35.

210 22 23
                                    

<----->

NIESTETY

Przepraszam, zawiodłam was. Zaczęłam tą książkę z pasją i pewnością że będzie przynajmniej przeciętna.

Wiele razy zapewniałam że nie porzucę tego przedsięwzięcia, jednak dziś musimy się wszyscy zmierzyć z bolesną prawdą.



















NU-UH! 

Nie ma takiej opcji że tak to się skończy!

Wiem, długo mnie nie było i musze powiedzieć że ten rozdział to nie jest początek jakichś regularnych rozdziałów ale jak to mówią lepiej późno niż wcale prawda?
Muszę się przyznać że okropna blokada mnie dopadła i tak na prawdę to bardzo ciężko jest ciągnąć tą abominację jednak dołożę wszelkich starań żeby ukończyć dla was tą historię. Może nie będzie to na tyle ambitny projekt na jaki się w mojej głowie zapowiadał ale i tak myślę że wszystko się ułoży.

Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić do dalszego poznawania losów naszych bohaterów.

Zapraszam

---

- Gdzie ja kurwa jestem? - syknął, nie patrząc na nas.
- W moim domu, czyli w miejscu, do którego się włamałeś i chciałeś odebrać mi mojego... podopiecznego — wyjaśnił Toya ze słyszalną pretensją w głosie.

Blady chłopak spojrzał najpierw na Dabiego, a potem na mnie i parsknął ze śmiechem.

- Czyli co? Teraz mnie za kare wyruchasz? Albo zamarzył wam się trójkącik i akurat jestem pod ręką — zażartował, ale po chwili jego fałszywy uśmiech zniknął pod płachtą wycieńczenia — w sumie to róbcie, co chcecie pewnie i tak jestem już martwy — burknął i przymknął oczy.

Kiedy patrzyłem na wycieńczonego wszystkim szatyna, przypomniało mi się jak po pierwszym moim dniu, ostatni z klientów porzucił mnie na łóżku i wyszedł. Wtedy modliłem się tylko o śmierć...

- Jak się nazywasz? - zapytałem, a blady chłopak jedynie zmierzył mnie wzrokiem i po chwili namysłu odpowiedział.

- Kenichi... to znaczy tak się nazywałem wcześniej. Obecnie nazywają mnie...
- Nazywaj siebie tak, jak chcesz, a nie tak jak ktoś chce — powiedziałem z przekonaniem w głosie.
- Czy ty siebie słyszysz!? Może i ciebie będzie krył ten dziany kutas — krzyknął wskazując na Toyę — ale ja? Ja nie mam jak się schować! Nie widziałem mojej rodziny od co najmniej 6 lat! Nawet nie pamiętam, kim są i gdzie mieszkają! Jak? Powiedz mi, jak ja mam teraz nagle uciec i decydować o tym jak się nazywam!? - wykrzyczał tak głośno, że jego twarz zrobiła się czerwona.

Po tym nastała grobowa cisza, żaden z nas chyba nie wiedział, co powiedzieć. A przynajmniej tak było na pierwszy rzut oka do momentu, w którym nie spojrzałem na Dabiego. Chłopak stał przy łóżku w lekko zgarbionej pozycji i patrzył na Kenichiego ze smutkiem w oczach.

- Wiesz, zaletą bycia dzianym kutasem jest, że mogę pomóc więcej niż jednej osobie. Mogę ci pomóc, ale musisz sobie na to pozwolić, rozumiesz ? - powiedział dosadnym i stanowczym głosem — Rozumiem, że reakcja mojego kolegi z wczoraj nie wygląda, jakby spotykała cię szansa, ale my staramy się pomagać, a nie szkodzić. Więc na litość boską przemyśl to — powiedział i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Zostałem sam na sam z Kenichim. Chłopak wyglądał na zszokowanego tym, co usłyszał.

- On mówi prawdę? - zapytał nagle patrząc w przestrzeń.
- Jeszcze mnie nie okłamał więc chyba tak— odpowiedziałem w jedyny racjonalny dla mnie sposób.
- Jak się nazywasz?
- Ja? Hawks — odpowiedział z pewnością w głosie, a czarnowłosy chłopak wybuchnął śmiechem.
- I ty radzisz mi, żebym "nazywał się jak chcę"? To po co nadal używasz imienia dziwki? - wyśmiał mnie i rechotał tak przez chwilę.

Wtedy spoważniałem na moment. To nie klienci zaczęli mnie tak nazywać tylko koledzy i koleżanki. Na początku nazywali mnie Angel, ale potem uznali, że moje oczy nie pasują do anioła więc, zostałem Hawksem i chyba to polubiłem.

- Podoba mi się to imię, nie mam potrzeby go zmieniać. Chciałem ci tylko powiedzieć, że wcale nie musisz się poddawać ludziom, którzy cię kupili.
- Kupili? - powtórzył ze zdziwieniem — nie zostałem sprzedany! Boże, jakim skurwysynem trzeba być, żeby sprzedać kogoś do takiego miejsca? - zaśmiał się, na co twarz mi pobladła.
- Mnie sprzedali... - wymamrotałem patrząc w podłogę, ale kontem oka widziałem, że chłopakowi zrobiło się głupio — ale masz racje, trzeba być skurwysynem — wyszeptałem pod nosem.

Po chwili nostalgii i zamyślenia odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z sypialni. Chciałem znaleźć Toyę, ale po sprawdzeniu parteru nigdzie go nie dostrzegłem. Wreszcie dotarłem do jego gabinetu, w którym siedział mój opiekun. Chłopak pisał coś na laptopie, ale z jego miny wynikało, że coś go trapi.

- Wszędzie cię szukałem, co robisz? - zapytałem, siadając na sofie pod jedną ze ścian.
- Spełniam swoją obietnicę — wyjaśnił nie odwracając wzroku od monitora.
- Co masz na myśli?
- Mam parę znajomości, które na pewno pomogą mi odnaleźć jakąś rodzinę Kenichiego. Czy mógłbyś go zapytać o jego nazwisko?
- Watanabe — wyrzęził znużony głos bruneta opierającego się o framugę — może mi ktoś wytłumaczyć jakim cudem na mojej twarzy nie ma ani jednego, większego zadrapania? - zapytał.
- Mam swoje znajomości — odparł białowłosy — na twoim miejscu bym nie narzekał, masz ładną buźkę jak nie wyglądasz jak boogieman — dodał nie przerywając pisania.
- Pff, macie coś do jedzenia? Umieram z głodu. - wyjęczał.
- Chodź coś zaraz znajdziemy — powiedziałem pogodnie i wstałem z kanapy.
- Hawks!
- Tak?
- Tylko proszę cię, nie spal kuchni... i domu. Ja zaraz skończę i tam do was zejdę — powiedział monotonnie Toya a my poszliśmy do kuchni.

---

Spuszczony Z Łańcucha |mha| Dabi x Hawks +13Kde žijí příběhy. Začni objevovat