1 GRUDNIA

14.4K 508 89
                                    


Tego roku śnieg w Nowym Yorku zaskoczył wszystkich. Nic dziwnego, że spadł — co roku ulice są zasypane białym puchem, lecz ten rok przerósł wszelkie oczekiwania. Już od połowy listopada trzeba było odśnieżać ulice, a teraz, pierwszego grudnia każdy miał tego po dziurki w nosie.

– Cholera jasna – warknęła pod nosem, kiedy niezliczony raz tego poranka, Madelyn poślizgnęła się, niemal, upadając prosto w śnieg, razem z pudelkiem pierników.


W takich momentach, mimo zamiłowania dziewczyny do Świąt i zimy, ochota, aby stopić cały śnieg, powiększała się z każdą sekundą. Za pięć minut powinna pojawić się w biurze, chociaż znajduje się co najmniej piętnaście minut od niego, buty zaczynają przemakać, a nos zrobił czerwony jak u pieprzonego Rudolfa.


Przeklęła samą siebie w myślach za pomysł ubrania dzisiaj spódniczki. Mimo ocieplanych rajstop było cholernie zimno, a kozaki na obcasie, wcale nie pomagały w szybszym dotarciu do miejsca pracy. Po prawie piętnastu minutach mordęgi wpadła do wielkiego wieżowca jak burza. W windzie prowadzącej na odpowiednie piętro zdążyła zdjąć czapkę, jednocześnie próbując poprawić skołtunione blond kosmyki włosów. Kiedy drzwi rozsunęły się na odpowiednim piętrze, szybko ubrała twarz w wielki uśmiech, jakby nic nigdy się nie stało i pewnym siebie krokiem, wkroczyła do biura.


Stanowisko pracy z podpisem Madelyn West znajdowało się niemal na samym końcu, przez co musiała przejść przez całe pomieszczenie, udając, że jej wygląd na postrzelonego piorunem Rudolfa, był zaplanowany. Dlatego, kiedy dotarła do swojego małego biureczka, odetchnęła z ulgą. Nie lubiła być w centrum uwagi, chociaż czasem była błędnie uznawana za pewną siebie. Zdjęła z siebie wielki, puchaty płaszcz, a kiedy usiadła na wygodnym fotelu, zza ścianki ujrzała burze czarnych loków.


– Cóż, to tak pięknie pachnie, hm?


Caroline była jej wierną kompanką w pracy – tak naprawdę dzieliła je tylko drewniana ścianka pomiędzy ich biurkami – a także jej najlepszą przyjaciółką od prawie dwóch lat.


– Pierniki – odparła z uśmiechem i chwyciła za pudełko pełne wypieków z biało-czerwoną polewą i posypką w kształcie małych choinek.


– Aha, no tak zapomniałam, że masz świra na punkcie choinek z lampkami i starymi dziadami z białymi brodami – rzuciła, zabierając jedną babeczkę.


– Po prostu lubię święta – mruknęła – to taki magiczny czas.


– Chuj, a nie magiczny – prychnęła – po zobaczeniu maila od naszego przełożonego, prędzej na twojej choince zobaczysz wiszącą mnie, a nie bombki i inne gówna.


Madelyn jęknęła cicho. Wiedziała, że początek miesiąca wiąże się z nowymi zadaniami, a ich przełożony, dostawał jakiegoś szału na punkcie jakości ich wykonania. Lubiła swoją pracę w News Corp. Kiedy niecałe dwa lata temu, dostała tę posadę, a dokładniej w dziale gazety New York Post, była pewna, że złapała Pana Boga za nogi. Może i nadal była na etapie redagowania gotowych już małych artykułów, a nie pracowała jako dobrze prosperująca dziennikarka, ale cieszyła się tą pracą. Był to jakiś zalążek spełnienia jej marzeń i nie zamierzała z tego rezygnować.


– Jest, aż tak źle? – zapytała, chociaż i tak znała odpowiedź. Zrzedła jej trochę mina, ale nie chciała się poddawać. W końcu dzisiaj po zakończeniu pracy planowała pojechać na małe świąteczne zakupy, aby móc zacząć dekorować swoje małe mieszkanko.

– Wejdź na pocztę, to się przekonasz – odparła Caroline, po czym zniknęła za ścianką. Madelyn z małym wahaniem odpaliła swojego laptopa, po czym weszła na pocztę, gdzie zauważyła nową wiadomość.

Świąteczna zmoraWhere stories live. Discover now