16. Przepraszam.

1.3K 69 41
                                    

*Na początku informuję że ten rozdział i następny będzie inny niż zwykle, ponieważ chciałam by perspektywy często się zmieniały, więc nie będę pisać za każdym razem POV. Zamiast tego po prostu pojawi się samo imię. Miłego czytania! *

                               —

Harper

Budząc się, nabrałam głębokiego oddechu. W płucach poczułam dziwne ukłucie, a do mojego gardła darł się suchy kaszel. Zadławiłam się nim sekundę po otworzeniu oczu. Podniosłam się do pozycji siedzącej, i automatycznie obrzuciłam wzrokiem pokój. Spodziewałam się mieć przed oczami biurko, z czarnym kręcącym się krzesłem, oraz duże okno z powiewającą roletą.

Zamiast tego, zobaczyłam coś, co odebrało mi umiejętność oddychania.

Fioletowe ściany? Łóżko z baldachimem? Wielki biały miś spoczywający tuż obok mojego, znaczy nie mojego łóżka?

Wszystkie drobiazgi tego pomieszczenia nie zlewały się z tym, co widziałam przed zamknięciem oczu wczoraj w nocy. Byłam pewna, że zasypiam w swoim pokoju, a to nie był on. Przerażona do szpiku wszystkich kości osunęłam się z łóżka, spadając na miękki dywan. Jęknęłam z bólu. Cholera, to łóżko wydawało się niższe.

Moje spojrzenie powędrowało na sufit, które ozdobione było przez plastikowe gwiazdy świecące w nocy.

Serce biło mi w piersi, przez co wydawało mi się, że chciało wypaść z mojej klatki piersiowej. Oddychałam głęboko, lecz cała drżałam. Zlepek pytań w mojej głowie powoli, lecz agresywnie powiększał się, niczym włóczka nawijana na kłębek.

Przekręciłam szyję w prawo, widząc nogi dużego misia. I kręcone, brązowe włosy, które wyrastały z moje głowy. Prąd przeszedł przez mój kręgosłup, kiedy zauważyłam mały kosmyk. Złapałam za niego, ponieważ musiałam się upewnić, że jest prawdziwy.

O mój boże.

Wstałam, słysząc własny puls. Wzrokiem znalazłam poręczne lusterko, chwyciłam je, by spojrzeć na swoją twarz.

Minutę później kruche lusterko uderzyło o laminowaną podłogę, i rozbiło się w milion ostrych kawałków.

Nie tylko pokój był nie należał do mnie. Twarz też. Ciało też. Paznokcie miałam pomalowane na kolor niebieskiego nieba, a przecież ja nigdy nie maluję paznokci.

Wszystko, co było moje, zmieniło się na to, co było Hope. Włosy, ciało, pokój, nawet głupie paznokcie. Wszystko oprócz mózgu. Zachowałam swój umysł.

Ale równowagę w nim już traciłam, ponieważ czułam początki paniki. Krew dudniła jej w uszach. Serce waliło mi w piersi, ręce drżały, stopy mrowiły. Mój wzrok był zniekształcony, jakbym patrzyła przez obiektyw typu rybie oko. Gdzie podziało się powietrze? Czemu nie mogłam oddychać.

Opadłam na łóżko, próbując się uspokoić. Ciężko mi było się na tym skupić, szczególnie gdy do gardła podchodziła mi żółć. Czyżby to kolejny sen? Zbyt mało symptomów moich koszmarów, by ta chwila się do nich kwalifikowała. Boże święty, co tu się do cholery dzieje?

Oddycham. Powoli zaczynałam oddychać. Nie jestem tu bez powodu.
Wrócę do swojego życia.

– Hope, wstawaj już. Pora do szkoły – usłyszałam męski głos z korytarza. Ktoś trzy razy zapukał do drzwi pomieszczenia, by potem wyłonić się z progu.

Brandon. Ojciec Hope, i mąż Luny. Jeszcze żył, i ze zmarszczonymi brwiami trzymał klamkę.

– Hope? Co robi zbite lusterko na podłodze? – powtórzył podejrzliwie, kiedy zamiast odpowiedzieć, gapiłam się na niego.

Before UsWhere stories live. Discover now