5.

719 60 19
                                    

Kiedy już lekko się oddaliłem poczułem coś dziwnego. Po chwili było to na tyle uciążliwe że musiałem wylądować.

Wylądowałem przy pobliskiej mało ruchliwej drodze i kiedy to zrobiłem poczułem jedno z moich piórek. Czułem na nim ciepły oddech i również go słyszałem. Przeszedł mnie miły nie kontrolowany dreszcz. Nie długo potem usłyszałem rozmowę. W jednym z głosów rozpoznałem głos Dabiego ale ten drugi? Nie kojarzyłem.

- Czy to jest... 
- Em nie... to nie to o czym myślisz. To nalży do mojego nowego lokatora.
- ... kupiłeś sobie jakąś papugę czy co?
- Nie nie... to chłopak. Jego quirk to skrzydła. Są niesamowite...
- Toya... rozumiem cię... nie możesz sobie kupować dziwki żeby ją przypominał...
- Nie dlatego go kupiłem... dobrze wiesz...nie zrobił bym czegoś takiego po tym wszystkim. Nie mógł bym się bawić czyimiś życiem.
- No dobrze. Mam nadzieję że mu u ciebie dobrze.
- Tak... ja też... boję się że weźmie mnie za wroga... ale ja chcę mu pomóc... naprawdę...
- Cieszę się że nadal masz dobre serce.
- No oczywiście że mam. Po tym co mi wpoiła... nie mogłem trafić znów na dno a teraz mam dodatkową motywację.

Po tym słowa ustały. On... on faktycznie chce dla mnie dobrze... nie mogę uciec, co ja robię.

|Dabi|

Wyszedłem z domu z torbą i wsiadłem do mojego Mustanga. Odpaliłem silnik. Jak zawsze zaryczał jak marzenie. Od zawsze ten dźwięk doprowadzał mnie do euforii jednak dziś nie cieszył mnie na tyle. Martwiłem się o Hawksa. Bałem się że ucieknie ale jeśli chcę żeby znów był normalny nie mogę go trzymać w kajdanach. Najwyżej będę go szukać do usranej śmierci. Martwiłem się też żeby sobie nic nie zrobił. W zasadzie to martwiłem się o wszystko co może się stać podczas mojej nieobecności ale niestety nie miałem dzisiaj jak odwołać sesji zdjęciowej.

Przez to wszystko prawie zapomniałem właściwie skręcić. Zrobiłem to z opóźnieniem. Pisk opon i biały dym podniosły się za mną a ja pojechałem jeszcze szybciej. Przyznam że trochę zabiło mi serce przez ten zakręt ale nie ważne.

Zaparkowałem przed moim studiem. Wysiadłem z samochodu i zarzuciłem sobie torbę na plecy.

Wszedłem do środka. Czekały tam na mnie jak zawsze dwie stylistki, charakteryzatorki, fotograf oraz gość od oświetlenia i typ od marketingu którego szczerze nienawidziłem. Gość działa na nerwy ale już niech będzie.

Ku moim obawom nie widziałem nigdzie głównej gwiazdy, oczywiście nie licząc mnie ale to chyba oczywiste. Po jakimś czasie do studia wpadł zdyszany młody chłopak w na pół spalonym stroju. 

Tamtego dnia sesja bardzo się udała. Głównie dzięki temu że mój brat wrócił rozjebany jak zawsze, przez  co wyglądał jak zawsze świetnie. Nawet go charakteryzatorki nie musiały pędzlem dotykać. W zasadzie to byłem zadowolony ale nadal miałem dziwny niedosyt. Czułem że nie dałem ze swoich ran i oparzeń wszystkiego. Popatrzyłem na leżące w torbie pióro. Wtedy uznałem że po prostu się nim pobawię, tak dla odstresowania. Jego pióro było niesamowicie miękkie ale widziałem że nadal jest całe poszarpane. Przejechałem nim sobie lekko po twarzy i wyobraziłem sobie Hawksa w rękach jakiegoś oblecha wtedy kiedy go kupiłem. Grubas niósł go przewieszonego przez ramie jak worek kartofli w dodatku szorując nim po ścianach korytarza, zupełnie jakby był tym osranym workiem. Wtedy wszystkie piórka miał postrzępione i połamane. Płakać mi się zachciało kiedy go zobaczyłem. Do tej pory pamiętam jak mu je poprawiałem. A niektóre wyrywałem. Wychodziły lekko bo były bardzo słabe, w zasadzie on cały jest strasznie wątły. Waży przecież z 45 kilo a ma 17 lat. Boję się o niego.

- Czy to jest... - przerwał mi w rozmyślaniach Shoto który właśnie przebrał się w normalne ciuchy.
- Em nie... to nie to o czym myślisz. To nalży do mojego nowego lokatora.
- ... kupiłeś sobie jakąś papugę czy co?
- Nie nie... to chłopak. Jego quirk to skrzydła. Są niesamowite...
- Toya... rozumiem cię... ale nie możesz sobie kupować dziwki żeby ją przypominał...
- Nie dlatego go kupiłem... dobrze wiesz...nie zrobił bym czegoś takiego po tym wszystkim. Nie mógł bym się bawić czyimiś życiem.
- No dobrze. Mam nadzieję że mu u ciebie dobrze.
- Tak... ja też... boję się że weźmie mnie za wroga ale ja chcę mu pomóc... naprawdę... - powiedziałem dotykając piórem własnego czoła.
- Cieszę się że nadal masz dobre serce.
- No oczywiście że mam. Po tym co mi wpoiła... nie mogłem trafić znów na dno a teraz mam dodatkową motywację - powiedziałem i schowałem pióro do torby.

Wstałem, podziękowałem wszystkim za pracę a potem wróciłem do samochodu i pojechałem do domu. Cały czas z tyłu głowy czułem że zastanę tylko pusty dom w którym nie ma ani grama życia. Na myśl o tym automatycznie docisnąłem gaz. 

Zaparkowałem samochód  i wszedłem do domu. Zobaczyłem tam że Hawks leży na kanapie otulony białoniebieskim kocem. Kiedy to zobaczyłem, gigantyczny głaz spadł mi z serca. Podszedłem do kanapy od tyłu i położyłem dłoń na głowie chłopaka. Jego włosy były tak kosmate ale pomimo tego podobało mi się głaskanie ich. Nagle skrzydlaty odskoczył niemalże błyskawicznie. Ja zrobiłem to samo bo się wystraszyłem. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w szoku po czym Hawks się zachwiał i prawe zleciał z kanapy jednak go złapałem. Brakowało kilka centymetrów żeby rozbił sobie głowę o metalowy kant ławy. podniosłem go tak że znowu mógł wygodnie siedzieć. 

- Dzień dobry Hawks - Przywitałem się ciepło. 
-  Cześć, wystraszyłeś mnie - odparł lekko smutny.
- Sorry. Byłeś się przelecieć?
- Tak. 
- Jesteś głodny?
- Nie... - powiedział i w tym samym czasie aż usłyszałem burczenie z brzucha chłopaka.
- Czemu kłamiesz? Jak jesteś głodny to mów - powiedziałem zmartwiony.

Hawks tylko spojrzał po sobie i jego zdaniem dyskretnie chwycił się za nadgarstek. Domyślałem się już czemu nie chciał jeść. Pewnie go bili jeśli za dużo jadł. Zostawiłem chłopaka na chwile i poszedłem do kuchni. Tam postanowiłem przygotować jakoś późny obiad. Mój wybór padł na makaron z warzywami. Szybko zabrałem się za gotowanie. Kiedy wszystko było gotowe przygotowałem 2 porcje jedzenia. Mniejszą dla Hawksa a większą dla siebie. Pomimo tego ze martwiłem się o niedożywienie mojego lokatora to wiedziałem że nie mogę mu od razu dawać masy jedzenia bo mogę mu tym tylko zaszkodzić. Wróciłem do salonu ale nie zastałem tam blondyna.

- Hawks? Hawks! - cisza, nie było go.

Po chwili panicznego rozglądania się dojrzałem na tarasie sylwetkę skrzydlatego. stał całym ciężarem na zdrowej stopie i patrzył na wczesny zachód słońca. Wydawał się zachwycony tym co widzi. znów przypomniało mi się jak go widziałem po raz pierwszy. Na zdjęciu u jednego z moich znajomych na którego tak na prawdę polowałem. Chciałem żeby trafił do pierdla i dzięki tym zdjęciom trafił. Nadal je pamiętam ale najbardziej zapamiętałem filmik. Hawks był na głównym planie... tyłem posuwany i bity przez tego oślizgłego sadystę. Odrażające...

Podszedłem powoli do stojącego na zewnątrz chłopaka. Udało mi się zbliżyć do niego tak że widziałem go z profilu. Złote światło odbijało się w jego ostrych oczach. 

- Chcesz zjeść razem ze mną czy wolał byś zjeść sam?
- ...

Chłopak nic nie odpowiedział tylko spuścił wzrok. Chwilę potem zobaczyłem że rozkłada swoje skrzydła. Byłem w szoku. Jego opierzone części ciała były większe niż kiedykolwiek go widziałem. Moment potem chłopak wzbił się prosto w powietrze i z niesamowitą prędkością zaczął wznosić się w górę. Nie do końca wiedziałem co się dzieje i przez cały czas nie mogłem się ruszyć ze względu na spory szok i zachwyt.

Spuszczony Z Łańcucha |mha| Dabi x Hawks +13Where stories live. Discover now