Rodziny się nie wybiera

276 17 3
                                    

Zakaszlała kilka razy leżąc na zimnej posadzce w piwnicy obcego jej domu. Jego samego w sobie nie widziała... Od momentu, kiedy wsiadała do czarnego samochodu dostawczego, aż do wejścia do niezbyt przytulnego pomieszczenia, miała na głowie worek. Niby światło przepuszczał, jednakże z widokiem było o wiele gorzej.

W dodatku czuła się coraz gorzej. Boląca ręka z każdą chwilą pulsowała coraz gorszym uczuciem, którego nie mogła się pozbyć. Jęknęła cicho przewracając się z boku na plecy. Spojrzała na owinięty starą szmatką, którą znalazła w kącie, nadgarstek. Był cały opuchnięty, w dodatku nie mogła go nawet dotknąć. Pisnęła cicho odwijając kawałek materiału. Wyglądała, jak jeden wielki siniak. Z jej czoła spłynęła samotna kropla potu, natomiast silny ból głowy odradzał jakiekolwiek próby podniesienia się i podejścia do zamkniętych drzwi.

Zawinęła rękę, kiedy usłyszała chrzęst przekręcanych w zamku kluczy. Podniosła się ospale, po czym zasłoniła zdrową ręką światło, które wpadło do pomieszczenia.
— Opatrz jej tą rękę i tyle — rzucił jeden z mężczyzn, którzy ją porwali.
Do piwnicy ktoś zszedł. Nie mogła dostrzec, kim była osoba, która do niej podeszła. Chwilę jej zajęło, nim oczy zaczęły łapać wyraźniej postać.
— Nie wierzę... — szepnęła cicho widząc w końcu swojego wujka.
— Witaj, Emily — mruknął poprawiając torbę na swoim ramieniu.

Nieufnie obserwowała jego ruchy, kiedy usztywniał jej nadgarstek. Robił to niezwykle delikatnie co pewien czas zerkając w jej stronę, jakby zaraz miała się na niego rzucić ze zdrową ręką.
— Powiesz mi, co się tutaj dzieje? — jej głos był niesamowicie zachrypnięty. W końcu wody nie widziała od chyba dwóch dni... — Gdzie my jesteśmy?
— Oszczędzaj się — rzucił tylko zabezpieczając bandaż przed rozwiązaniem. — Za niedługo wszystko zrozumiesz.
— Zapytałam cię o coś — odparła jeszcze bardziej zdenerwowana. — Kim oni są i czemu mnie prześladowali? A ty? Współpracujesz z nimi?!

Nie odpowiedział patrząc na nią z jakąś wyższością w spojrzeniu. Nie widziała już wzroku swojego wujka... Tylko człowieka, który traktował ją jak... Jakieś zwierzę. Tak mogłaby zdefiniować uczucie, którym obecnie ją obdarzył.
— Nie poznaję ciebie — wyszeptała cicho kręcąc głową.
— Emily... Wkrótce wszystko się wyjaśni. Nie przemęczaj ręki — powiedział w końcu, po czym wstał i skierował się do wyjścia.
— Więc co?! Ktoś mnie porwał, a ty sobie z nim współpracujesz?! Jak wujek się dowie, to zobaczysz, jak bardzo...
— Zobaczę co? — przerwał jej spoglądając w stronę dziewczyny. — Co on mi zrobi? Wiesz, ile ma za uszami? Czym zawinił, za co jest ścigany? Myślisz, że Stark zwolnił go tak po prostu? Naprawdę łudzisz się, że słysząc o twoim zaginięciu rzuci wszystko, by cię ratować? Żałosne... Ręczysz za swoją rodzinę, a tymczasem nic o niej nie wiesz... A może masz pojęcie, czemu rodzice cię porzucili? Też nie? Jaka szkoda...

— Nie jesteś moim wujkiem — pokręciła głową. Nie umiała uwierzyć, że przed nią stał ten sam nadopiekuńczy człowiek, który opatrywał jej każdą ranę, jaką miała okazję nabyć. — Co się z tobą stało...?!
— Nie martw się. Przed tobą ciężki dzień. Odpocznij — oznajmił, po czym wszedł po schodach.
Emily ruszyła za nim biegiem potykając się i zataczając przez osłabienie. Nim jednak zdołała dotrzeć do chociażby pierwszego stopnia, drzwi zamknęły się. Chrzęst klucza w zamku przeszedł echem po pomieszczeniu, kończąc głucho odbite od ścian.

Łzy spłynęły jej po policzkach. Nie miała siły, żeby hamować płacz. Przetarła oczy cofając się pod ścianę. Uderzyła o nią plecami i zjechała w dół. Nie umiała uwierzyć, że wszystko działo się naprawdę... Czuła się, jak w jakimś... Innym świecie.
Zakryła twarz dłońmi i przestała powstrzymywać łzy, które wraz z cichym szlochem powoli zatracały dziewczynę w przerażeniu i rozpaczy...

Wpadł do kliniki, po czym spojrzał na recepcjonistkę. Z kubkiem w ręku zerknęła w stronę chłopaka, który krótką stał w progu. Ruszył jednak w kierunku gabinetu, co niezbyt ucieszyło kobietę.
— Przepraszam, jesteś umówiony?
Nie odpowiedział wbiegając do pomieszczenia. Chwilę później do kliniki wbiegł Steve.
— Pan jest jego ojcem? Proszę wziąć tego smarkacza! — zawołała wkurzona w stronę Rogersa.
W mieszaninie zdziwienia i złości, zupełnie nie zauważyła w nim Kapitana Ameryki.
— Jasne — rzucił niezbyt zainteresowany.

Sam następnie także wszedł do środka przemykając między kobietą, a ścianą.
— No wy se jaja robicie?! — pisnęła zirytowana. — Dzwonię na policję!
Jej słowa jednak nie zrobiły żadnego wrażenia na nich.
Peter przeszukiwał całe pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu pomóc pozbierać myśli.
— Czego dokładnie szukamy? — zapytał w końcu Steve, gdyż niczego chłopak nie zdołał mu wytłumaczyć w natłoku rozmowy i ryku motoru.
— Tego znaku — oznajmił podając mężczyźnie kartkę z naszkicowanymi kreskami. Trzy trójkąty, dwa duże nakładające się na siebie, mające tą samą linię u podstawy i tworzące pośrodku jeden, malutki trójkącik. — To ten sam symbol, który widziałem na ich szyjach... Jest prawie niewidoczny i zlewa się z rysami szyi. Ale... Raz już go widziałem. Tutaj, kiedy wujek Emily uratował mi życie.

Steve spojrzał na chłopaka, po czym rozejrzał się.
— Jesteś pewien?
— Na sto procent. Nie pamiętam, czy to była teczka, czy co, ale było tutaj coś takiego. Jestem pewien — oznajmił.
— Dobra, sprawdź okolice biurka, poszukam po szafkach — powiedział, po czym wziął się za robotę.

– Policja już jedzie! Macie natychmiast opuścić to miejsce – zawołała recepcjonistka wchodząc do pomieszczenia. — Pan Hawkins nienawidzi takiej samowolki!
— Niech pani zrozumie, że obecnie mamy trudną sytuację. Przepraszamy za wtargnięcie, jednakże musimy coś znaleźć w tym gabinecie — oznajmił w końcu Steve zwracając się do niej.
Dopiero wtedy kobieta zauważyła w nim Kapitana Amerykę. Zawstydziła się, odsuwając odrobinę od mężczyzny.
— J-ja... Może odwołam tą policję — zaproponowała. — Jeżeli... Mogę w czymś pomóc, to proszę bardzo, jednakże pana Hawkinsa nie będzie przez najbliższy tydzień...
— Gdzie pojechał? — zapytał Peter podchodząc do nich. — Gdzie on jest?
— Z tego co wiem, gdzieś do rodziny. Nie chciał jednak zdradzić, gdzie – oznajmiła niepewnie starając się sobie przypomnieć, czy było w tym jeszcze coś istotnego. — Tak przynajmniej mówił. Spieszył się. I to strasznie...

Parker próbował sobie przypomnieć, czy wujek dziewczyny wspominał o jakiejś innej rodzinie. Dziadkowie dziewczyny po obu stronach nie żyli, nie było mowy o innym rodzeństwie z obu stron... Zarówno od strony matki, jak i ojca podobno była tylko dwójka...
— Widziała może pani... – zdecydował się w końcu pokazać symbol. — ...ten znak?

Zmarszczyła brwi, po czym zbladła i wyprostowała się.
— Skąd to masz? — zapytała szeptem, jakby się bała, że ktoś ich usłyszy.
— Mamy podejrzenie, że jest to coś cennego... — przyznał niepewnie Steve śledząc jej ruchy.
— T-tak... Z tego co wiem, doktor nikomu tych dokumentów nie pokazywał. Uważał, że są zbyt istotne, aby się nimi dzielić.
— Gdzie je znajdziemy? — zapytał Kapitan.
— Moment, po co wam one? — mruknęła podejrzliwie.
— To... Skomplikowane. Mam podejrzenie, że są one związane ze zniknięciem Emily — oznajmił Peter. — Wie pani... Bratanica pana Hawkinsa.
— Emily zniknęła? — zapytała równie przerażona, co zdziwiona tą informacją.
— Nic nie mówił...? — zdziwił się chłopak. — Myślałem, że byli dość blisko...
— J-jasne... Naprawdę blisko — przyznała kobieta. — Często tutaj przychodziła... Nie miałam pojęcia, że zniknęła.
— Wygląda na to, że nie dzielił się wszystkim... — mruknął Steve krzyżując ręce.

Te lepsze dniWhere stories live. Discover now