Rozdział 5 ~ Szacunek

132 20 2
                                    

(2060 słów)

Zostaliśmy w kwaterze na blisko tydzień, podczas którego Izabel, jak i Alison były pod ciągłą kontrolą. Położna nauczyła nas jak zajmować się dzieckiem, dzięki czemu wizja, wyjazdu do domu nie była już tak przytłaczająca. Wiedzieliśmy już co robić. Nie mogliśmy się doczekać, pokazać przyjaciołom naszej córki. Reakcja Alexa była piękna, chłopak od razu zakochał się w swojej siostrzenicy, zaparcie twierdząc, że jest bardziej podobna do Alison, chociaż każdy mówił inaczej. Jedynie kilka włosków, które jej rosły były białe, jak mają rodzeństwo Yagami, oraz oczy bardziej przypominały te Alison, jednak kształt twarzy, miała już bardziej po mnie. Byłem naprawdę ciekawy, jak będzie wyglądała, kiedy podrośnie. Pojawiła się nawet myśl o drugim dziecku, może byłoby bardziej podobne do Alison? Oczywiście to już w dalekiej przyszłości. Zajęcie się jednym dzieckiem nie było łatwe. Nie potrafiło mówić, więc weź tu się domyśl, czego ono chce. Spać? Jeść? Czy może ma brudną pieluchę? Nie pocieszyła mnie wieść, że dzieci czasem krzyczą, bo tak, bez większego znaczenia.

Podczas mojego pobytu w kwaterze, nie myślałem nawet o rozmowie z Erwinem, o co ten mnie prosił, gdy tylko przyjechałem. Dlatego też ten musiał sam do mnie przyjść. Z początku chciał mnie chyba zbesztać za to, jak go zlekceważyłem, ale gdy tylko zobaczył Izabel, kompletnie zapomniał, po co w ogóle do nas przyszedł. Sam musiałem pomóc mu wrócić do rzeczywistości i zaprowadziłem go do jego własnego biura, gdzie usiadłem na jego miejscu za biurkiem, a jego posadziłem po drugiej stronie. Smith dopiero po chwili zorientował się, że jest coś nie tak.

- O czym chciałeś porozmawiać? - zapytałem, kładąc nogi na jego biurko, czego nie skomentował.

- Jakie ma Alison powiązanie z podziemiami i czego chcą od niej ci ludzie?

- To ty nic nie wiesz? - Ciężko było uwierzyć, że przez tyle czasu nic nie wiedział o rodzinie Lived. Zacząłem wiec mu opowiadać o Hektorze, ojcu Alison, inaczej zwanym Diabłem, oraz o Lilit, która czuje się zagrożona, od kiedy wie o dzieciach Hektora. - Ale nie musisz się tym martwić, sam zajmę się tą sprawą. Najlepiej znam te rejony i to jak działają tamtejsi ludzie. Masz teraz inne rzeczy na głowie, w tym Żandarmerię. W każdej chwili mogą dowiedzieć się, że Nick się nam wygadał.

- Zostawiam więc to w twoich rękach, gdybyś coś wiedział nowego, nie zapomnij o raporcie. To, że zostałeś ojcem, nie sprawia, że przestałeś być żołnierzem.

*****

Po tej jakże miłej rozmowie z Erwinkiem wróciłem do Alison, która już spakowana i z Izabel na rękach czekała na mnie.

- Pora wracać - powiedziałem, obejmując ją jedną ręką, a drugą biorąc torbę z całym zaopatrzeniem dla dziecka.

Ruszaliśmy na zewnątrz, gdzie czekał już na nas Alex z Frejem, oraz Engo która miała do siebie przyczepiony powóz. Nie często musiała coś ciągnąć, jednak była tego nauczona właśnie w razie takich przypadków. Alison z Izabel wsiadły do środka, podczas gdy ja prowadziłem. Droga zajęła nam dłużej niż zwykle, ale mała na szczęście nie marudziła. Dosyć szybko zasnęła i przespała całą drogę. Gdy tylko podjechaliśmy pod dom, wszyscy mieszkańcy wyszli nas powitać, a raczej Izabel, bo to właśnie jej wszyscy byli najciekawsi. Alison gdy tylko wyszła z powozu, została otoczona i zasypywana najróżniejszymi pytaniami - o imię, o stan zdrowia jej i naszej córki, o to jak sobie radzimy. Białowłosa radośnie odpowiadała na te wszystkie pytania. Była szczęśliwa, w końcu mogąc spotkać się z przyjaciółmi, których twarzy nie widziała już od prawie miesiąca.

- Wejdźmy do środka - zaproponowałem, nie chcąc, aby Izabel od razu po przyjeździe tu zachorowała. - Mam nadzieję, że wszystko wygląda tak, jak was zostawiłem - powiedziałem, otwierając drzwi do domu.

**** 12 godzin wcześniej, Pov Armin****

Kapitan Levi przekazał mi dowództwo pod czas jego nieobecności, z początku byłem lekko zestresowany, ale zarazem bardzo doceniony. Niestety już po jednym dniu uznałem, że nigdy więcej nie chcę brać na siebie takiej odpowiedzialności! Już zwierzęta w zoo lepiej się zachowują niż Eren z Jeanem. Oczywiście nikt mnie nie słuchał, korzystali z nieobecności kapitana i robili, co tylko chcieli.

Dzień po zostawieniu nas samych dostaliśmy list od kapitana, że Alison nic nie jest, a dziecko urodziło się zdrowe. Nawet nie napisał, jak się nazywa! Napisał za to, że przez jakiś czas zostaną w kwaterze, aby Alison i mała zostały pod opieką lekarzy. Gdy wszyscy dowiedzieli się o tym, że nie będzie kapitana dłuższy czas, zaczęła się ta frywolka. Z początku próbowałem ich doprowadzić do porządku, ale kompletnie mnie ignorowali. Nie powiem, zranili mnie tą ignorancją. Często powtarzają, że nadaję się na przywódcę, ale gdy przyjdzie co do czego, to mają gdzieś moje słowa! Żarty się skończyły, gdy dostałem po tygodniu wiadomość o ich powrocie lada dzień. Dom był w opłakanym stanie, w drzwiach frontowych była dziura w kształcie głowy... Nie pytajcie, skąd się tam wzięła. Wiedziałem, że jeśli dzisiaj nic nie zrobię, kapitan nigdy mi już nie zaufa. Zebrałem w sobie całą irytację i frustrację, które gromadziłem w sobie przez ten tydzień i o świcie obudziłem wszystkich, wszczynając alarm. Coś pięknego widzieć ich jak biegają bez ładu i składu, szukają swoich mundurów i sprzętu. Dopiero gdy wszyscy byli już ubrani i gotowi do walki, zorientowali się, że właściwie nic się nie dzieje, a ja jak gdyby nigdy nic piję sobie herbatę w jadalni przy stole.

- Co się dzieje, czemu został włączony alarm? - zapytał, jeszcze zaspany i nie do końca kontaktujący Eren.

- Nikt nas nie atakuje - zwróciła uwagę Mikasa, wyglądając za okno, czy na pewno nie jesteśmy otoczeni, przez nieprzyjaciół.

- To prawda, alarm był po to, aby was doprowadzić do porządku. Przez ostatni tydzień zapomnieliście chyba, kim jesteście. Zachowywaliście się jak banda dziecisków, a nie jak żołnierze, członkowie jednostki specjalnej. Koniec tego.... - zacząłem mój wywód pewnym siebie głosem, mając nadzieję, że w końcu uda mi się przemówić im do rozumu, ale niestety i tym razem mieli mnie w dupie.

- Serio... Tylko po to nas obudziłeś? Idę spać - przerwał mi Jean, odwracając się na pięcie, z zamiarem po raz kolejny mnie zignorować.

- Nigdzie nie idziesz. Mam dla was świetną wiadomość, jutro wraca kapitan, Alison oraz ich dziecko. Chyba nie chcecie, aby to, co zobaczyli to jeden wielki burdel.

- Chyba wolałbym już wieści o przełamaniu murów - powiedział blady jak ściana Eren, uzmysławiając sobie, w jak beznadziejnej jesteśmy sytuacji. Reszta chyba również zrozumiała swoje położenie.

-Więc albo weźmiemy się teraz za sprzątanie waszego bajzlu, albo możemy iść kopać sobie dołek - powiedziałem, na co reszta w końcu po tym tygodniu wzięła moje słowa do siebie. Zaraz po tym rozdysponowałem każdemu zadania. Uwijaliśmy się jak mrówki do poranka, a ja coraz bardziej bałem się, że się nie wyrobimy. W wiadomości nie było nic, o której przyjadą a tylko, że dzisiaj. Naprawdę to, że się wyrobiliśmy ze wszystkim, to był jakiś cud. Dosłownie chwilę przed ich przyjazdem robiliśmy ostatnie poprawki. Wciąż jednak obawiałem się, że mogliśmy o czymś zapomnieć.

Bezdech  ~ Levi x OCWhere stories live. Discover now