3 GRUDNIA

10K 450 149
                                    


I still remember the third of December...

Madelyn tej nocy nie przespała w pełni nawet dwudziestu minut. Leżała pomiędzy kolorowymi lampkami, bombkami, strzępkami choinki i milionem innych świątecznych ozdób.

Wczoraj po powrocie do domu po tym felernym dniu w pracy, nie odczuwała nawet grama zmęczenia. Od razu wzięła się do dekorowania swojego mieszkania, aby szybko zająć czymś swoje myśli.

Bo no cóż, drugi grudnia był naprawdę dziwnym dniem.

Dzień wcześniej.

– Tak mamo, to moja partnerka.

Madelyn nie sądziła, że kiedykolwiek zapomni, jak się oddycha, ale no cóż, ludzie z News Corp powiadali, że Marcel Foley potrafi powodować cuda.

Na moment miała ochotę nawet zapomnieć, jak się żyje. Zapaść się pod ziemie, udawać, że nie istnieje, a ta sytuacja nie miała nigdy miejsca.

– Och, cudownie! – klasnęła dłońmi i odwróciła się z uśmiechem w stronę swojego syna – naprawdę przez moment miałam wrażenie, że zmyślasz z tą kobietą, a tu patrz, żywa!

Blondynka posłała brunetowi spanikowanie spojrzenie, bo...

Co do kurwy?

– No, żywa – mruknął niechętnie, odrywając spojrzenie od dziewczyny.

Nie miała nawet sekundy spokoju, ponieważ ciemnowłosa, ponownie odwróciła się w stronę Madelyn, która nadal nie wiedziała, co ma powiedzieć. Stała jak słup, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało.

– No cóż, z mojego syna taki dżentelmen, że nas sobie nie przedstawił – powiedziała i podeszła z wystawioną ręką w stronę spanikowanej dziewczyny – Florence Foley

Dziewczyna pomrugała energicznie parę razy, nadal zszokowana. Kiedy, jednak poczuła na sobie paraliżujące spojrzenie szefa, zebrała w sobie ostatni zalążek siły i posłała delikatny uśmiech w stronę kobiety.

– E... Madelyn West – odparła, ściskając jej dłoń. Kobieta kolejny raz zjechała wzrokiem blondynkę od góry do dołu, ale chwile później posłała jej wielki uśmiech.

– No cóż, widzę, że nie jestem już ci dzisiaj potrzebna – odparła, posyłając szybkie spojrzenie synowi – klęczała już pod drzwiami, więc lepiej zostawię was samych.

Kiedy myślała, że funkcja oddychania jej wróciła, to jednak po tym, co usłyszała, tlen znowu był jej obcy. Rozszerzyła powieki, patrząc spanikowana to na Florence to na Marcela, który sam stał z przymkniętymi powiekami.

– Mamo... – zaczął, jednak ta mu nie dała dojść do słowa. Podeszła do niego, całując go w policzek i zabrała swoją czarną torebkę i tego samego koloru długi płaszcz z wieszaka.

– Nie tłumacz mi się, masz dwadzieścia dziewięć lat, cieszę się, że udało ci się znaleźć kogokolwiek – mruknęła, po czym znowu podeszła do blondynki – a my się musimy umówić na lunch, bardzo chciałabym cię lepiej poznać – odparła, po czym delikatnie objęła ją ręką.

– No... tak – odchrząknęła i drętwo uniosła jedną dłoń, aby również uścisnąć kobietę.

Dwadzieścia sekund później Florence wsiadła do windy, która od razu odjechała. I nastała cisza.

– Co... – zaczęła, ale nie wiedziała, co tak naprawdę chciała powiedzieć, ani o co zapytać.

– Po co przyszłaś? – zapytał swoim typowym oschłym tonem, na co ta uniosła głowę, zerkając na mężczyznę, który się od niej odwrócił i podszedł do swojego biurka, jakby to, co się przed chwilą wydarzyło, nie miało kompletnie miejsca.

Świąteczna zmoraWhere stories live. Discover now