko jej głowa oparła się o moje ramie, poczułem na sobie cały jej ciężar ciała. Zemdlała.

Tak było jednak lepiej. Przywołałem do siebie Engo i przerzuciłem dziewczynę przez konia i sam na niego wsiadłem. Dużo wymagałem od swojej klaczy, ale miałem nadzieję, że da radę już ten ostatni odcinek. Pozostali również wsiedli na swoje rumaki. Ruszyliśmy do kwatery. Na szczęście Engo znała doskonale trasę i nie musiałem jej prowadzić. Mogło to być utrudnione z ciągle rozmazującym się widokiem, spowodowanym cisnącymi się łzami do moich oczu. Przez całą drogę jednak walczyłem, aby nie wypłynęły, ale nie skutecznie.

******** 

Z racji, że nasz dom spłonął, musieliśmy przenieść Alison w inne miejsce. Mieliśmy do wyboru wariatkowo, albo kwaterę zwiadowców. Nie uśmiechało mi się zamykać moją dziewczynę z wariatami, tylko dlatego, że przechodziła trudny okres. Na szczęście Hanji nie miała nic przeciwko, aby Alison wróciła, zwłaszcza że i tak nasza siedziba świeciła pustkami i nie zapowiadało się, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić.

Jak tylko dojechaliśmy na miejsce, przywitały nas dwie pielęgniarki oraz Miel. Yazmin jak tylko zobaczyła Armina niosącego Izabel, zakryła usta w szoku i zaczęła płakać. Poprosiłem Jeana, aby zajął się dobrze moim koniem, po czym udałem się za jedną z pielęgniarek do skrzydła szpitalnego, niosąc na rękach Yagami. Położyłem białowłosą na łóżku obok Sashy, która na szczęście nie zadawała pytań. Dowiedział się jednak o wszystkim, jak zacząłem opowiadać pielęgniarce o stanie fizycznym jak i psychicznym Alison. Nie było łatwo powiedzieć na głos o śmierci własnego dziecka, nawet ja nie byłem w stanie zachować spokoju w głosie.

Po przekazaniu Alison w ręce lekarzy, którzy mieli nad nią czuwać 24h na dobę, wróciłem się do pozostałych, a dokładniej do Armina, który wciąż trzymał na rękach, owiniętą w kocyk Izabel, tak jakby ona naprawdę tylko spała. Przejąłem ją od blondyna i udałem się w bardziej przestronne miejsce. Nie byłem przyzwyczajony, aby okazywać emocje przed innymi, a nie byłem w stanie już hamować łez. Gdy zostałem sam, po moich policzkach zaczęły strumieniami spływać łzy. Twarz mojej córki była lodowata i blada. Nie była już pięknie zaróżowiona, nie uśmiechała się do mnie, ani nie płakała i już więcej nie mogła tego zrobić. Czemu musiało ją to spotkać?

Cholerni podpalacze.... Może gdybym pojawił się odrobinę wcześniej, nie otrułaby się tym dymem. Czemu nigdy nie mogę być przy bliskich, gdy oni naprawdę mnie potrzebują? Co ze mnie za ojciec i partner? Nawet teraz, nie wiem jak pomóc Alison. Była przy Izabel w momencie jej śmierci, widziała to na własne oczy. Nic dziwnego, że ma wyrzuty sumienia, ale wiedziałem, że gdyby mogła coś zrobić, zrobiłaby to za wszelką cenę.

Po może godzinie, którą spędziłem w samotności, którą naprawdę potrzebowałem, przyjechała po mnie Miel. Nie komentowała tego, w jakim jestem stanie, dobrze wiedziała, że nie chciałem teraz o tym mówić.

- Chcesz odprawić jej pogrzeb teraz czy poczekać, aż Alison się obudzi?

Czy naprawdę będę musiał ją pochować, własną córkę? Czy to nie dzieci powinny chować rodziców? Do tego, czy Alison będzie w stanie uczestniczyć w pogrzebie? Może jak się prześpi, nieco się uspokoi?

- Poczekajmy do jutra, postaram się z nią jeszcze porozmawiać - odpowiedziałem, wracając wzrokiem na twarz mojej córki.

Bezdech  ~ Levi x OCWhere stories live. Discover now