31. Tracisz puls.

Zacznij od początku
                                    

Otworzyłam oczy. Z drastycznie szybkim nabieraniem tchu podniosłam się z lodowatego podłoża, wiedząc, że na plecach została mi chyba cała piaskownica. Jednak nawet nie leżałam na piasku, lecz na białych płytkach.

W moim nosie zebrał się zapach szpitala, którego nie cierpiałam od dziecka. Powodował, że chciało mi się płakać i wymiotować jednocześnie. Nie wiem, czy dało się go jakoś opisać. Zapach niebieskich rękawiczek? Skalpeli, jakie ciągle przecinały skórę? Czy może zapach śmierci, chorób, i strachu?

Te wszystkie trzy rzeczy skumulowały w jednym pokoju, w którym nagle się znalazłam. Pomasowałam lewą część głowy, ponieważ ból z powodu upadku dawał o sobie znać. W pomieszczeniu znalazło się całe stanowisko dla nowego pacjenta, wliczając łóżko, kroplówkę, wszystko. Zestaw skalpeli, i całe pudełko rękawiczek, jak i igieł. Jednak nikogo nie było, a drzwi prowadzące do innego pokoju były zamknięte.

Popatrzyłam przez małą szybkę, widząc już zajęte łóżko.

Chuda dziewczyna, bez ani jednego włosa na głowie, bez żywych kolorów na skórze, czy uśmiechu na twarzy, miała jedynie podpiętą kroplówkę, i dwie rurki wepchnięte w jej nozdrza.
Była słaba, zmęczona, i na pewno wykończona życiem w szpitalu. Była Violet.

Jej mama, najprawdopodobniej, siedziała przy jej łóżku, trzymając jej rękę. Ich kolory skóry tak się od siebie różniły, choć kobieta miała jedną z jaśniejszych karnacji, jakie zdołałam kiedykolwiek zobaczyć. I tak Violet była bielsza. Była bielsza niż kartka papieru.

Zamknęła oczy. Powoli, napawała się każdą chwilą, w której zamykała swoje powieki. W tym geście tętnił upragniony spokój, choć jej mama pokazywała inną reakcję. Starała się obudzić córkę, przy okazji wzywając lekarzy, pielęgniarki, i kogokolwiek, kto mógłby zapobiec prostującej się kresce na monitorze sprawdzającym jej funkcje życiowe. A te powoli zanikały.

Zanim lekarz zdążył wyjąć coś ze swojego fartucha, wszystkie kreski stały się proste, a maszyna pipczała z okropnym pogłosem.

W tym samym momencie, z kompletnie innej strony, usłyszałam płacz dziecka. Dopiero co urodzonego noworodka.
Przede mną pojawiły się inne, wykonane z trochę ciemniejszego drewna drzwi. Tym razem były otwarte, lecz okazało się, że dostałam odgrodzona szybą.

SOR. Trzy karetki, trzy łóżka czekające na dostarczenie im nowych pacjentów. Syreny przestały wydawać z siebie ogłuszający dźwięk, a z karetek wyskoczyli ratownicy, niosąc na noszach trzy ofiary wypadku. Jedna z nich miała pokaźny, ciążowy brzuch.

– Harper – ktoś za moimi plecami zawołał mnie w taki sposób, że głos stanął mi w gardle.

Odwróciłam się, widząc przed oczami mężczyznę ubranego w czarne spodnie, oraz dużą bluzę z wielkim kapturem, która kompletnie okrywała jego twarz.

– Nareszcie rozwiązałaś zagadkę.

– Miałam rację – wyszeptałam sama do siebie.

– Otóż miałaś. Dusza Hope Hale włączyła się do dziecka, które jako pierwsze zaczęło krzyczeć tuż po swoim narodzeniu. Byłaś nim ty, a twój poród był wymuszony, z racji śmierci twojej matki. Za to Violet połączyła się z Asterem Nadirem, który sekundę po jej śmierci przyszedł na świat.

– Kim jesteś? – zapytałam. – Czemu tyle wiesz?

– Nie powiem ci, bo jeszcze cię wystraszysz. Moja wiedza wynika z tego, że wszystko to widziałem na własne oczy – odpowiedział spokojnie. Jego głos jakby przenikał przez mój mózg, i myślałam, że zamiast ruszać ustami, słowa wypowiadane przez tajemniczego mężczyznę tworzyły się w moim umyśle. – Usiądziesz?

Before UsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz