Marcelina

6 0 0
                                    

Tym razem też nie mogę jej złapać. Czuję, jak muskają się nasze opuszki palców... Widzę jej piękne oczy wpatrzone we mnie. Szukające ratunku. Wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Jej usta poruszają się, lecz nie wiem, co chcą mi powiedzieć. Boje się i pragnę uciec, ponieważ coś mi mówi, że jestem winny. Mogłem temu zapobiec. Bardziej się postarać lub po prostu zakończyć naszą znajomość przez telefon. Wolałem jednak zgrywać bohatera i usłyszeć prosto w twarz, że już mnie nie kocha. Usłyszeć słowa „jestem w ciąży z innym" wypadające z jej ust. Dlatego teraz muszę patrzeć, jak Marcelina spada w dół, by spotkać przeznaczenie, którym okazały się skały i woda Głębi. Pamiętam, jak pierwszy raz kochaliśmy się w tym miejscu. Czuje zapach jej skóry i włosów. Zawsze używała takiego samego szamponu o aromacie mięty. I zawsze, mimo wszystko, zostanie moją ukochaną...

Leżę w pokoju na oddziale psychiatrycznym w Perun. Jestem zupełnie sam. Przez pierwsze tygodnie byłem rozdrażniony i rozżalony, iż wciąż żyję. Człowiek nie po to podcina sobie żyły tak głęboko, że widać kości, by zostać odratowanym. Mój dziadek zawsze powtarzał, żebym wszystko robił raz, a porządnie, wtedy nie będę musiał powtarzać. Niestety... mimo wszelkich przygotowań i skrupulatnych starań wciąż żyję. Nie udało się dziadku.

Zaraz po przyjeździe byłem przypięty do łóżka i wypchany lekami niczym piniata cukierkami. Po suficie biegała mi Smerfetka z Gargamelem, a za oknem zamiast drzew widziałem spustoszony przez wojnę nuklearną świat i biegające zombie. Nie wiem skąd się brały te wizje. Widocznie jestem bardziej chory, niż mi się wydawało.

Godzinami leżałem, gapiąc się na kreowane przez głowę obrazy, gdy pojawił się Tadek. Był to pacjent dzielący ze mną pokój. Przez całe dnie chodził, obejmując się rękami i mamrocząc coś do siebie. Miał parę wielkich, okrągłych oczu szarego koloru i rozwichrzone, siwe włosy. - Otaczają nas zmarli – powiedział do mnie pierwszego dnia. – Upadłe duszę są wszędzie! Gdy za bardzo wciągał się w historie o duchach i zaczynał biegać na golasa po korytarzu, przychodziło dwóch łysych byczków i wpasowywało go w kaftan bezpieczeństwa. Nawet na lekach potrafiłem docenić sytuację, w której łysy dryblas goni po pokoju świra naznaczonego najgłupszym uśmiechem na ziemi. Nie wiem, czy sanitariusze wiedzieli, że w ciszy umierałem ze śmiechu. Wydaje mi się, że byli tak zaabsorbowani gonitwą, iż nie zdawali sobie z niczego sprawy. - Nie złapiecie mnie! – krzyczał Tadek, rozpryskując ślinę na wszystkie strony. – Jestem duchem! Jestem... Zwykle udawało im się go złapać za trzecim, czwartym podejściem. Raz tylko zdarzyło się, że wpadł na moje łóżko, wbijając mi łokieć w żołądek. Następnie przeturlał się na drugą stronę i zaczął uciekać korytarzem. Słyszałem przytłumione śmiechy pacjentów bądź okrzyki radości, spowodowane oderwaniem się od rutyny. Boże, każda, nawet niewielka zmiana w monotonii mijających dni, była niczym łyk zimnej wody po spędzeniu trzech dni na pustyni.

Gdybym nie poharatał sobie rąk tak głęboko, doszedłbym do siebie znacznie wcześniej, lecz postępowałem według rady dziadka (przynajmniej raz w życiu się do niej zastosowałem) i dlatego tak to się skończyło. Zostałem przykuty do łóżka lekami i pasami, a za telewizor i radio robił mi Tadek, który na dwie zmiany zapewniał jako taką rozrywkę lub – jeśli budziłem się w środku nocy, a on szeptał coś w ciemności – chwile grozy. Zwykle spał spokojnie, lecz podczas pełni księżyca jego uszkodzony mózg wchodził na wyższe obroty. Nie wiem, dlaczego tak się działo.

Leżąc w łóżku, miałem również czas, by dokładnie przemyśleć śmierć Marceliny. Musicie wiedzieć, że nie targnąłem się na własne życie z powodu straty ukochanej. Nie zrozumcie mnie źle, czułem się strasznie i nie wiedziałem, czy sobie ze wszystkim poradzę, skoro dziewczyna, wokół której budowałem cały swój świat, nie żyje. Jednak inny czynnik spowodował, że pociąłem się jak pieczeń na święta... Najprawdopodobniej Marcelina zginęła przeze mnie. Myślałem, że jestem lepszym i mądrzejszym człowiekiem, niestety teraz wiem, że siedzi we mnie tylko małostkowy skurwysyn; facet nie potrafiący wybaczać pewnych rzeczy. Na zewnątrz nic po mnie nie widać, wydaję się pieprzoną kwintesencją spokoju, lecz w środku... W środku dzieją się najgorsze rzeczy.

CreepypastyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz