17.

535 48 3
                                    


|Toya|

Kiedy zeszliśmy na dół, przy wejściu, już czekały na nas nasze buty. Bez zatrzymywania się podszedłem do swoich czarnych glanów  bez wysiłku je założyłem jednak kiedy spojrzałem w stronę Hawksa zobaczyłem ż chłopak usadził tyłek na podłodze i jak małe dziecko zaczął wciskać stopę w nowy but. W tamtym momencie wyglądał jak przedszkolak. Oczywiście musiałem się mocno powstrzymać żeby się nie zaśmiać z tego przeuroczego obrazka ale popatrzeć musiałem.

Po założeniu pierwszedo buta Hawks podniósł głowę i z pretensją w oczach zapytał.

- Coś nie tak?
- Nie nie, jest wszystko dobrze - odparłem i uciekłem wzrokiem na za okno w dobrze widocznej mi kuchni.

Kiedy oboje byliśmy już gotowi wyszliśmy na zewnątrz i po zamknięciu domu ruszyliśmy w drogę. Na początku nie nic się nie działo jednak po chwili zauważyłem że Hawks z każdym krokiem zaczyna się ode mnie odsuwać, czasami podskakiwać i podrygiwać aż wreszcie c jakiś czas robił obrót dookoła własnej osi. Oczywiście pry każdej z tej czynności trzepotał skrzydłami tak jakby go świerzbiły do lotu.

- Wiesz, jeśli chcesz to możemy polecieć - zaproponowałem i natychmiast poczułem na sobie parę złotych oczu a w nich odbicie czystej euforii.

Chłopak nie czekając na mnie wzbił się w powietrze i tam zawisł spoglądając na mnie z góry. Chyba zdał sobie wtedy sprawę że nie ma pojęcia gdzie lecimy.

Zaśmiałem się przez to pod nosem a chwilę potem za pomocą płomieni uniosłem się w górę i szybko zacząłem lecieć do celu.

Po chwili Hawks zrównał naszą prędkość lotu tak że lecieliśmy obok siebie. Absolutnie niczego nie słyszałem oprócz szumu powietrza. Hawks nie wyglądał jakby mu to przeszkadzało więc postanowiłem utrzymać tą pozorną ciszę. Starałem się nie zgubić naszego celu który już miałem w zasięgu wzroku. Wtedy poczułem skutki uboczne lotu. Moja skóra świerzbiła i bolała a moje ciało powoli coraz bardziej opadało z sił.

|Hawks|

Szybko zrównałem prędkość z Dabim, przecież nie miałem pojęcia dokąd lecieć. Nawet gdybym wiedział to pewnie i tak nie mógł bym się skupić na celu swojej podróży. Za każdym razem kiedy wzbijam się w powietrze przestaje myśleć o czymkolwiek. Zupełnie tak jakby nic nie miało znaczenia, kiedy znajdowałem się w powietrzu, czułem się jak ktoś inny, jak zupełnie wolny ptak. Po chwili jednak kątem oka dostrzegłem że coś jest nie tak. Na dobrze zachowanej części skóry Dabiego pojawiło się mocne zaczerwienienie a sam chłopak wyglądał na niesamowicie wykończonego.

- Ej! - krzyknąłem jak najgłośniej mogłem.

Dabi spojrzał na mnie mętnym wzrokiem i zaczął obniżać swój tor lotu. Nie wiedziałem co się dzieje. Bałem się że z moim właścicielem działo się coś nie dobrego. Z zaniepokojeniem obserwowałem Toyę i doszedłem do wniosku że oddala się za szybko. Natychmiast zanurkowałem w pogoni za moim właścicielem. Musiałem go złapać!

- Dabi! - Wykrzyczałem na całe gardło.

Wtedy właśnie zobaczyłem niebieski jęzor ognia który zatrzymał się kilka metrów nad ziemią i powoli opadł. Kiedy to zobaczyłem ogromny głaz spadł mi z serca ale teraz miałem inny kłopot. Musiałem wyhamować. Szybko rozłożyłem skrzydła i poczułem nagłe szarpnięcie. Skrzydła natychmiastowo stawiły opór powietrzu i w mgnieniu oka leciałem już ze 300 razy wolniej.

W pokraczny sposób udało mi się wylądować nie daleko Dabiego i szybko się do niego zbliżyłem.
Z ciała chłopaka wydostawał się dym a w powietrzu dało się wyczuć sie przyjemny zapach spalenizny. Toya wyglądał na zmęczonego i widziałem że coś jest nie tak.

-Toya? Czy wszystko w porządku? - zapytałem.

Chłopak tylko mruknął na tak i szybko się wyprostował.

- Chodź, buda z kebsem jest zaraz za rogiem powiedział i nie czkając na mnie ruszył przed siebie a ja szybko go dogoniłem. Po chwili faktycznie staliśmy przed budką. Ze środka pachniało mięsem ale tak że prawie ślina wyciekała mi z ust.
- Hawks, usiądź zaraz do ciebie dołączę - powiedział o podszedł do okienka.

Usiadłem sobie na pobliskim murku . Oczywiście nie za pierwszym razem bo murek był zbyt wysoki no i w dodatku skrzydła utrudniały mi zadanie ale jakoś mi się udało. Rozejrzałem się po ulicy. Nie byliśmy w żadnym centrum miasta czy coś więc widziałem tylko kilka starszych moherów i nic więcej. Kiedy już stwierdziłem że dookoła mnie nie dzieje się nic ciekawego postanowiłem się po prostu położyć. Zacząłem przekręcać się tak żeby się oprzeć o cegły i po kilku zachwianiach mi się udało.

Już miałem zacząć podziwiać niebo i latające po nim ptaki kiedy nagle widok zasłonił mi Toya.

- Możemy już iść, wziąłem na wynos, zjemy w domu - wyjaśnił unosząc półprzeźroczystą reklamówkę.
- No dopiero się położyłem - burknąłem podnosząc się do siadu.

Wtedy też poczułem okropne burczenie w brzuchu.

- Wow, nawet ja to usłyszałem. Może ty chcesz sobie leżeć ale twój żołądek chyba zaraz zacznie sam się trawić więc ja bym to przemyślał - powiedział najbardziej sarkastycznym głosem na świecie.

Szybko zeskoczyłem z ceglanej konstrukcji i chciałem dorwać się do torebki ale Dabi zabrał mi ją z przed nosa.

- Powiedziałem że zjemy w domu - burknął ze śmiechem, odwrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku z którego przyszliśmy.

- ale ja chce jeeeeść... - zasmęciłem wlekąc się za moim właścicielem.

---

Spuszczony Z Łańcucha |mha| Dabi x Hawks +13Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz