2 GRUDNIA

9.7K 475 222
                                    


Madelyn West drugiego dnia grudnia, pomimo niezbyt sprzyjających okoliczności i perspektywą nie za bardzo udanego dnia, wstała wcześnie rano z uśmiechem na twarzy. Nie chciała, aby jej ulubiony czas w roku został zepsuty przez niezbyt empatycznego szefa i stosie zadań, które zrzuca na swoich pracowników.

Dzień wcześniej, pojechała do centrum handlowego i przepuściła sporą ilość pieniędzy na dwa duże pudła nowych ozdób świątecznych, które planowała dzisiaj porozwieszać.

Jakby te z tamtego roku już nie pasowały.

Nie mogła też przepuścić okazji i kupiła parę małych ozdób na swoje stanowisko w pracy. Dlatego też Madelyn, pół godziny przed rozpoczęciem swojej pracy, wchodziła do biura z małą choinką i kolorowymi światełkami pod pachą. Odstawiła wszystko na swoje biurko, na którym panował mały bałagan, po wczorajszym Armagedonie pracy. Rozejrzała się po biurze i zauważyła, że na razie na swoich stanowiskach, oprócz dziewczyny, były tylko dwie osoby, które kompletnie nie zwracały na nią uwagi.

Z zadowoleniem postawiła małą choinkę na rogu biurka, a lampki owinęła wokół mebla i podłączyła do prądu.

Cudownie.

Coraz więcej osób zaczęło się zbierać, więc szybko skierowała do biurowej kuchni, aby zrobić herbatę. Przechodząc, zerknęła na drzwi prowadzące do biura jej szefa. Przystanęła na moment i głośno westchnęła.

– Kretyn – mruknęła pod nosem.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, sprawdzając szybko, czy ktoś ją widzi, ale każdy był zajęty sobą. Nie myśląc dużo wystawiła środkowy palec w stronę wielkich czarnych drzwi z napisem Marcel Foley.

Musiałam odreagować.

Uśmiechnęła się do siebie usatysfakcjonowana, kiedy jednak usłyszała za sobą głos.

– Miałoby to sens gdybym był w środku.

Blondynka podskoczyła przestraszona i schowała rękę za plecy, co nie miało kompletnie sensu, ponieważ stał za nią. Wstrzymała powietrze, nie wiedząc, co dalej zrobić, a uśmiech w sekundę zszedł z jej twarzy.

O chuj.

Po paru bezlitośnie długich sekundach przymknęła powieki i odetchnęła głęboko.

– Ja pierdole – szepnęła, zanim się odwróciła.

Zrezygnowana spojrzała na mężczyznę. Opierał się o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Miał na sobie czarne spodnie i dopasowaną marynarkę, a pod nią białą koszulę z rozpiętymi dwoma pierwszymi guzikami.

Zjechała go szybko wzrokiem, po czym zerknęła na jego twarz. Miał tę samą minę co zawsze – ciętą i chłodna, a brwi miał uniesione do góry. Jego ciemnozielone oczy patrzyły prosto na nią.

– Ja... Bo, no bo ten... – zaczęła się jąkać, nie wiedząc, co powiedzieć. Mężczyzna nijak na to zareagował, nie odwracając od niej wzroku.

– Słucham? – odparł zachrypniętym głosem, na co spięła się jeszcze bardziej.

Mam przejebane.

– No... Wesołych Świąt! – rzuciła w pospiechu i kompletnie nie myśląc, co robi, uciekła w stronę kuchni.

Zamknęła za sobą drzwi, o które się oparła, oddychając szybko. Przyłożyła drżącą dłoń do czoła, czując jak pot, zaczął z niej spływać.

– Kurwa, kurwa, kurwa – szeptała panicznie.

Czuła zażenowanie i zdenerwowanie jednocześnie. Praktycznie nigdy nie miała większej styczności ze swoim szefem. Od roku skutecznie go unikała, widywała go jedynie przypadkowo w biurze lub podczas spotkań, a odzywał się do niej, kiedy tylko musiał i to na temat pracy. Kiedy spotykała go w kuchni, windzie lub gdziekolwiek indziej, szybko po cichu uciekał. Wczorajszy dzień to było dla niej apogeum emocji, jeżeli chodzi o jakikolwiek kontakt z Marcelem, ale miała nadzieje, że to się nie powtórzy.

Świąteczna zmoraWhere stories live. Discover now