12 GRUDNIA

10.7K 504 236
                                    


Tym razem to Madelyn West była na siebie cholernie wściekła. Cały wczorajszy dzień próbowała dojść do siebie. Na początku po prostu... ciężko jej się stało na nogach. Do rana siedziała na swojej kanapie, zastanawiając się, co się do cholery jasnej wydarzyło.

Boże całowałam się ze swoim szefem. Z pierdolonym Marcelem Foleyem.

To było takie... nierealne. Jeszcze parę dni temu chciała mu wydłubać oczy, a teraz? Oczywiście, że uważała go za atrakcyjnego mężczyznę. Nawet bardzo. Czasami zawieszała na niego wzrok, ale nigdy nie myślała, że oni mogliby... Matko Boska. Przecież to jej szef i cała ta sytuacja wygląda tak cholernie nieodpowiednie.

Cały poprzedni dzień, sąsiedzi pukali do jej drzwi, pytając się, czy wszystko w porządku albo było po prostu wścibscy. Jeden z sąsiadów zaczął dokładnie wypytywać się o zawartość różowej torebki, przez co zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Co do różowej torebki.

Naprawdę starała się nie patrzeć w jej stronę przez cały dzień. Ukryła ją pod łóżkiem i miała nadzieje, że zapomni o jej istnieniu. Ze zmęczenia, zasnęła w ciągu dnia, przez co obudziła się dopiero koło siedemnastej, kiedy za oknem już zaczęło się ściemniać. A jej myśli nadal krążyły wokół jednego. Wokół Marcela. Kiedy siedziała w kuchni, ciągle zerkała w stronę drzwi, a w jej głowie, wczorajsza sytuacja odgrywała się na nowo. Z nerwów wypiła dwie lampki wina.

Może o jedną za dużo.

Wmawiała sobie, że to tylko ciekawość, więc wyciągnęła tę głupią różową torebeczkę. Chciała tylko zobaczyć. Przymierzyła zestaw jaskrawo różowej bielizny całej z koronki.

Leżała idealnie.

Ciekawe co by pomyślał, gdyby...

Przeklinała na siebie przez te myśli, więc wypiła jeszcze pól kolejnego kieliszka wina.

Dlatego idąc do pracy, wmawiała sobie, że to tylko przez alkohol wyciągnęła resztę różowej torebeczki.

Była tylko samotną, lekko nietrzeźwą kobietą. A Marcel atrakcyjnym mężczyzną. Rumieniła się za każdym razem, kiedy przypominała sobie, o czym myślała, kiedy...

Przerwała swoje myśli, cała zarumieniona, kiedy drzwi do windy się rozsunęły. Odchrząknęła i szybko weszła do biura, niemal biegnąc do swojego biurka. Szybko oddychała, bo cholera jasna to było takie niewłaściwe.

– Jak się czujesz, Mad? – Caroline podeszła do dziewczyny ze zmartwioną miną. Blondynka rzadko chorowała, a nawet jeśli to nie opuszczała pracy. Madelyn także wczoraj okłamała swoją przyjaciółkę z chorobą, przez co czuła się źle. Jednak sama ze sobą nie oswoiła się ze sytuacją, więc nie chciała mówić jeszcze nic przyjaciółce.

– Lepiej – odchrząknęła, próbując pozbyć się smaku kłamstwa, którego nie trawiła.

– Jesteś cała czerwona na twarzy, nie masz gorączki? – zapytała, na co Madelyn jeszcze bardziej się zarumieniła, przypominając sobie, czym to było spowodowane.

– Jest dobrze – odpowiedziała słabym głosem. Czarnowłosa nie była przekonana, ale odpuściła, chociaż i tak planowała mieć przyjaciółkę na oku.

Włączyła laptopa i od razu zobaczyła dość obszernego maila. Przeklęła w myślach na siebie, że nie zrobiła nic wczoraj do pracy. Wiedziała już, że będzie miała tego dnia dużo pracy. W piątki wszyscy wychodzili wcześniej niż zasadowa siedemnasta, ale dziewczyna wiedziała, że posiedzi przynajmniej do dziewiętnastej. Zakopała się więc od razu w pracy.

Świąteczna zmoraWhere stories live. Discover now