5 GRUDNIA

9.1K 457 74
                                    


– Kto normalny sprowadza prawie czterometrową choinkę na niemalże czterdzieste piętro – warknął pod nosem mężczyzna, który wciągał sztuczne drzewo na odpowiednie piętro – Idioci

Marcel Foley jak obiecał – tak zrobił. Był znany z tego, że jeżeli coś robił to zawsze na sto procent, więc na życzenie blondynki o widocznej choince, zamówił taką do samego sufitu. Na szczęście, pomieszczenia w biurze były wysokie.

I może z tyłu głowy chciał po prostu utrudnić życie blondynce w ubieraniu tej choinki, ale nikt o tym wiedzieć nie musiał.

Madelyn myślała o takiej standardowej choince, a nie o takiej, którą ledwo co da radę ubrać. Zwątpiła nawet na moment czy wystarczy jej ozdób.

– Niech Pani to tylko podpisze – burknął zmęczony mężczyzna. Dziewczyna odwróciła wzrok od choinki i szybko podpisała coś na tablecie.

– Potrzebuje drabiny – powiedziała do siebie, kiedy została już sama.

Odłożyła pudełko z ozdobami i ruszyła na poszukiwanie drabiny. Znalazła ją szybko w składziku za kuchnią. Więc w swoich dziesięciocentymetrowych bladoróżowych szpilkach zaczęła szarpać się z drabiną, aby doczołgać ją do choinki. Prawie dwa razy niemal wypadła jej z rąk, ale szczęśliwe dotarła z nią do celu.

Choinkę zdecydowała postawić na środku, aby była widoczna, chociaż ze względu na jej wzrost, można było postawić ją gdziekolwiek i każdy i tak by ją zauważył.

Chciała zacząć już dekorować, ale musiałaby zacząć od owijania złotym łańcuchem, a jej metr sześćdziesiąt jej w tym kompletnie nie pomagał. Dziękowała Bogu, że kupiła parę takich samych łańcuchów, bo inaczej by jej nie starczyło. Zaczęła więc od samego dołu. Owijała choinkę ozdobą, do momentu, w którym zabrakło jej wzrostu. Z westchnięciem rozłożyła drabinę i zaczęła na nią wchodzić. Na trzecim schodku już się zachwiała, ale szybko odzyskała równowagi. I zaczęła owijać. Ciężko jej to szło, ponieważ, aby owinąć całą szerokość, musiała przynajmniej dwa razy przestawiać drabinę.

Kiedy skończył jej się sznur, westchnęła zmęczona.

– No, to jeszcze tak z pięć razy – sapnęła i zaraz po tym jęknęła zrezygnowana.

Zaczęła schodzić z drabiny, kiedy poczuła, jak noga zaczyna jej się osuwać. Pisnęła przerażona i przymknęła powieki w oczekiwaniu na upadek... który nie miał miejsca.

Poczuła na plecach dwie ciepłe i duże dłonie, na co mimo wszystko odetchnęła z ulgą.

– Tak, wejdź jeszcze raz na tę drabinę w tych butach, a na pewno dożyjesz tegorocznej gwiazdki.

Madelyn wstrzymała powietrze, kiedy usłyszała głos, swojego bohatera. Odwróciła delikatnie głowę i zauważyła jak, Marcel stoi za nią z uniesionymi brwiami i trzyma ją, aby nie upadła. Pokręciła głową i z jego asekuracją zeszła z drabiny.

– Dziękuje – mruknęła pod nosem, skupiając wzrok na swoich butach – masz rację, nie powinnam wchodzić na drabinę w szpilkach.

– Całkiem ciekawie oglądało się twoje próby ozdobienia tego drzewa, ale nie mamy czasu w tym miesiącu na trupa.

Cóż Marcel od ładnych dziesięciu minut obserwował wyczyny Madelyn na drabinie. Było to całkiem zabawne i nie mógł zaprzeczyć, że mogło to być też za sprawą tej ładnej różowej, obcisłej sukienki, jaką miała dzisiaj na sobie.

Na myśl o tym, zjechał kobietę spojrzeniem, czego ona nie mogła widzieć, iż zajęła się zdejmowaniem butów

Chętnie popatrzyłby dłużej, ale w końcu ta jej jedna cholerna szpilka, osunęła się ze schodka, a martwa w tej sukience nie byłaby już taka ładna.

Świąteczna zmoraWhere stories live. Discover now