Nie ma się czego bać

5 0 0
                                    

„Kilka dni temu z lokalnego szpitala psychiatrycznego, Ormond State Mental Hospital dla kryminalnie chorych, zbiegła niejaka Marylin McCullum. Pacjentka uważana jest za skrajnie niebezpieczną, dlatego apelujemy o zachowanie szczególnej ostrożności podczas poruszanie się nocą w samotności a także o szczelne zamknięcie na noc drzwi i okien. Kobieta obecnie jest poszukiwana listem gończym. Prosimy o niezwłoczne zawiadomienie najbliższej komendy policji, jeśli zauważą państwo kogoś odpowiadającego następującemu opisowi: Kobieta, w wieku 20-25 lat, wysokiego wzrostu, waga ok. 45 kg, odziana w białą poplamioną i poszarpaną szpitalną koszulę. Aby dowiedzieć się więcej, zapraszamy na naszą nową stronę internetową, newsarizona.net gdzie szczegółowym opisem owej sprawy podzielił się dr. S-„ przekręciłem pokrętło w stacyjce radiowej prędko zmieniając bieżący serwis informacyjny na jakieś zagraniczne piosenki. Uśmiechnąłem się pod nosem.

—W naszym miasteczku nie ma szpitala. Nie ma się czego bać—pomyślałem.

Wróciłem myślami do drogi ciągnącej się przede mną. Dzisiejszy dzień w firmie był szczególnie stresujący, z tego właśnie powodu nie miałem zamiaru zaprzątać sobie głowy kolejną falą wiadomości o uciekających wariatach. Jak już wspomniałem — w miasteczku w którym mieszkam z rodziną nie ma szpitala psychiatrycznego — w związku z czym nie widzę powodu do zmartwień. Jedyne, o czym teraz marzyłem, to kubek ciepłej kawy oraz relaks przy jakiejś komedii albo nawet paradokumencie.

Zaparkowałem swoje Audi na parkingu przed domem. Już w progu mieszkania szybkim „Hej kochanie" przywitała mnie moja wcześniej wspomniana żona — Elise. Już miałem zdejmować buty myśląc jedynie o tym, aby ten dzień jak najszybciej się skończył, w mojej głowie już formował się plan dalszej części dnia- obiad, odpoczynek, możliwa zabawa z dziećmi, a następnie długi, wyczekiwany sen. Z planowań i rozmyśleń wyrwała mnie Elise, która ukradkiem przyglądała się mi zza framugi salonu.
—Matt mógłbyś iść wyrzucić śmieci? Wiem że jesteś zmęczony po całym dniu w pracy ale ja naprawdę nie mam czasu. Zaraz muszę pomóc Steph w lekcjach a odkąd wróciłam z pracy nie miałam czasu nawet usiąść — zawtórowała.

Choć z trudem, zgodziłem się. Ukochana z uśmiechem podała mi worek ze śmieciami a następnie powlokłem się powolnym krokiem w stronę osiedlowego śmietnika.

Westchnąłem ciężko przekręcając klucz w zamku niewielkiego, wykonanego całkowicie z blachy budynku. Zakryłem swój nos z obrzydzeniem gdy do mych nozdrzy dotarł fetor rozkładającego się jedzenia i jeszcze Bóg wie czego.
—Cholera jasna...- zaklnąłem pod nosem. —Znowu nie wywieźli śmieci—.

Zamachałem się aby wrzucić worek do kontenera, bez zbędnego podchodzenia pod sam pojemnik. Na moje szczęście trafiłem. Z ulgą zacząłem wycofywać się z budynku śmietnika, gdy do mych uszu doszedł podejrzany dźwięk. Cichy, kobiecy chichot. Z prędkością światła odwróciłem głowę w stronę ciemnego i jak wcześniej mi się zdawało pustego przedsionka oddzielającego wejście do budynku od jego części z kontenerami na śmieci. Oniemiałem. Tam, pośród ciemności stała postać. Po sylwetce i białej, poszarpanej a także poplamionej szkarłatem koszuli wywnioskowałem iż tajemniczą istotą jest kobieta. Światło zachodzącego słońca oświetlało jedynie połowę jej ciała lecz z jakiegoś powodu byłem pewny iż usta kobiety formują się w uśmiech. Bardziej, niż całokształt tej sytuacji zaniepokoił mnie jeden szczegół. To coś miało całkowicie wyblakłe, świecące słabym światłem oczy.

—Uhm... przepraszam, dobrze się pani czuje?—drżącym głosem zadałem pytanie na które jednak nie uzyskałem odpowiedzi.

Nie wiedząc czemu stałem tak kilka sekund ze strachem i szokiem wymalowanym na twarzy wgapiając się w nieznajomą, gdy ze stanu osłupienia wyrwał mnie niespodziewany ruch jaki wykonała dziewczyna. Zdążyłem jedynie mrugnąć, a ona znalazła się jakieś kilka centymetrów bliżej niż przed chwilą. Teraz stała do mnie odwrócona bokiem, jedna z jej rąk wyciągnięta była w moją stronę a białe ślepia cały czas wpatrywały się we mnie przenikliwym wzrokiem. Dochodzące zza szczelin miedzy blachami promienie słońca oświetlały teraz prawie całą postać, nie biorąc pod uwagę górnej części jej twarzy. Widziałem teraz jak jej kościste, pokryte karmazynową substancją palce wykrzywiają się w geście, jakby miały na celu lada moment mnie chwycić. Okazało się też iż miałem rację, szeroki a także złowrogi uśmiech cały czas zdobił twarz istoty, która tak samo jak ręce, ubrudzoną została ciemno-czerwoną substancją, bodajże krwią. W tym momencie byłem o wiele bardziej zszokowany niż przerażony. Postanowiłem jak najszybciej wziąć nogi za pas, tak też zrobiłem. Uświadamiając sobie, iż postać rażąco podobna jest do kobiety z serwisu informacyjnego, szybko zakluczyłem drzwi śmietnika, po czym oddalając się na bezpieczną odległość wyjąłem z kieszeni telefon następnie wybierając numer 911.

Na przyjazd policji nie musiałem długo czekać. W międzyczasie zdążyłem zadzwonić do Elise i opowiedzieć jej o zaistniałej sytuacji. Gdy na miejsce zjawił się radiowóz policji, prędko przekazałem policjantom klucze do śmietnika. Powoli weszli do środka z pistoletami w rękach w każdej chwili gotowi do wystrzału, jednak to co zdarzyło się potem wstrząsnęło nami wszystkimi. Grupa złożona z 3 policjantów niespodziewanie opuściła teren śmietnika z szokiem wymalowanym na twarzach, a jeden z nich odszedł na kilka metrów dzwoniąc gdzieś. Porządnie zdezorientowany postanowiłem podpytać jednego z oficerów. Przecież ta poszukiwana dziewczyna była tam, dlaczego wiec jej nie aresztowali? Ruszyłem przed siebie w stronę najbliżej stojącego funkcjonariusza.

—Przepraszam, wie pan co się tu stało? Dlaczego nie aresztowaliście tej dziewczyny?—zapytałem.

Policjant westchnął, spuszczając wzrok na ziemię. Oparł dłonie o swoje biodra, widać było że gorączkowo się nad czymś zastanawia.

—Nie powinienem udzielać panu takowych informacji lecz zważając na okoliczności oraz niecodzienność sytuacji zrobię to ten jeden raz. W pomieszczeniu nie znaleźliśmy poszukiwanej kobiety. Tak naprawdę, znaleźliśmy, to faktycznie była niedawno zbiegła ze szpitala psychiatrycznego, słyszał pan w wiadomościach?- prędko na to przytaknąłem.

—No więc, na miejscu... znaleźliśmy jedynie jej skórę.—

Zdębiałem. Jak to kurwa jej skórę? Jak to się mogło wydarzyć?
—Powinien pan naprawde wracać do domu— policjant szybko przerwał natłok moich rozważań. Niewiele myśląc podziękowałem za informacje i prędko udałem się w kierunku swego miejsca zamieszkania.

Tamtej nocy nie byłem w stanie zasnąć. Leżałem tak jak kłoda obok żony wpatrując się w wizerunek jakiegoś krajobrazu widniejący na ścianie myśląc na temat dzisiejszego incydentu. Cały czas miałem w głowie słowa tamtego policjanta. Przecież z logicznego punktu widzenia ucieczka z zamkniętego na klucz śmietnika nie jest możliwa! I co mogło znaczyć ze odnaleźli tylko skórę poszukiwanej? Pomimo wielokrotnych prób znalezienia logicznego wytłumaczenia tamtej sprawy nadal miałem mętlik w głowie. Westchnąłem, przekręcając się na plecy. Od zawsze łatwiej było mi zasnąć w tej pozycji. Moje oczy mimowolnie powędrowały na niezasłonięte okno, przez które wpadało świtało księżyca delikatnie oświetlając pokój. No nie, znów zapomniałem zapomniałem zasunąć tych cholernych firanek. Jednakże zaraz dostrzegłem pewien szczegół który sprawił ze każdy najmniejszy włos na karku stanął mi dęba. Para połyskujących, matowych ślepi przyglądała mi się zza szyby.

—-Autorskie—

CreepypastyWhere stories live. Discover now