14 GRUDNIA

11K 525 152
                                    

– Nie sądziłam, że jesteś zdolny do wstawania o czternastej – Madelyn prychnęła pod nosem, widząc rozwalonego Marcela na jej kanapie.

To był nowy widok dla jej oczu. Nie dość, że spał w jej mieszkaniu, to jeszcze na malej kanapie no i było już południe. Marcel jest raczej typem osoby wstającej najpóźniej o ósmej.

Blondynka westchnęła z uśmiechem na ustach. Wstała już dobre dwie godziny temu, zdążyła zrobić sobie herbatę, wziąć prysznic a on nadal spał. Musiał być naprawdę wykończony pomyślała, więc wcześniej mu nie przeszkadzała, ale wiedziała, że to już czas, aby go obudzić.

Odłożyła więc kubek z parującym napojem i chwyciła za pierwszą lepszą poduszkę.

– Mam nadzieje, że mnie za to nie zwolni – mruknęła pod  nosem, zanim zamachnęła się z poduszką w ręku, uderzając go prosto w głowę – PALI SIĘ!

Uderzyła go tak jeszcze dwa razy, zanim zdezorientowany, niemal spadł z kanapy, a później wstał na dwie nogi, spanikowany rozglądając się po pomieszczeniu. Madelyn nie mogła się nie zaśmiać, na widok jego zaspanej, lecz spanikowanej twarzy i rozczochranych brązowych włosów.

Marcel nie wiedział na początku, co się dzieje. Przez pierwsze parę sekund, musiał wszystko przetrawić, ale kiedy przyglądnął się uśmiechniętej blondynce z poduszką w dłoni, już wszystko wiedział. Przymknął powieki i głośno oddychając, przeczesał dłonią swoje zmierzwione włosy.

– Gratulacje, zagranie godne dwunastolatki – mruknął, na co blondynka jeszcze bardziej się roześmiała. Uchylił powieki, aby na nią spojrzeć. Dziewczyna przygryzała wargę, aby się głośniej nie roześmiać, co ciężko jej szło. Mimo woli uniósł lewy kącik ust. Nie był ani trochę zły za formę pobudki, chociaż, może wolałby trochę inną scenerię poranku z blondynką, nie gniewał się.

Przez chwilę nawet pomyślał, że to była miła odmiana. Nie budzenie się samemu w cichym mieszkaniu, bez żywej duszy. Lubił samotność, ale to... było miłe.

Odchrząknął cicho, kiedy poczuł, że za bardzo się jej przygląda. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął, ale pamiętał, że oglądali razem film.

– Zrobiłam śniadanie – powiedziała – jeżeli tosty o czternastej można nazwać śniadaniem.

Mężczyzna wybałuszył oczy, kiedy Madelyn uświadomiła go, która jest godzina.

– Czternastej? – zapytał zszokowany, na co ponownie parsknęła śmiechem.

Marcel nie pamiętał, kiedy ostatni raz obudził się o takiej godzinie. Nawet po mocniej zakrapianych imprezach, o dziewiątej był już na nogach, gotowy do pracy.

– Nie marudź, mam wrażenie, że pierwszy raz od dwudziestu dziewięciu lat się wyspałeś – parsknęła, podchodząc do kuchni – kawki?

Zamiast odpowiedzieć, to zmarszczył brwi. Cóż, chyba miała rację. Naprawdę, czuł się wyspany. To też było miłe.

Boże, wszystko jest dzisiaj takie popierdolenie miłe. Pomyślał, zanim zerknął na blondynkę.

– Chętnie – pokiwał głową, odchrząkując. Usiadł ponownie na kanapie, uświadamiając sobie, że naprawdę wyspał się na takim małym kurewstwie.

Wiedziała, jaką pije kawę. Widziała parę razy, jak sobie przygotowuje. Czarna jak noc, bez kompletnie żadnego dodatku. Miała w domu opakowanie czarnej kawy, chociaż jej nie piła, to Caroline, która do niej przychodziła, zawsze sobie ją przygotowywała. Madelyn skrzywiła się, kiedy poczuła gorzki aromat napoju.

Świąteczna zmoraWhere stories live. Discover now