Destabilizacja

159 12 0
                                    

— Emily! — zawołał z końca korytarza, kiedy zauważył leżącą na podłodze dziewczynę.
W jednej chwili poczuł niesamowitą ulgę, jak i kolejne obawy, kiedy zauważył ją skuloną. Wyglądała trochę, jakby lśniła. Nie był jednak pewien, czy mu się tylko wydaje, czy rzeczywiście tak jest.
Podbiegł do Natashy, która tylko westchnęła widząc chłopaka.
— Nie podchodź do niej — powiedziała stanowczo zatrzymując go dosłownie kilka kroków od dziewczyny.

On zaś dopiero wtedy zauważył, co tak naprawdę się dzieje. Jej ciało było pokryte białymi liniami, które niesamowicie mocno biły blaskiem, w niektórych miejscach, gdzie się przecinały, tworzyły się wiry. Za każdym razem, kiedy była zmuszona do jakiegoś ruchu, cierpiała.
— Co się z nią dzieje? — zapytał przerażony. — Co jej się stało?!
Chciał podejść, kiedy za ramię złapał go Clint.
— Nie dotykaj jej — powiedział wzdychając ciężko. — Emily jest obecnie zagrożona... Jak my wszyscy.
— Ale jak to? To co jej się dzieje? — pytał dalej coraz bardziej zaniepokojony o dziewczynę.

Emily natomiast słysząc jego głos, który huczał jej w głowie gdzieś między niemymi falami i wielkimi, głuchymi szumami, spojrzała w jego stronę. Wzrok jednak, którym patrzyła, przypominał ją tylko w akimś małym zakresie. Oczy wydawały się być uważniejsze, wyłapywać więcej szczegółów. Trochę jak bestia, która w mroku przygląda się swojej ofiarze.

— Peter, nie podchodź do niej — powiedziała Natasha sięgając po broń.
Chłopak spojrzał na rudowłosą nic nie rozumiejąc. Przecież mieli mu pomóc ją uratować...
— Peter, ja... — szepnęła Emily, próbując wstać.
Szybko jednak upadła totalnie pozbawiona sił. Poczuła ból przeszywający całe jej ciało. Jęknęła cicho kuląc się z powrotem na ziemi.
— Stark, mamy tu nieciekawą sytuację, potrzebujemy twojej pomocy — odezwał się do komunikatora Barton. Spojrzał następnie w stronę kobiety. — Nadal brak sygnału...
— Mam nadzieję, że Thorowi chociaż się w miarę dobrze powodzi... — mruknęła Natasha.

— Musimy coś zrobić, ona cierpi — odparł spanikowany chłopak. — Nie wiem... Cokolwiek.
— Nie możemy nic zrobić — odparł Clint podchodząc do chłopaka. Pokazał mu poparzone palce. Opuszki palców były niesamowicie czerwone, w niektórych miejscach zaczęły tworzyć się wyraźne bąble. — Dotknąłem ją tylko na chwilę. Nikt nie da rady jej podnieść, nawet Thor. Najpierw trzeba ściągnąć do tego labiryntu Tony'ego, żeby dał radę ją jakoś schłodzić, czy coś... Nie wiem, nie rozumiem jak to działa, co to jest...

— Ja naprawdę nie chciałam — powiedziała cicho dziewczyna.
— Na serio? Myślałem, że naprawdę wpadniesz w jakiś szał i wszystkich pozabijasz — przyznał mężczyzna, który zbliżał się z końca korytarza.
— Cholera... — wyszeptał cicho Peter.
Spojrzał wrogo w stronę faceta, który bawił się w ręce pistoletem.
— A ty co za jeden? — zapytał Barton celując do niego z łuku.
— Spokojnie, łuczniku — prychnął podnosząc ręce w geście poddania. — Przez te oparzenia tak ci się ręka trzęsie?

Parker spojrzał na mężczyznę. Rzeczywiście, widać było wysiłek, który wkładał w zachowanie stabilizacji, gdy tak naprawdę ledwie potrafił przytrzymać cięciwę poparzonymi palcami.
Chłopak zerknął następnie na Natashę. Kobieta jednak starała się zachować spokój.
– Peter, będziesz musiał wymyślić sposób, żeby ją zabrać jak najdalej stąd.
Kiwnął niepewnie głową. Nie miał jednak pojęcia, jak mógłby to zrobić...  Nie było mowy o jej przeniesieniu.

Doskoczył do dziewczyny, która z lekkim przerażeniem spojrzała w jego stronę.
— Spokojnie, Emily — powiedział z największą czułością, na jaką było go stać w tamtej chwili.
— Ej, miśka! — zawołał mężczyzna w jej stronę. — Ty serio pozwolisz się tak traktować? Nie przywitasz się z kochającym tatusiem?
Zamarła, po czym spojrzała w stronę mężczyzny. Czas wydawał jej się zatrzymać, kiedy przyglądała się facetowi który rozstawił ręce, jakby miał pewność, że Emily wpadnie w jego ramiona, żeby się przytulić.
Ona jednak nie ruszyła się z miejsca. Chociaż zaczęły nią szarpać na wszystkie strony emocje, nie ruszyła się zaciskając drżące ręce.
— Nie... Nie jesteś moim ojcem — szepnęła wrogo spoglądając w jego stronę. Oczy zapłonęły mocniejszym blaskiem, aura wokół niej nabrała złocistego koloru. — Wychował mnie mój wujek, więc nie używaj nawet tego określenia!

Ściany delikatnie pękły w kilku miejscach. Natasha rozejrzała się. Byli w pół zawalonym budynku, tak naprawdę wystarczyło trochę, by wszystko zawaliło się wprost na nich.
— Chłopaku, wynoście się stąd! — zawołała poganiając tym samym Petera, aby coś szybciej wymyślił.
On zaś nie miał żadnego pomysłu.
— Emily, dasz radę wstać? — zapytał cicho Parker. — Nie mam jak cię podeprzeć, więc musisz to zrobić sama...
— Spokojnie... Dam radę — wyszeptała cicho dziewczyna niepewnie podpierając się ściany.
W tamtym miejscu pękł tynk, po czym rysy rozbiegły się po całym odcinku ściany.

Cofnęła przerażona dłoń, po czym przycisnęła do siebie.
— Uważaj, Emilisiu — oznajmił mężczyzna lekko prychając. — Mówiłem już, że jesteś w tej chwili niebezpieczeństwem dla nas wszystkich? Uspokójmy się, pogadajmy... Zależy mi tylko na tobie. Nic więcej od nikogo nie oczekuję.
Wkurzyła się. Chociaż nie dawała po sobie tego poznać, atmosfera stała się niesamowicie ciężka. Wręcz przygniatająca.
— Nie odzywaj się do mnie — warknęła wstając o własnych siłach.
Zacisnęła rękę w pięść, zniżyła wrogo brwi i obdarzyła mężczyznę najokropniejszym spojrzeniem, na jakie było ją stać.

— Starczy tego — odezwała się w końcu Natasha wyciągając broń. Strzeliła w kierunku mężczyzny trafiając wprost pod jego nogi. — Następna kulka wyląduje w twojej głowie.
— Och... Bawimy się w groźby, tak? — mruknął uśmiechając się wrednie. Spojrzał następnie w kierunku Emily, która coraz gorzej się czuła. Powoli traciła nad sobą kontrolę i nie tylko ona o tym wiedziała. — Emily, wiesz co się stało z twoją matką? Okazało się, że w swoim ciele ma idealny czynnik, który łączy człowieka z tą jakże ciekawą bestią... A na potrzebę moich eksperymentów potrzebowałem mnóstwo próbek jej komórek... Chyba już rozumiesz, co się później stało?
Peter spojrzał w jej stronę. Stała powoli docierając do tego, co się tak właściwie stało... Czuła, jak traci kontrolę nad oddechem. Miała odruchy, które prowadziły ją do ataku na mężczyznę. Zacisnęła zęby na wardze, po jej brodzie spłynęła parująca z niej krew.
— Coś ty narobił...?! — wycedziła.
— Chyba się domyślasz. Nieprawdaż?
— Emily, nie słuchaj go — odezwała się Natasha. Zwróciła się następnie do mężczyzny. — Dałam ci szansę. Zamknij dupę.

Nim jednak cokolwiek więcej zrobiła, poczuła lekki powiew wiatru. Nawet nie złapała chwili, kiedy dziewczyna przebiegła obok niej.
Emily uderzyła mężczyznę w splot słoneczny w taki sposób, żeby odrzuciło go aż na ścianę.
Dyszała ciężko, a z każdą chwilą jej umysł stawał się coraz bardziej zamglony rządzą zabicia.
— Nienawidzę cię... — warknęła zaciskając rękę w pięść. Spojrzała następnie w kierunku pozostałej trójki. W jej oczach wszyscy wyglądali jak jacyś wrogowie. — Nienawidzę was wszystkich
— Emily, proszę cię... Uspokój się! — zawołał rozpaczliwie Peter.
— Clint... Ogłuszająca... — szepnęła do mężczyzny Natasha sięgając do tylniej kieszeni.

Nieoczekiwanie Hawkeye strzelił w stronę dziewczyny. Złapała w ostatniej chwili za promień strzały. W jednej chwili uderzyła w nią potężna fala dźwiękowa. Wrzasnęła niszcząc grot, po czym zatoczyła się do tyłu. Łzy popłynęły z jej twarzy, nie miała pojęcia co się z nią przez tą krótką chwilę działo.
— Ja... — jęknęła cicho, kiedy jak przez mgłę dotarło do niej to krótkie wydarzenie.
— Masz krzepę, młoda... — przyznał mężczyzna utykając na nogę. — Emily, nie chcę się powtarzać. Chodź do taty. Potrzebuję cię.
W ostatniej chwili uniknął morderczego strzału w głowę.
Zniknął za rogiem korytarza. Emily wrzasnęła wściekła. Pobiegła następnie za mężczyzną nie słuchając wołań za sobą. Nie była sobą. Coraz bardziej stawała się bestią, którą interesowała jedynie śmierć swojego ojca.

Te lepsze dniWhere stories live. Discover now