Upiory

196 15 3
                                    

Na korytarzach, w bardziej zniszczonej części, panowała kompletna cisza. Wszelkie prace kontynuowane były w miejscu, gdzie cokolwiek dało się odremontować lub odbudować od nowa.
— Skąd wiedzieliście, że tu będę? — zapytał cicho Peter powoli krocząc za Kapitanem.
— Można powiedzieć, że znamy to miejsce. No i dotarliśmy do fragmentu, który skutecznie przed nami zataiłeś — oznajmił zerkając kątem oka. — Kiedy padło nazwisko Hawkins, od razu nabrałem podejrzeń. Edward Hawkins, czyli mężczyzna, który cię uratował, nasuwał mi trochę wskazówek. Jak przeanalizowaliśmy jednak jej pokrewieństwo, zrozumiałem dlaczego. Był na liście osób, które uczestniczyły w jednym z zapomnianych projektów Hydry. Przynajmniej dla niej już nieistniejących.
— Hydry?! Emily została wpakowana w eksperymenr Hydry? — zapytał trochę głośniej, niż zamierzał.

Nie odpowiedział, kiedy tuż przed nimi pojawiła się dwójka lekko wstawionych mężczyzn. Nie byli ubrani jakoś niezwykle. Jedyną rzeczą, która niepokoiła, to przytroczone kabury i znajdujące się w nich pistolety.
Stanęli jak wryci widząc nieproszoną dwójkę, po czym szybko wyjęli broń. Nim jednak którykolwiek zdołał przeładować, Peter okleił lufy siecią, obezwładniając następnie mężczyzn. Krzyczeli po francusku, czego chłopak totalnie nie pojmował. Podszedł do jednego z nich i przyszpilił do ściany.
— Gdzie jest Emily?! — zawołał.

W jednej chwili zaczął zachowywać się, jak totalnie nie on... Chociaż miał maskę, łatwo było wyobrazić sobie wrogie spojrzenie, jakim darzył mężczyzn. Był gotów na wszystko, byleby znaleźć dziewczynę.
Nie słysząc żadnej odpowiedzi, uniósł zaciśniętą pięść w kierunku coraz bardziej przerażonego człowieka.
— Młody, spokojnie — odparł Kapitan, odsuwając chłopaka od zdezorientowanego mężczyzny. — Oni mówią po francusku. Nawet nie wiemy, czy znają angielski.
Peter opuścił rękę. Wciąż jednak trzymał mężczyznę przy ścianie. Dopiero po chwili puścił go. Spętany osunął się na ziemię. Następnie uwolnił się z sieci dzięki scyzorykowi, który najpewniej miał w pogotowiu. Nie zaatakował jednak ani chłopaka, ani tym bardziej Kapitana Ameryki.
Po prostu uciekł zostawiając swojego związanego kompana.

— Spokojnie — powiedział Steve widząc odruch chłopaka gotowego, by pobiec za zbiegiem. — Mamy wsparcie policji. Wyłapią wszystkich, którzy spróbują uciec. Zajmijmy się znalezieniem Emily.
— Prawda... — przyznał łapiąc się za postrzelony bok. Podniósł opuszczone ku ziemi spojrzenie i przezniósł wzrok na korytarz przed sobą. Ciemny, ponury korytarz, do którego jak na złość nie docierało zbyt dużo światła. — Czeka na nas...
— Chodźmy — mruknął mężczyzna obejmując chłopaka ramieniem.
Ruszyli następnie biegiem w głąb korytarza.

Otworzyła niepewnie oczy. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które niezbyt przypominało jej pokój. Podniosła się z trudem do siadu, po czym wypięła kilka kabli, do których była podłączona.
Syknęła cicho wstając na nogi, po czym trzymając się za odrętwiałe ramię, ruszyła w kierunku wyjścia. Zerknęła jeszcze raz na pomieszczenie, w którym leżała. Strasznie przypominało jej te wszystkie chore sale z horrorów, gdzie prowadzone są nielegalne eksperymenty.

Wzdrygnęła się, po czym otworzyła drzwi. Chłodny powiew sierpniowego powietrza sprawił, że skóra na jej ciele się zjeżyła.
— Muszę wrócić do domu — szepnęła podpierając się ściany.
Ruszyła następnie wzdłuż niej, a nie widząc żadnych ludzi, zaczęła się niepokoić. Budynek nie wyglądał na mały...
W końcu dotarła do większego holu. Był on po części zawalony. Piętro wyżej w tamtym miejscu niemalże całkowicie przysypało gruzem rozległe pomieszczenie.
— Jesteśmy w jakimś pustostanie...?

Potykając się o większe odłamy, ruszyła w kierunku znacznie upiorniej wyglądającej części budynku.
Może się pobawimy? — usłyszała naraz ze wszystkich stron.
Przerażona oparła się o ścianę i rozejrzała wokoło. W zasięgu jej wzroku nikogo nie było...
— Kto to był? — zapytała cicho.
Ale jesteś głupia!
Za każdym razem wydawało jej się, że głos dobiega równocześnie ze wszystkich stron i był w jej głowie. Było to tak nieprzyjemne odczucie, że nie umiała się powstrzymać przed zatkaniem uszu. Zacisnęła oczy kuląc się pod ścianą, przytłoczona rozbiegającym się po każdym słowie echem.
— Przestań...
Odpowiedział jej tylko dziecięcy śmiech. Nasilał się z każdą sekundą, do jednego głosu zaczęło nagle przyłączać się znacznie ich więcej...

W pewnej chwili ucichły. Po prostu nagle zamilkły, dając Emily spokój.
Odważyła się spojrzeć przed siebie. Zerknęła w kierunku ciemnego korytarza, którym wcześniej chciała iść. Nie była pewna, czy to kwestia osłabienia, czy czegokolwiek innego, jednakże w głębszej jego części, gdzie nie dobiegało żadne światło, widziała ruszający się cień. Wyglądało to tak, jakby właśnie podnosiło się na cztery łapy jakieś uśpione zwierzę. Zielone oczy błysnęły w ciemności.
— Odejdź... — wyszeptała Emily cofając się kilka kroków w tył.

Odwróciła się gotowa do ucieczki, kiedy wpadła na jakiś dość twardy przedmiot. Uderzyła w coś na tyle mocno, że upadła ogłuszona na ziemię.
— Emily? — usłyszała przytłumiony kobiecy głos.
Niepewnie otworzyła oczy, a widząc jaskrawe światło, przycisnęła powieki. Przetarła je i chaotycznie mrugając, spróbowała jeszcze raz spojrzeć, z kim ma do czynienia.
Nad sobą zauważyła trzy postacie. Widziała tylko zarys dość potężnego mężczyzny z długimi włosami i czymś w ręku, drugiego, niższego oraz kobiety, która wcześniej się do niej odezwała.

Długowłosy zbliżył się, co Emily niezbyt się spodobało. Cofnęła się pod najbliższą ścianę, z przerażeniem obserwując potencjalnych porywaczy. W końcu sama z siebie w tym pustostanie się nie znalazła...
— Hej, Emily — odezwała się znów kobieta kucając kilka kroków przed dziewczyną. — Wszystko w porządku, nie zrobimy ci krzywdy. Clint, weź trochę przygaś tą latarkę.
Dopiero wtedy poznała postacie, które tak bardzo ją zaniepokoiły.

— A-Avengers...? — zapytała zdziwiona podnosząc się z ziemi. — Ale... Co wy tu robicie, co tu się dzieje?
— No, młoda... Można powiedzieć, że o mało co nie dźwignęłaś na nogi T.A.R.C.Z.Ę. Pajączek nam o tobie powiedział — oznajmił Barton opuszczając światło do ziemi, żeby dawało tylko delikatną poświatę.
— Peter...? Gdzie on jest? — zapytała gwałtownie zrywając się do przodu.
W jednej chwili poczuła, jak wszelkie siły opuszczają jej ciało. Złapał ją Thor, żeby nie upadła na ziemię.
Wziął następnie ledwo żywą dziewczynę na ręcę.
— Póki co musi cię obejrzeć Banner... Nie wyglądasz za dobrze, jak na Midgardkę — stwierdził.
— Kapitanie, Pajączku... Znaleźliśmy ją. Idziemy północnym skrzydłem w stronę Quinjetu — oznajmił Clint do słuchawki.

— Przyjąłem, bez odbioru — mruknął Steve.
Znajdowali się w jednym z bardziej zaopatrzonych w sprzęty pomieszczeniu.
— Do czego im to wszystko? — zapytał Peter patrząc na urządzenia.
Część z nich wciąż była włączona, inna kompletnie nie działająca, a w większości wręcz zmiażdżone...
— Hulk tutaj był? — zdziwił się Peter wchodząc głębiej do pomieszczenia.
— Banner, zgłoś się! Miałeś być cały czas na pokładzie — powiedział do komunikatora Rogers.
— No przecież jestem — oznajmił lekko zdziwiony oskarżeniami. — A coś się dzieje?
— Cholera...
— Co? O co chodzi? — zapytał lekko zaniepokojony reakcją mężczyzny chłopak.
— Mamy problemy... Naprawdę duże problemy — oznajmił Steve. Przyłożył następnie palec do ucha, żeby włączyć komunikator. — Natasha, to pułapka. Zostawcie dziewczynę i uciekajcie stamtąd!
— Co? Dlaczego mają ją zostawić?! Co się dzieje?
— Dzieciaku, twoja przyjaciółka obecnie jest największym zagrożeniem. Pamiętasz plik z nazwą Nawałnica? Właśnie jest przed przemianą.

Słuchając tych słów nie był pewien, czy właśnie odwiedziły go koszmary, czy bolesna prawda...
Spojrzał w kierunku korytarza.
— Słyszałem, że potrzebny jest specjalny dźwięk do czystego przejścia, tak? — upewnił się.
— Co kombinujesz?
— Niech pan wszystkich wyprowadzi z budynku. Dam sobie radę — oznajmił, po czym ruszył biegiem w kierunku północnego skrzydła.
Musiał ją uratować. Był zbyt blisko, żeby wszystko rzucić i przestać próbować. Miał tylko nadzieję, że zdąży na czas...

Te lepsze dniWhere stories live. Discover now