Zabawa w berka

469 29 0
                                    

Przez kilka godzin po prostu włóczyła się ulicami, które mniej, lub bardziej znała, czy przynajmniej kojarzyła. Było zimno, a ona wybiegła w samej bluzie, jednakże nie chciała wracać do domu. Wiedziała też, że całą tą sprawę musiała dać do przemyślenia zarówno sobie, jak i swojemu wujkowi. Nie rozumiała jednak, przed czym takim mężczyzna chciał ją chronić.
Westchnęła cicho przystając przy jednym ze sklepów. Na regale wystawowym pokazywali figurki superbohaterów, różne gadżety, przebrania...
Jej uwagę przykuło kilka masek z jakiegoś taniego materiału imitujące tą, którą zakładał Spider-Man. Czerwony materiał delikatnie połyskiwał w świetle wychylającego się zza chmur słońca. Zacisnęła zęby czując przypływ złości. Jak mógł nawet pomyśleć o oskarżeniu jej wujka?! Faktycznie, miał on niebezpieczną broń... Jednakże wierzyła, że całą sytuację można było wytłumaczyć i pogodzić zwykłą rozmową.
Wkurzona kopnęła pobliską puszkę, która ze stukotem odbijała się w kierunku bocznej uliczki. Fuknęła cicho kręcąc głową. W pewnej chwili usłyszała charakterystyczny dźwięk. Zamarła, kiedy pod nogami zauważyła tą samą puszkę. Spojrzała przerażona w uliczkę. Nikogo jednak nie zauważyła.
— Jeżeli znów się bawisz jakiegoś pieprzonego ducha... — zaczęła pewnym siebie krokiem odbijając z chodnika w stronę murku kończącego ślepy zaułek.
— To dobrze mi radzisz, abym przestał? Żałosne powiedzonko — zamarła. 
To nie był głos Spider-Mana... Ani nikogo, kto był jej znajomym. Czuła, jak ze strachu jej żołądek się zaciska. Miała problem... Wielki problem.
Spojrzała sparaliżowana w kierunku wychodzącego z pod zacienionej ściany. Kaptur niewiele zdradzał, jednakże wyraźny uśmiech na twarzy nieznajomego wyrażał aż za wiele. Miała kłopoty. Naprawdę wielkie kłopoty.
Cofnęła się przerażona.
— Słuchaj, kochanie — zaczął rozbawionym głosem. — Nie chcę cię zabijać, ale utruwałaś robotę mi i moim ludziom. Jak jakiś wrzód na dupie.
Nie umiała nawet pojąć sensu słów mężczyzny. Najbardziej interesujące na tamten moment były dwie sprawy: wydostać się i uniknąć nadchodzących z głównej ulicy dresiarzy, których aż za dobrze kojarzyła.
— Więc... Pójdźmy na kompromis. Jesteś ładniutka — uśmiechnął się podchodząc do Emily.
Z przerażeniem jedynie wzrokiem śledziła, jak rozpinał jej bluzę. Przeniósł zimną dłoń następnie na jej ramię odsuwając powoli ramiączko. Druga już miała wędrować pod bluzkę, kiedy w końcu ożywiła się. Wyciągnęła spod rękawa urządzenie, które wciąż miała ze sobą. Sieć spudłowała, jednakże przyklejając się do ściany, wykorzystała to. Szarpnęła za klejącą substancję i owinęła nią rękę mężczyzny. Oderwała następnie swoją dłoń, po czym odskoczyła mijając się z jego łapą. Syknęła cicho, ponieważ przy tak gwałtownym posunięciu zdarła z dłoni skórę.
Cudem uniknęła ciosu wymierzonego przez jednego z pomocników nieznajomego. Był to ten sam dobrze zbudowany facet, który próbował ją nastraszyć na jej klatce schodowej.
Pobiegla pod ścianę, po czym wystrzeliła znowu pajęczynę. Tym razem trafiła w twarz.
Znów przebiegła mijając tym razem ostatniego z napastników. Spróbowała po raz kolejny strzelić. Mechanizm jednak się zaciął, co nie działało na jej korzyść...
Uderzyła kilka razy w urządzenie. Zero reakcji. Nie zdążyła nic zrobić, kiedy mężczyzna złapał ją za włosy. Krzyknęła czując mocne szarpnięcie.
— Się doigrałaś, suko – warknął z psychopatycznym uśmiechem.
Zauważyła nóż, który wyjął zza pasa zakrytego dresową bluzą.
Podjęła kolejny desperacki krok uderzając czołem w jego nos. Wrzasnął chowając zakrwawioną twarz w dłoniach.
Ona zaś zatoczyła się przecierając obolałą głowę. Nie miała jednak czasu na użalanie się nad sobą. Pobiegla w kierunku głównej ulicy odwracając się co chwila w celu określenia, czy napastnicy już się podnoszą.
Skręciła, po czym spanikowana biegła przed siebie. Spoglądała co chwila za siebie, a widząc kilku kolejnych, przyspieszała. Przebiegła przez ulicę omal nie wpadając pod samochód. Spojrzała przerażona na kierowcę, który zatrąbił. Nie czekała jednak, aż wyjdzie z samochodu, tylko popędziła dalej widząc za sobą mężczyzn.
— Cholera... — wyszeptała.
Kilka łez spłynęło z jej oczu, kiedy zdawała sobie sprawę, że przecież przedłużała nieuniknione... Nie miała jak uciec. Ona sama przeciw nie wiadomo jak licznej grupie, która chce ją zabić.
Przebiegła tak koło dwóch przecznic. Zadyszana rozejrzała się wokół siebie. Nigdzie jednak nie mogła dostrzec kogokolwiek, kto mógłby czyhać na jej życie. Nasunęła na głowę kaptur licząc po cichu, że nikt się nie zorientuje, kim jest.
Ruszyła niepewnie w tłum ludzi, co chwila dyskretnie obracając się za siebie. W końcu dostrzegła kilku szukających ją ludzi. Wśród nich był także ten, którego w pewien sposób przykleiła do ściany... Licząc, że nikt nie zauważy, skierowała się do małej uliczki, która łączyła dwie przecznice przemykając między budynkami. Przykucnęła za kontenerami i wyjrzała niepewnie. Nie widziała jednak, aby ktoś ją śledził. Odetchnęła cicho łapiąc głębsze wdechy powietrza. Przetarła spoconą twarz szczęśliwa z faktu, że jeszcze żyje... Chciała skakać pod niebiosa, dziękować zrządzeniu losu, że jeszcze jej nie posłał na spoczynek. Uśmiechnęła się do samej siebie.
Szybko jednak szczęście się ulotniło, kiedy usłyszała dźwięki rozmowy. A bardziej kłótni.... Dokładnie wiedziała, kim były osoby, które się ze sobą spierały. Zatkała dłońmi usta nasłuchując rozpaczliwie. W duchu składała prośby do Boga, aby nikt jej nie znalazł. Żeby przeżyła...
– Jakim cudem daliście jej uciec?! — słuchała rozpaczliwie zaciskając powieki. Wciąż liczyła, że był to nie śmieszny sen, z którego lada chwila miała się wybudzić... – Macie ją znaleźć. I to zaraz, do cholery!
Łzy spłynęły po jej policzkach, kiedy patrzyła na ścianę kontenera, za którą ledwie kilkanaście metrów dalej stali napastujący ją już od jakiegoś czasu ludzie.
Rozpaczliwie sięgnęła po telefon, który miała w kieszeni. Pospieszała w myślach urządzenie, które dość długo się włączało... W końcu miała dostęp do ekranu głównego. Weszła w kontakty i szybko przewertowała, gdzie dzwonić. Zastygła słysząc kroki z końca uliczki. Przez przypadek nacisnęła pierwszy lepszy numer. Dzwoniła do Petera. Chciała się rozłączyć, jednakże jak na złość nie mogła trafić w odpowiedni przycisk. Nacisnęła tryb głośnomówiący, a przeciągany sygnał zdradził jej lokalizację. Wstała zrywając się do biegu, kiedy ktoś złapał ją za ramię.
— Nie tak szybko... – warknął mężczyzna obracając ją twarzą do siebie. — Myślałaś, że tak szybko nam zwiejesz, dzieciaku?! Oj, nie... Nasze spotkanie dopiero się zaczęło.
— Zostaw mnie... — wyszeptała rozpaczliwie.
Jej głos drżał ze strachu, a gula w gardle zaciskała się coraz bardziej. Trzęsła się z przerażenia, a wzrok wyrażał bezradność w całej tej sytuacji.
Nie mogła już nic zrobić. Musiała się pogodzić ze śmiercią... Nieubłaganą koleżanką, którą za wszelką cenę chciała odrzucić.
Kątem oka zauważyła błysk noża. Nie próbowała nawet uciec. Oddech stawał się coraz cięższy, a łzy płynęły strużką z jej oczu. Pokręciła głową patrząc w stronę podchodzącego mężczyzny.
— A szkoda... Chciałem się jeszcze z tobą zabawić, nim skończysz jako truchło.
Odepchnął ją następnie w kierunku jednego ze swoich przyjaciół, a sam chwycił nóż. Przejechał palcem po szerokiej stronie ostrza i uśmiechnął się. Emily przełknęła ślinę. Jej ręka drgnęła. Nie wykonała jednak żadnego innego ruchu. To był koniec. Dobrze o tym wiedziała.

Te lepsze dniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz