Maluszek cz 2

2 0 0
                                    

Nadchodzi pora karmienia. Maluszek jest głodny. Idę na tyły domu do klatek. Zabijam dwa króliki i parę kur. Wrzucam je do reklamówki i wracam do domu. Jest ciemno. W całym domu zawsze jest zgaszone światło. To jedna z zasad tutaj panujących - nie wolno zapalać światła. Celowo nie płaciłyśmy rachunków, żeby odcięto nam prąd. To bardzo ważne - by panowała ciemność. By nic nie było widać. Ruszam przez gęsty mrok domu do salonu, gdzie za szafą jest ukryte zejście do piwnicy. Stoi pusta, żeby łatwo ją było odsunąć. Już się zabieram za to, żeby przepchnąć mebel na bok, kiedy zastygam w przerażeniu.

Słyszę dźwięk otwierania drzwi frontowych i stłumione głosy.

— Jesteś pewien, że nikogo nie ma? Jest popołudnie.

— Tak. Mieszkała tu jakaś stara kobiecina, ale jest w szpitalu. Raczej mieszkała sama, więc dom powinien stać pusty przez co najmniej miesiąc. Bierzemy co się da i znikamy.

Szybko, ale najciszej jak potrafię, chowam się do szafy. Słyszę kroki z korytarza.

— Rany, ale tu ciemno! Staruszka była wampirem czy jak? — włamywacz śmieje się obleśnie z własnego żartu.

Wstrzymuję oddech, kiedy przez szparę między drzwiami szafy widzę snop światła, padający prawdopodobnie z latarki.

— Przestań już błaznować — denerwuje się drugi złodziej, a pod jego nogami skrzypi stara, drewniana podłoga. — Zacznij przeszukiwać dom.

Biorę głęboki oddech, ale zdaję sobie sprawę, że popełniłam diametralny błąd, kiedy trzeszczenie desek ustaje, a drzwi szafy otwierają się gwałtowne. Włamywacz oślepia mnie na chwilę światłem latarki i wywleka z szafy.

— A co ty tu robisz, kwiatuszku? — uśmiecha się złowieszczo i nagle czuję tępy ból w skroni.

"Mój Boże, czy to są martwe kury?" to ostatnia rzecz jaką słyszę, zanim osuwam się na podłogę.

Budzę się obolała. Złodziei już nie ma. Wstaję, ale ledwie utrzymuję się na nogach. Kiedy już dochodzę do siebie, kieruję się w stronę okna. Rozchylam leciutko zasłony i zamieram.

Jest już noc.

Maluszek nie nakarmiony.

Biegnę do salonu i zabieram w roztargnieniu pozostawioną przez intruzów reklamówkę ze zwierzętami. Oczy napełniają mi się łzami przerażenia, gdy natykam się na przewaloną i roztrzaskaną na ziemi szafę. Gruba drzazga wbija mi się w stopę, kiedy przypadkiem staję na tym, co zostało z mebla. Syczę przez zęby z bólu, ale nie to jest teraz ważne. Schodzę do piwnicy.

Jestem już przyzwyczajona, że nic nie widzę w tych ciemnościach. Niepokoi mnie, że... Nic nie słyszę. Nie słychać wściekłego sapania ani żadnych innych odgłosów. Nawet oddychania. "Może zasnął", przemyka mi przez myśl, ale sama w to nie wierzę. Przechodzi mnie lodowaty dreszcz, kiedy myślę, że mógł się uwolnić.

Idę do kuchni. Muszę się przekonać, czy Maluszek naprawdę uciekł. Wyciągam z szafki świecę i przed oczami stają mi obrazy płaczącej, przerażonej i gorliwie modlącej się matki. Obym nie zapłaciła tej samej ceny — ciekawość to pierwszy stopień do piekła. "Może było tak cicho, bo zdążył umrzeć z głodu?", dodaję sobie otuchy w myślach.

Maluszek był w domu odkąd pamiętam. Od zawsze. Często pytałam mamę, gdy byłam mała, kim on jest. "On po prostu jest. Jeśli chcesz, możesz go porównać do zwierzątka". Zwróciłam mamie uwagę, że zwierzątka powinny biegać po podwórku, a nie siedzieć zamknięte w zimnej piwnicy. Mama się rozgniewała. "Moira, to jest bardzo niebezpieczne zwierzątko. Nie zamknęliśmy go tam na dole bez powodu. Potwory muszą być zamknięte...". To ostatnie wyszeptała do siebie.

CreepypastyWhere stories live. Discover now