Rozdział 29

357 27 161
                                    

Pov: Will

Moja mama złapała mnie w objęcia, ponieważ nastało kolejne trzęsienie ziemi, a dodatkowo zaczęły otwierać się przejścia. Strasznie się bałem, ale przy swojej mamie czuje się najbezpieczniej na świecie. Złapałem się na kark nerwowo rozglądając się wokół.

Nie jest dobrze... Czuje jak bardzo mnie nienawidzi po tym, jak go oszukałem. Będzie chciał mnie zabić bardziej niż Eleven. Kilka dni temu chciałem umrzeć, ale teraz nie chcę. Nie mogę odejść, ponieważ moja mama i brat by się załamali. Moja mama napewno by chciała do mnie dołączyć, a ja nie mogę do tego dopuścić.

Drzewa zaczęły zapadać się pod ziemię, a pobliskie zwierzęta zostały wciągnięte przez pnącza. Mam tylko nadzieję, że nikomu nie stała się krzywda. - Do domu wszyscy! - krzyknął Hopper podpierając się o jedne drzewo, które przetrwało to zjawisko.

Pnącza agresywnie zaczęły wychodzić z przejść i krążyły po naszym świecie. To już jest koniec... Vecna zaczyna atakować wcześniej niż się spodziewałem.

Kątem oka widziałem jak drużyna pośpiesznie wbiega do chaty. Ja z mamą również pobiegłem do domu i w samą porę zdążyliśmy, bo z przejść zaczęły wychodzić demopsy. - Odsunąć się od okien! - komendant naładował pistolet, rzucając jeden Nancy i Aiden'owi. El w gotowości wyciągała swoją dłoń.

Rozglądałem się nerwowo za Mike'iem. Nigdzie go nie widziałem. Moje serce przyśpieszyło na myśl, że może stało się coś strasznego. Tak bardzo się o niego martwiłem...

- Gdzie Mike? - zapytałem pół szeptem, a każdy zaczął rozglądać się jakby dopiero teraz zauważyli jego nieobecność. - Z kim Mike był w parze? - zapytałem, ale odpowiedziała mi cisza.

Zauważyłem, że Aiden strasznie dziwnie się zachowuje, tak jakby miał z tym coś wspólnego. Najdziwniejsze jest to, że unikał kontaktu wzrokowego. - Widziałem, że szedł z Aiden'em - odezwał się Jonathan, a blondyn posłał mu mordercze spojrzenie.

- Gdzie jest Mike?! - krzyknąłem w jego stronę zapominając o tym, że mamy być cicho. Bałem się, że chłopak mu coś zrobił tym bardziej, że ostatnio się pobili. - Szedł ze mną. Rozmawialiśmy i wyjaśniliśmy sobie nasz konflikt, a on powiedział, że lepiej jak już pójdzie, więc poszedł do domu - wzruszył ramionami.

Coś w mojej podświadomości mówiło mi, że kłamie i to bezczelnie. Jednak starałem się mu uwierzyć i wierzyć, że Mike jest bezpieczny w swoim domu. 

Każdy nerwowo krążył w kółko rozglądając się. Na zewnątrz było słychać tylko odgłosy złych demopsów, które szykują się do walki. 

Jedno z okien rozbiło się z hukiem, a do chatki wbiegły dwa demopsy rzucając się wprost na Robin, która stała najbliżej ich. Nim się obejrzałam potwory padły martwe. Spojrzałem w stronę Eleven, która była strasznie zła, a z jej nosa ciekła krew. Co byśmy bez niej zrobili, pewnie każdy byłby już martwy.

Kolejne kilka demopsów wbiegło przez rozwalone okno. El naprawdę nieźle sobie z nimi radziła lecz, kiedy potwory rozbiły inne okna dziewczynie potrzebne było wsparcie. Dopiero co naprawiliśmy ten dom, a teraz znowu będzie zniszczony...

Po całym domu zaczęły rozbrzmiewać odgłosy wystrzałów, a do tego krzyki i panika. Moja mama trzymała mnie mocno za ramię, a ja byłem jej wdzięczny, że przy mnie jest. Hopper i Nancy celowali idealnie w otwarte pyski potworów. Ciężko jest je zabić z pistoletu, wręcz jest to niemożliwe, ale celując w głowę są w stanie ich zabić.

Imponowała mi odwaga Nancy. Dziewczyna bez wahania podchodziła do nowo przybyłych towarzyszy i zabijała je jakby to było jej codziennością. W pomieszczeniu było coraz więcej martwych stworzeń, ale też coraz więcej żywych demopsów.

You are late |BYLER|Where stories live. Discover now