ROZDZIAŁ XXVI

3 0 0
                                    

Gabriel

Kraków płonął jak snop siana w upalny letni dzień! Biorąc pod uwagę, że susza była okrutna w państwie polskim tegoż roku i burza rozsierdziła się na dobre, to gdzieś w mieście musiał pierdyknąć piorun i pożar gotowy. Zwłaszcza, że zabudowania miejskie wykonano z drewna i nikt (jeszcze) nie słyszał, iże Kazimierz Wielki zastał Polskę drewnianą, a ostawił murowaną, można się było spodziewać nomen omen niezłej zadymy. Skutki pożaru dla Krakowa mogły być opłakane.
– Co z nim? – Moja Marion z wahaniem wskazała na ogłuszonego króla, do którego nie za bardzo docierało, co się działo wokół.
Miało się ten cios! No, ale to nie była odpowiednia pora na to, żeby zastanawiać się, kto miał większą siłę w mięśniach.
– A co by miało być ? – Dostrzegłem, że Marion się zawahała.
Nie miała dotąd niczyjego życia na sumieniu i pewnie mieć nie chciała w ogóle kiedykolwiek, ale ja nie czułem specjalnych oporów, by wymierzyć Kazikowi sprawiedliwość na moją własną rękę za przystawianie się do cudzej laski. Chciałem sobie już stamtąd pójść i zabrać Marion do domu, a potem wytłumaczyć jej kilka nie cierpiących zwłoki kwestii, a tymczasem ona jeszcze się zastanawiała, co z tą paskudą!
Żeby dłużej nie czekać, kiedy Marion przestanie zastanawiać się, czy ruszyć tyłek z Krakowa czy też nie, zmotywowałem moją panią kilkoma "cholerami". Doczekałem się natychmiastowej reakcji z jej strony w postaci oburzonego prychnięcia:
– No, przecież idę, Czarnulku!
Spojrzała na mnie z byka, jakbym nie wiadomo co powiedział i podała mi swą dłoń. Gdzieś pomiędzy jednym a drugim oddechem znowu posłała mi swe kose spojrzenie i powiedziała:
– Gabriel, chcę byś wiedział, że ja ... Że my będziemy ...
– Wiem o dziecku, ale pomówimy o tym później! – Uśmiechnąłem się do niej, by zrozumiała, że nie miałem nic przeciwko zostaniu tatą, ale na zewnątrz szalał ogień i słychać dało się głośne pomruki burzy, więc to na wydostaniu się z zamku bez zwracania na nas zbytniej uwagi tutejszych musiałem się najpierw skupić.
Zostawiliśmy leżącego na kamiennej posadzce Kazimierza, rzuciliśmy się biegiem przez korytarze Wawelu. Chciałem jej wtedy wiele powiedzieć: że tęskniłem i żałowałem świecenia gołym zadkiem przed inną kobietą, że mimo wszystkiego co nas rozdzieliło, nie przestałem jej kochać, że cieszyła mnie myśl o mającym przyjść na świat naszym dziecku ... Obiecałem sobie w myślach, że powiem jej o tym wszystkim, czego nie mogłem teraz powiedzieć ze względu na okoliczności, gdy już na bank podziękujemy średniowieczniakom za gościnę i zameldujemy się na powrót w Stanach. Oj, powiem też i Doktorkowi w paru dosadnych słowach, co mu zrobię, jak nie przestanie bawić się w Boga, majstrując przy tym swoim wynalazku!
Gorzej, jeśli Kazikowi ludzie puszczą się galopem w pogoń za nami! Kazimierz w swym mniemaniu miał prawo uznać się za okantowanego, ale według mnie ... Dobrze mu tak! Dostał nauczkę i może dotarło do jego łepetyny, że nie warto przystawiać się do każdej napotkanej na swej drodze niewiasty.
– Chyba moja kondycja nie jest już tak dobra jak wcześniej! – Marion dyszała z wysiłku, na który niewątpliwie złożył się jej stan błogosławiony, gdy zatrzymaliśmy się za zakrętem dla wyrównania oddechu.
– Damy radę, Marion. – Musiałem być jej siłą, szczególnie wtedy, gdy nie mieliśmy przed sobą wielu perspektyw ucieczki.
Z zewnątrz dochodziły do naszych uszu dźwięki trzaskających płomieni i burzy, co sprawiało przygnębiające wrażenie i strach, czy aby na pewno przeliczyliśmy siły na zamiary. Nawet, gdybym miał  ...
– Nie uciekł daleko! – Odgłosy zbliżającej się pogoni nie wróżyły szczęśliwego zakończenia.
No, to Kazik się ocknął i pożalił swym kamratom na niesprawiedliwość jaką mu uczyniono. Nie zrezygnował z Marion? To miał, kurde, pieprzony problem, bo ja mu z własnej woli jej nie oddałbym! Przebrzydły średniowieczniak! Z Kazimierzem było jak z mym ojcem  - i jeden, i drugi nie pytał nikogo o zdanie ani o pozwolenie, czy mógł to i tamto zrobić. Po prostu robili, co chcieli, nie prosząc nikogo o przyzwolenie oraz akceptację własnych  zamiarów.
Ja też obok świętości nie stałem zbyt blisko i korzystałem z tego, co przynosiło mi życie w prezencie, ale postawiłem przystopować, gdy poznałem Marion. Wyszło jak wyszło, lecz to nie znaczyło, że nie dałoby się naprawić tego, co zepsułem. Przynajmniej miałem taką nadzieję. Że nie było za późno.
Gdzie, do kurwy nędzy, łaził Raul?! Przecież kazałem mu kręcić się w pobliżu i czekać na nas, a on ...
– Na co czekamy? – szepnęła przestraszona mym milczeniem Marion.
– Na kogo. – Myślałem, że ducha wyzionę, gdy Raul łazęga pacnął mnie w ramię, zachodząc od zawietrznej.
– Noż, ty małpo!
– Trochę czujności szefowi by nie zaszkodziło. – Szczerzył się jak szczerbaty do sucharów. – Idziemy czy czekamy na wpierdeńko?
– Zabierz Marion do domu, ja porozmawiam z naszymi gospodarzami. – Wiedziałem, że nie było innej opcji.
Żałowałem jednego - że nie zobaczę, jak mój syn albo córka dorasta, ale nie można mieć wszystkiego. Dla Marion i dziecka warto było nawet życie postradać, byle tylko byli szczęśliwi.
– Kocham was oboje. Powiedz mu albo jej, gdy już się urodzi – powiedziałem i odwróciłem się, by nie zobaczyła moich łez.

Raul

Kurwa, przecież niby wiedziałem, że Gabriel porwał się z motyką na słońce, chcąc dokuczyć średniowieczniakom, ale sama świadomość jego rychłej śmierci w nieludzkich męczarniach wywoływała we mnie poczucie winy. Może i gościu znał się na nożach oraz przemeblowywaniu facjat, ale Kazikowi ludzie chyba niezbyt się by się tym zmartwili czy przejęli i tym razem to Gabriel dostanie fangę w nos. Raniłby jednego czy dwóch mniej kumatych, a od reszty zgrai otrzymałby bilet w jedną stronę do zaświatów!
Skoro prosił mnie jednak, żebym ratował Marion i ich dziecko, to nie miałem innego wyjścia, musiałem go posłuchać i spierdaczać z Wawelu.
– Zaraz będziemy bezpieczni. – Niosłem Marion w ramionach jakby ważyła tyle co ptasie piórko.
Nie wyglądała na przekonaną słysząc moje słowa, lecz gorzka prawda była lepsza niż słodkie kłamstwo. Nie powinienem dawać jej złudnych nadziei. Marion poruszyła się niespokojnie w moich ramionach, ale jej nie wypuściłem.
– Gabriel  ... – szepnęła błagalnie i popatrzyła na mnie ze smutkiem w swych oczach.
Pokręciłem przecząco głową. Co miałem powiedzieć? Jak się będę tłumaczył przed panem Santiago, że jego syn nie wróci już nigdy?
Nie chciałem ryczeć, lecz po policzku spłynęła mi jedna łza, a potem druga. Panu Santiago pęknie chyba serce z żalu, najpierw odeszła do wieczności matka niesfornego Gabriela, a potem chłopaczysko, bardziej wredne i upierdliwe niż ja pod kreską przed wypłatą ...
Zakląłem jeszcze raz, gdy drogę zastąpili nam, mnie i Marion, Wąsaty Mikołaj i ten drugi, Jan ..., Jaś  ... A! Jaśko z Melsztyna! Obydwóch bardziej interesowało, żeby Marion ponownie znalazła się pod królewską pieczą i położenie mnie trupem niż żywioł, który szalał na zewnątrz.
– Krawcze Szmateksie ... – zaczął Wąsacz grobowym tonem, wieszcząc mi marny koniec.
Za to Melsztyński zacisnął swą dłoń na rękojeści miecza, bym dobrze zrozumiał ostrzeżenie. Minę miał przy tym taką, jakby siedem wsi spalił i ósmą najechał!
– Czego znowu?! – Nie wypuszczałem Marion z rąk.
Śmierć Gabriela poszłaby na marne, gdybym się tak po prostu poddał. Obietnica rzeczą świętą! Jak mogłem przewidzieć, ani Wąsaty, ani ten drugi nie odpuścili.
Byli wierni Kazimierzowi, nie mnie i to jego nakazów słuchali. Nie obchodziło ich, co bym ja czy Marion wolelibyśmy.
– Pozwólcie mu pójść wolno, a udam się z wami przed oblicze króla. – Nie spodziewałem się, że Marion wyswobodzi się z mych objęć i zasłoni własnym ciałem. – Nigdy nie miłowałam Kazimierza, krawiec nie jest temu w żadnym wypadku winien.
Skubana wiedziała, że mój marny żywot zależał od tego, co zrobiła i co powie. Miałem zatem zyskać wolność kosztem jej i dziecka?
Niewiele było w stanie mnie ruszyć, lecz na to nie mogłem ani nie chciałem pozwolić!
– Nie. – W jej oczach dostrzegłem determinację, żeby doprowadzić sprawę do końca, żebym i ja nie skończył w grobie tak jak Gabriel.
Jaki los czekał ich dziecko, gdy król zorientowałby się, że poniekąd został okantowany? Na pewno nie byłby szczęśliwy, gdyby mały Gabriel (albo mały Marionek) pomykał mu pod nosem. Nie darowałby obojgu, matce i dziecku.
Zachciało się Gabrielowi zdjąć portki przed niewłaściwą laską, a Marionkowi  pomykać do odległej epoki i korzystać z gościnności polskiego władcy! Ucieczka nigdy nie była dobrym rozwiązaniem problemu, chyba, że spierdaczało się przed nalotem federalnych!
– Krawcze? – Melsztyński posłał mi tryumfalne spojrzenie.
Był pewien, że wygrał i to już koniec. Dopóki żyła Marion i ja też, nigdy nie spocznę dopóki razem nie wrócimy do domu.
– Idź, Raul. – Marion nie spuszczała ze mnie wzroku. – Nie mamy innego wyjścia. Jeśli Bóg pozwoli ...
Nie dokończyła, ale i tak wiedziałem, co pragnęła mi powiedzieć.
Jeśli Bóg pozwoli i znowu się spotkamy  ...
Podeszła do Melsztyńskiego i poprosiła o darowanie mi życia. Zatem przekupienie ochmistrzyni, dobra wola Grzymki i jej matki, a ponadto lańsko jakie Gabriel wraz z moją pomocą spuścił strażnikom pilnującym Marion zamkniętej w komnacie, poszło na marne?
Co z tego, że ja będę żył, jeśli kobieta Gabriela skończy z dzieciakiem w grobie? Dlaczego życie musiało być takie skomplikowane?
Patrzyłem jak Wąsaty i Jaśko odchodzą z Marion pomiędzy nimi, a potem nikną z pola widzenia. Zostałem sam na sam ze swoimi myślami.
– Nie zostawię ciebie z tym bajzlem samą, Marion. – Nie mogła mnie usłyszeć, ale wytrzymałbym ile by było trzeba, żeby śmierć Gabriela nie poszła na marne.

Przekroczyć czas (ZAKOŃCZONE)Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu