†30†

380 28 14
                                    


Szłam w dół. Każdy krok który robiłam wydawał cichy zgrzyt schodów. Nigdy ich nie lubiłam, zbyt małe stopnie, zbyt duża odległość od ziemi. Upadek byłby bolesny i pewnie dlatego Jeff i Jack szli ramię w ramię. Czarnowłosy podtrzymywał swojego kolegę który mimo zatamowanego krwawienia dalej był nieco chwiejny. Westchnęłam cicho, obserwując ich plecy.

W salonie Liu właśnie chodził dookoła ławy i w głębokim zamyśleniu obserwował położony na jej środku świecznik. Kiedy nas usłyszał podniósł głowę. Kilka kosmyków jego jasnych włosów zafalowało.

- Mam pomysł. - Zaczął. Przez moment na jego twarzy pojawił się uśmiech. Dumny, zadowolony z siebie uśmiech. - Musimy sami ogarnąć sobie dom.

Bezoki spojrzał na Jeffa. Jeff na bezokiego, a potem oboje na mnie.

I w tym momencie, w salonie, dało się słyszeć kakofonię trzech nienaturalnie głośnych śmiechów.

Jack śmiał się głośno, piskliwie tak nierytmicznie że miało się wrażenie, że co jakiś czas się zapowietrza. Złapał się za brzuch i przycisnął dłoń do opatrunku, biorąc wdech i szykując się na kolejną salwę śmiechu.
Jeff śmiał się z kolei ochryple i dość nisko jak na niego. I co najciekawsze nie był to śmiech do którego byłam przyzwyczajona. Był to całkiem ludzki śmiech, bez jakiejkolwiek nuty szaleństwa. W międzyczasie przeczesał włosy wolną dłonią, bo przez śmiech czarne kosmyki zakryły mu całą twarz.
Ja śmiałam się jak zawsze, wysoko chaotycznie. Głowę pochyliłam w przód, ale nie pomogło mi się to uspokoić.

Takiej głupoty dawno nie słyszałam.

Kiedy w końcu zaczęliśmy się uspokajać, Liu skrzyżował dłonie na piersi i ze zmarszczonymi brwiami patrzył na naszą trójkę, dalej stojącą przy schodach. Wzięłam kulka głębszych wdechów. W tym samym momencie przez salon przebiegły psy, roznosząc po podłodze piach i błoto, które przyniosły ze sobą do domu. Najwyraźniej zaczęło już padać.

- Słuchaj Liu, z całym szacunkiem do zioła które wyjarałeś kiedy nas nie było, ale co za cholerstwo podsunęło ci ten pomysł? - Zapytałam, wycierając łezkę która znaczyła mój policzek. Cokolwiek chłopak wymyślił, zaczynało się naprawdę kosmicznie.

- Haha, bardzo śmieszne. - Warknął tamten, siadając na łóżku. Zanim zaczął przedstawiać nam swój plan czarnowłosy i bezoki usiedli na kanapie obok niego, a ja usadowiłam się na jednym z foteli. - Może tak wysłuchacie co mam do powiedzenia i dopiero potem będziecie się śmiać. Bo o dziwo przemyślałem swój pomysł dość dokładnie i ma on prawo wypalić.

Po tych słowach zapadła cisza. Pochyliłam się w przód, zaciekawiona i zaintrygowana. Gałęzie pobliskiego drzewa rytmicznie obijały się o okno. Liu poważnie patrzył mi w oczy, a jego blizny znowu się wyostrzyły.

- Znalazłem dom na sprzedaż, który kupić można za śmiesznie niską cenę, ale w równie śmiesznie złym stanie i w śmiesznie oddalonym od miasta miejscu. - Chłopak widząc moje zainteresowanie uśmiechnął się lekko. Nie było w tym uśmiechu ani krztyny szczęścia. - Najogólniej w świecie mówiąc, ty podpisujesz papiery, my dajemy kasę i w nim mieszkamy.

Moje usta wbrew mojej woli otworzyły się, pokazując dwa rzędy białych zębów. Przez kilka sekund nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Na moment nabrałam ochoty na kolejny śmiech, ale zanim ta chęć weszła w życie zrozumiałam że o dziwo plan chłopaka może wypalić.

- Nie wiem co jest... - Zaczął Jack, ale urwał nagle. Jego czarne oczodoły "świdrowały" Liu, który złożył dłonie w piramidkę i czekał na reakcję. - Ja... Kurwa, nie wiem co powiedzieć. To brzmi jak śmieszny żart, nierealne marzenie które opisujesz tak, jakby mogło się spełnić.

Inne Oblicze. Jeff the Killer.Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt