20 GRUDNIA

9.8K 533 92
                                    

Wattpad jak ja cię nienawidzę czasem.

Poranki to najdziwniejsza pora dnia. Budzisz się i przez pierwsze parę sekund nie wiesz nic. Jak się nazywasz ani gdzie jesteś. Później dopiero rozbudzasz się, z sekundy na sekundę ogarniasz rzeczywistość. Czasem spokojnie jeszcze możesz poleżeć w łóżku, a czasem wstajesz w biegu, bo jak zwykle zaspałeś.

Poranek dwudziestego grudnia dla Madelyn West był inny niż zwykle. Nie w złym sensie – był to ciekawy poranek. Zazwyczaj była śpiochem, jak tylko mogła to leżała w łóżku, jak najdłużej tylko mogła. W wolne dni praktykowała zasadę, że musi wstawać późno, bo w tygodniu wstaje wcześnie.

Jednak dwudziestego grudnia od ósmej rano jej oczy były szeroko otwarte. Nie ze względu na to, że zaspała. Po prostu znajdowała się w sypialni, w której obiecała sobie kiedyś, że się w niej już nie obudzi.

Czy żałowała? Nie. Chciała wszystkiego, co się wydarzyło poprzedniej nocy, a nawet nadal czuła dreszcze na wspomnienie jego dotyku. I to było dobre. Na ten czas, kompletnie zapomniała o rzeczywistości, zanurzając się w ich własnym świecie.

Leżała na boku, ukryta jedynie pościelą i przyglądała się spokojnej twarzy Marcela. Spał głęboko, jakby nigdy w życiu nie doświadczył takiego mocnego snu. Był okryty tylko do pasa, leżał na brzuchu, przez co miała dobry widok na jego umięśnione plecy, które aktualnie zdobiły czerwone ślady po jej paznokciach. Głowę miał odwróconą w jej stronę, dlatego mogła się mu poprzyglądać.

Był spokojny, a spokój nie często towarzyszy mu w życiu. Jest w wiecznym biegu, ciągle coś musi robić. Chciała, żeby odpoczął. Mógłby, chociażby jeden dzień przeleżeć w łóżku, oglądając telewizję.

Wyciągnęła swoją dłoń w jego stronę, chociaż na moment się zawahała. Nie chciała go budzić, pewnie od dawna nie spał tak „długo". Dlatego delikatnie dotknęła palcem jego nosa. Tak po prostu, chciała go poczuć. Później zjechała palcem do jego wyraźnych kości policzkowych. Poprawiła mu kosmyki włosów, które opadały na jego czoło.

Kiedy pomyślała, że chciałaby zobaczyć jego oczy, jakby na zawołanie zaczął się rozbudzać. Lekko speszona, zabrała dłoń. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy usłyszała, jak mruknął, próbując się rozbudzić i zaciskał powieki.

Otworzył powoli oczy, czując lekką dezorientację. Coś ładnie pachniało i było mu ciepło. Nigdy się tak nie czuł. Jego poranki to była stała rutyna. Wczesna pobudka, śniadanie i jazda do pracy. Nic w tym przyjemnego.

Dlatego poczuł się zdezorientowany. Kiedy jego mózg ogarnął rzeczywistość, w której żyje, od razu wiedział, kto za tym stoi. Nawet nie musiał otwierać oczu. Co i tak zrobił, bo od razu chciał ją zobaczyć.

Leżała obok, wpatrując się w niego z zaciekawieniem. Zasłaniała swój nagi biust pościelą, a jej włosy były kompletnie roztrzepane. Brązowe oczy skanowały jego twarz, a usta wygięły się w nieśmiałym uśmiechu. Policzki miała mocno zaczerwienione, czego nie zakrywał żaden makijaż.

– Dzień dobry – powiedziała.

Trochę zaczęła się stresować, ponieważ nie wiedziała, jak zareaguje, kiedy ją zobaczy. Z jednej strony, dzień wcześniej coś się zmieniło w mężczyźnie, jednak ciężko było wyczuć jego nastawienie. Bała się, że ten poranek zostanie zepsuty, a ona wróci do domu jedynie z wyrzutami sumienia.

Jednak na szczęście, Marcel Foley był bardzo zadowolony z obrotu spraw.

– Dzień dobry – mruknął, zachrypniętym od snu głosem. Dziewczyna odchrząknęła, ponieważ poranny Marcel to chyba za dużo wrażeń.

Świąteczna zmoraWhere stories live. Discover now