Wypuść mnie!

316 18 1
                                    

Zbudził ją przeraźliwy, przeciągły świst. Stłumiony jednak nie przypominał zupełnie niczego, co mogłaby skojarzyć... Usiadła starając się cokolwiek rozpoznać. Stępione zmysły i ciemne pomieszczenie jednak nie współpracowały. Spróbowała wstać, jednakże w tej chwili ostre szarpnięcie rzuciło nią na ścianę. Wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy upadła znowu na ziemię.

Próbowała się podnieść, jednakże poczuła tak silny i ostry ból skroni, że nie potrafiła poruszyć chociażby ręką. Całe ciało było przez chwilę sparaliżowane. Dopiero po długim i ciągnącym się w nieskończoność momencie, znów usiadła. Przysunęła z trudem swoje ciało, które wciąż odmawiało po części posłuszeństwa, do pobliskiej ściany. Zaczęła się wsłuchiwać z nadzieją, że odgłosy podpowiedzą jej, gdzie ona się znalazła. Co chwila słychać było cichy stukot. Całe pomieszczenie drżało... Poruszało się. Przynajmniej na to wyglądało, że jechało zgodnie z torem...
— Pociąg — szepnęła, po czym wsparta o metalową ścianę wstała.
Chwiejnym krokiem dotarła do krótszego boku. Uderzyła kilka razy w coś, co zarysem przypominało jej drzwi. Po stronie dziewczyny jednak nie było żadnej klamki. Z całej siły pięścią wymierzyła cios w metal. Poczuła ostry ból, przez co odskoczyła i upadła na ziemię. Zaczęła panikować. Oczy napełniały się łzami, a serce waliło, jak oszalałe. I chociaż kręciło jej się w głowie, wstała. Przysuwając do siebie bolącą rękę, zdrową zaczęła uderzać w metalową ścianę.
— Pomocy! — zawołała rozpaczliwie. Jej głos był bliski załamania, a płacz ciągnął się na końcu nosa. — Proszę, pomóżcie mi!
Bez skutku wrzeszczała kopiąc, waląc i w końcu też po prostu stając się coraz bliżej poddania.

Usiadła bezradnie na ziemi zalewając się łzami. Płakała tak długo... Na tyle długo, żeby w końcu zatrzymali się gdzieś. Nie wstała jednak. Nie słyszała nic, prócz niekończącej się ciszy, którą co chwila przerywał jej szloch. Zacisnęła zęby z niecierpliwością czekając na dalsze wydarzenia. Chwila ciągnęła się nieskończonością, nic się nie działo.

Rozluźniła się. Wstała i niepewnie podeszła do szpary, przez której niewielkie szczeliny wpuszczały odrobinę słońca.
Przełknęła głośno ślinę, po czym oparła się o chłodne drzwi. Nikogo nie widziała... Totalna pustka... Słyszała niby ludzi, jednakże ich głos skutecznie tłumiły maszyny. Przekręciła głowę, kiedy ktoś podeszł. Uderzyła drzwi i już chciała zawołać, kiedy ostre szarpnięcie rzuciło nią wgłąb ogromnego pudla. Nie zdążyła nawet krzyknąć, kiedy uderzyła o podłogę, a obraz stał się jeszcze ciemniejszy, niż był poprzednio...

Minęły godziny, a on bez żadnej poszlaki wpatrywał się w skrawki wiadomości z gazet na temat jej zniknięcia, kilka informacji o jej rodzinie, która okazywała się być jedną wielką zagadką i w skradzione zdjęcie. Wszystko to za pomocą taśmy przyczepił do sufitu i leżąc na podłodze patrzył ku górze. Jakby spojrzenie z daleka mogło coś zmienić... Gdyby mógł z tego coś ułożyć, było by to niesamowicie proste...

Takie jednak nie było. Mijał już drugi dzień jej zniknięcia. Z każdą chwilą niepokój o dziewczynę wzrastał, sytuacja robiła się coraz bardziej napięta...
Ned pocieszał go, że wszystko się ułoży, że policja lada moment znajdzie ją i sprowadzi do domu. Puste słowa... Nikt nie dzwonił w jej sprawie, nikt nie miał żadnych poszlak. Nawet Avengers, którzy trochę niezbyt przekonani, obiecali cokolwiek zadziałać... Nie mógł ich za to winić. Nie od tego oni byli, a on sam nie należał do nich. Nie był Mścicielem, tylko zwykłym dzieciakiem, który niepotrzebnie się mieszał.

– Peter, spóźnisz się do szkoły — rzuciła May wchodząc do pokoju. Westchnęła, kiedy zastała chłopaka w tych samych ciuchach, co poprzedniego dnia, z rozczochranymi włosami i zmęczoną twarzą. — Nie wydaje mi się, żeby wgapianie się miało jej pomóc...
— Wiem — mruknął niechętnie podnosząc się. Przetarł oczy i spojrzał w jej stronę z desperacją i jednoczesnym znużeniem nieprzespaną nocą. — Ja już nie mam pojęcia, za co się chwycić.
Wypuściła ciężko powietrze, po czym usiadła obok chłopaka. Nie miała żadnych słówek pocieszenia dla niego. Zwykle będzie dobrze nie miało jak załatać niepokoju.

— Kiedyś miałam przyjaciela — zaczęła i spojrzała w jego stronę. Nie interesowała go zbytnio nudna historyjka. Nie widziało mu się, aby była ona zdolna zmienić jego sposób myślenia. — Był to... Niesamowicie mądry mężczyzna. Zawsze miał rady dla wszystkich, niezależnie od sytuacji. Uśmiechnięty, żartował z każdej chwili, ze wszystkiego, co spotkało go na swojej drodze... A jednak. Pewnego dnia po prostu zniknął.
— I co zrobiłaś? — zapytał niepewnie Peter.
Westchnęła wzruszając ramionami.
— Szukaliśmy go. Z moimi znajomymi, z jego rodziną... Przepadł dosłownie, jak kamień w wodę — szepnęła. Widać było, że samo opowiedzenie takiej historii, kosztowało ją sporo smutku. Nie musiał pytać, żeby wiedzieć, że było naprawdę dobrymi przyjaciółmi. — Chodzi mi po prostu o to, że... Ludzie czasami chcą zniknąć. Wiesz, o czym mówię, prawda?

Spojrzał w jej stronę. Nie miał pojęcia, skąd i dlaczego, ale wydawało mu się, że doskonale znał to uczucie. Chęć usunięcia siebie ze świata, przynajmniej na kilka dni... Spojrzał w kierunku okna. Czuł jednak, że nie dotyczyło to Emily... Ona nie chciała zniknąć.

Kiedy zaświeciło słońce, niepewnie się podniosła. Wciąż szumiało jej w uszach, natomiast obraz rozmazywał się od jaskrawego blasku, który ogarnął cały kontener. Bo to w nim właśnie spędziła całą podróż. W dusznym i okropnie trzęsącym się pudełku.

Z trudem spojrzała na mężczyznę przed sobą. Starała się nie pokazywać strachu, wyraz oczu zastępować wrogim nastawieniem do nieznajomego. Czar groźnego spojrzenia jednak prysł, kiedy chwycił ją za ramię i podniósł do góry. Zupełnie nie dbał o to, że ona ledwie potrafiła ustać na odrętwiałych nogach. Popchnął ją w stronę wyjścia, na co z trudem utrzymała równowagę łapiąc się krawędzi wyjścia. Zauważyła dresiarzy. Tych samych, którzy śledzili ją już pewien długi czas... Przełknęła ślinę widząc mężczyznę, który elegancko ubrany stał pośrodku. Uśmiechnął się zalotnie w jej stronę, po czym podszedł bliżej. Chwycił ją boleśnie za kark i zmusił, by spojrzała mu w oczy. Pisnęła cicho, jednakże nic nie powiedziała.
— Jak nie miło cię znów widzieć, suczko... Cieszę się, że twój koszmar właśnie się rozpoczął, kochanie.

Te lepsze dniWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu