Cichy krzyk

344 22 2
                                    

Po cichu weszli do mieszkania.
— Zaraz cię ktoś usłyszy — syknęła, kiedy chłopak po raz kolejny omal nie potknął się o własne nogi.
Zamknęła drzwi i przekręciła klucz, po czym zgrabnie wyminęła Petera kierując się do salonu. Nie zastali tam jednak Starka. Musiał zmyć się, kiedy oni byli na zewnątrz.
Dziewczyna natomiast spotkała upitego wujka, który ułożył głowę na blacie stołu i spał, jakby nigdy nic... Był to dość zabawny widok, w szczególności, że nigdy nie widziała swojego wujka w takim stanie.
Uśmiechnęła się do przyjaciela, który starał się zamaskować swoje rozbawienie. Pociągnęła go następnie do swojego pokoju i starannie zamknęła drzwi.

— Śmieszna sytuacja — przyznała cicho przecierając brew. — Nigdy nie podejrzewałabym, że się uchleje...
— Zdarza się... Chyba — mruknął niepewnie chowając ręce za sobą.
— Peter, ja... Jeszcze raz przepraszam za tego... No wiesz... Liścia — wymamrotała kierując wzrok ku podłodze.
— Nic się nie stało... Naprawdę! — powiedział trochę głośniej, niż zamierzał. Przez chwilę wsłuchiwał się, czy przypadkiem nie obudził wujka dziewczyny. — Już nawet nie piecze... Na serio.
— No ale mimo wszystko nie powinnam była... — przerwała, kiedy przytulił się do niej.
Przez chwilę spięła mięśnie nie rozumiejąc sytuacji. Nie trwało jednak długo, kiedy wtuliła się w jego ramię i objęła jego szyję. Stali tak kolejne minuty nie zastanawiając się nad oderwaniem od siebie. W końcu Emily parsknęła śmiechem. Chłopak zmarszczył brwi odsuwając się z niemą prośbą o wytłumaczenie, co ją tak bawiło.

— Zaczynamy zachowywać się jak te wszystkie śmieszne pary z porąbanych filmów dla nastolatków — wymamrotała ocierając zaspane oczy.
— Serio? — zdziwił się.
— No tak trochę... — ziewnęła zmęczona.
Uśmiechnął się kręcąc głową. Usiadł następnie na łóżku. Emily natomiast przeciągnęła się zajmując miejsce obok niego. Oparła się o jego ramię obserwując miasto z okna naprzeciw.
— Jak to jest? — zapytała cicho. — Jak to jest tak nie wiem... Bujać się codziennie, ratować ludzi i w ogóle?
— Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć... Po prostu czuję, że muszę pomagać.
— Praca bohatera musi być genialna, co? Jak byłam mała, marzyłam, żeby zostać bohaterką — przyznała. — Wiesz... Mieć supermoce, uratować wszystkich... Zostać docenionym...
Spojrzał w jej stronę. Usnęła zmęczona ostatnimi wydarzeniami. Uśmiechnął się do samego siebie. W świetle księżyca wyglądała tak bezbronnie... Westchnął cicho, po czym spojrzał w kierunku gwiazd.
— Ochronię cię, Emily — wyszeptał, choć te słowa kierował bardziej do siebie, niż do śpiącej dziewczyny. — Obronię przed tym wszystkim...

Rano już go nie było. Kiedy otworzyła oczy, leżała sama na łóżku, przykryta kołdrą. Ziewnęła cicho, po czym wstała z łóżka. Spojrzała na swoje ubrania. Nie przebrała się nawet...
Westchnęła ciężko, po czym ruszyła do kuchni.
— Emily... — jęknął jej wujek leżąc na kanapie. — Wiesz, gdzie mamy aspirynę?
— W szafce na górze w kuchni, tam gdzie inne leki... — odparła cicho krzyżując ręce. Oparła się o framugę i obserwowała skacowanego człowieka, któremu najwyraźniej dokuczał ostry ból głowy. — Widzę, że nieźle pogadaliście wczoraj...
— Ta... Przesadziłem trochę — mruknął podnosząc się do siadu. — Ten idiota specjalnie mnie upił... Nie wiem nawet, co wczoraj zrobiłem.

Pokręciła głową wchodząc do kuchni. Włączyła czajnik gotując wodę na kawę.
— Ile słodzisz? — zapytała.
— Dwie... Nie, weź mi sypnij z cztery łyżeczki...
— Taa, żeby ci jeszcze serce wysiadło...
— Ej, a jak było w ogóle z tym twoim chłopakiem? No wiesz... Jak wam się randka udała?
— Nie jesteśmy razem — wymruczała wsypując rozpuszczalną kawę do kubków. — To przyjaciel.
— Żebyś mi zdążyła przed dzieckiem chociaż studia ukończyć — zawołał, na co spojrzała na niego z irytacją. — No dobra, chyba jeszcze nie wytrzeźwiałem...
— Chyba na pewno — dodała chowając słoik i cukier.
Zalała kubki wodą, po czym wymieszała i dodała mleka.
— Muszę dzisiaj jechać gdzieś... — mruknął biorąc od niej kawę. — Ale cudnie pachnie...
— Z kacem za kółko? No nieźle — prychnęła kręcąc głową. — Nie zabij się.
Wyszła następnie z salonu.
— Zabezpieczajcie się z tym chłoptasiem! Bo małego Starka nie zamierzam mieć pod dachem...
— Peter nie jest jego synem! — zawołała ze swojego pokoju.

— Ciociu, ile razy mam ci tłumaczyć... Nie jesteśmy razem! — odparł wzdychając. — Już spóźniony jestem.
— Ale weź się zastanów. Z niej jest spoko dziewczyna, zna twoją... Super, tajną i niesamowitą stronę... Co ci szkodzi spróbować — położyła rękę na jego ramieniu. — Ona jest fajna, ty jesteś fajny...
— To przyjaciółka — wytknął, na co kobieta pokręciła głową wzdychając.
— Zawsze tak mówią. Po prostu musisz się postarać — oznajmiła May poprawiając jego bluzę. – I uczesz się. Włosy ci odstają...
Zerknął do lustra starając się w miarę uklepać nieposłuszne kosmyki. Kobieta natomiast wyszła z przedpokoju uśmiechając się pod nosem do siebie.
– Hej, Peter! — zawołała.
— No...? — zapytał niepewnie układając włosy.
— A co powiedziałbyś o jakimś nie wiem... Małym domku na obrzeżach miasta? Chociaż nie... Na takie coś raczej nas nie stać — mruknęła siadając przy laptopie w salonie.
— Nie mogę po prostu tak, jak do tej pory mieć swoją siedzibę w pokoju? — westchnął znużony tematem. — Nie potrzebuję żadnej kryjówki...
— No ale wiesz... Każdy bohater ma takie swoje miejsce, gdzie po prostu ma broń, czy też może się schronić w trudniejszej chwili – oznajmiła przeczesując dalsze ogłoszenia sprzedaży mniejszych nieruchomości. —  Załóżmy, że coś wywiniesz, albo ktoś pozna twoją tożsamość... Będziesz miał taki... Azyl.
— No nie wiem — odparł. — Muszę już lecieć, ciociu!
Następnie wyszedł zamykając za sobą drzwi. Kobieta westchnęła kręcąc głową z delikatnym uśmiechem.
Do zobaczenia, ciociu... Kocham cię, ciociu... — mamrotała przejeżdżając po ciągu kolejnych zdjęć i ewentualnych cen.

Przed lustrem jeszcze sprawdziła, czy na pewno wygląda tak, jak powinna. Poprawiła beżowy żakiet i przeglądając się w przedpokoju, chwyciła swój kapelusz. Choć robiło się coraz cieplej, jej nadal ciężko było rozstać się z tak fajnym nakryciem głowy. Założyła go, po czym skierowała się do wyjścia.
— Kiedy wrócisz? — zawołał wujek dziewczyny z salonu.
— Koło siódmej? — zaproponowała.
— Tylko nie szlajajcie się po jakiś ciemnych uliczkach... Jeżeli mnie nie będzie, po klucze idź do sąsiadki. Muszę załatwić coś w garażu.
— Znowu? — westchnęła. — Co ty tam tyle robisz, co?
Nastała chwila ciszy. Nie chciał, albo nie umiał jej odpowiedzieć na takie pytanie. Prychnęła cicho kręcąc głową, po czym otworzyła drzwi na klatkę schodową.
— Ja lecę! — zawołała, po czym wyszła.
Pociągnęła za sobą klamkę i odwróciła się w stronę zejścia. Wtedy właśnie prawie na kogoś wpadła. W ostatniej chwili zatrzymała się, nim zakapturzony mężczyzna zdołał na nią wpaść... Albo ona na niego.
Przerażona stała chwilę wpatrzona w jego stronę. Nic nie powiedział wymijając ją, po czym zadzwonił do ich drzwi. Już chciała cokolwiek powiedzieć w jego kierunku, kiedy otworzył mu jej wujek.
— Cześć, Harry — mruknął wpuszczając mężczyznę. Spojrzał następnie w kierunku Emily. — Nie spieszyłaś się przypadkiem?
— Tak... — wymamrotała.
Ruszyła po schodach co chwila odwracając się w kierunku swoich drzwi, które stały zamknięte, jakby nigdy nic.

Wyszła w końcu z bloku i pisząc do swojego przyjaciela, udała się chodnikiem przed siebie. Dla własnej wygody skręciła w boczną uliczkę, aby szybciej znaleźć się na kolejnej przecznicy. To był jej błąd...
Kiedy znalazła się w najbardziej niewidocznym z głównych ulic miejscu, ktoś niespodziewanie od tyłu wytrącił jej telefon. Przerażona spojrzała w kierunku mężczyzny, który chwycił ją za ramię.
— To co? Tym razem też będziesz się bawiła w berka? — zapytał.
Na dość długą chwilę sparaliżował ją strach. Za sobą miała kolejne dwie osoby, sytuacja przestawała być ciekawa...
Szarpnęła ręką, po czym wystrzeliła pajęczynę. Nie miała obu wyrzutni... Ledwie jedną i to na mniej sprawnej ręce. Chybiła trafiając w ścianę obok mężczyzny. Czuła, jak oblał ją zimny pot. Spróbowała wystrzelić po raz kolejny, kiedy ktoś złapał ją za rękę. Szarpała się mając nadzieję, że cokolwiek tym zdziała.
— Pomocy! Pomocy! — wrzasnęła drżącym głosem. — Pomo...
W jednej chwili przy jej twarzy znalazła się okropnie śmierdząca szmatka. Poczuła, jak wir obraca obraz na wszystkie strony świata. Równowaga przestawała istnieć, kiedy ją ogarniał coraz bardziej zmrok. W duszy wciąż liczyła, że ktoś ją usłyszał... Że zaraz przybędzie pomoc.

Te lepsze dniWhere stories live. Discover now