ROZDZIAŁ XV

12 2 0
                                    

MARION

Gdy ponownie otworzyłam swe oczy, przez moment trwający mniej więcej jak strzał z bicza nie umiałam przypomnieć sobie ani gdzie byłam, ani tego, co się właściwie ze mną działo wcześniej. Potem przywołałam w pamięci obraz z pergaminu, na którym wypisz - wymaluj ktoś machnął moją twarz z wszystkimi detalami. Nie było sposobu, żeby się pomylić do tego, kogo rzeczony malunek przedstawiał. Tak oto pojawiłam się tam, gdzie mnie oczekiwano (poniekąd). Tylko kto był na tyle głupi/odważny (niech każdy wybierze odpowiednią opcję), żeby ryzykować gniew króla Kazimierza, jeślibym się nie zjawiła w ogóle?
Myśli pełne strachu, przemieszczające się lodowatym chłodem na szlaku serce  - gardło, stawały się coraz bardziej niespokojne. Nie po raz pierwszy zrugałam samą siebie za nieprzemyślane decyzje i własną głupotę, bo szybko stało się dla mnie jasne, iż dobrowolnie nie zostanę stąd wypuszczona! Skoro średniowieczniaki wypatrywały przybycia określonej z góry osoby, z jakiegoś tam konkretnego powodu, to łatwo nie będzie.
No i dostałam co chciałam! Zerwałam zaręczyny z Gabrielem, bo nie potrafiłam przebaczyć mu skoku w bok ani też rodzaju zajęcia jakim zarabiał na swoje utrzymanie. Odeszłam nie bacząc na możliwe konsekwencje i skończyło się tak, że zostałam uziemiona w odległej epoce dziejowej, sama z maleństwem, które nosiłam pod sercem. Jeśli nie uda mi się czegoś wymyśleć, co zagwarantuje nam obu bezpieczny powrót do domu, to skończy się bajka i sielanka, a zacznie naprawdę trudny czas.
Nie mogłam pozwolić nikomu, by skrzywdził dzieciątko lub mnie! Czy chciałam, czy też nie, musiałam przyznać się do błędu i wrócić do swoich, powiedzieć Gabrielowi, że zostanie ojcem (chociaż tego nie planowaliśmy, licząc na szczęście), a ...
Czy drzwi pomieszczenia, które okupowałam nie z własnej nieprzymuszonej woli były otwarte, trudno powiedzieć, ale powinnam to sprawdzić na ewentualność natychmiastowej ewakuacji. A nóż  - widelec się uda!
Trzeba też było (ale niekoniecznie, chyba, że zaistnieją wyjątkowe przesłanki) poznać miano gościa, który mnie tak perfidnie wmanewrował w średniowiecze! Gorzej, jeżeli facet bądź niewiasta - tego przecież nie wiedziałam - już kopnął w kalendarz!
Wtedy niczego więcej się nie dowiem, no bo kto mi powie prawdę, ryzykując gniew szanownego króla Kazimierza?
Oprócz zamieszania, jakiego narobiłam  pojawiając się na polskim dworze, nie mogłam być pewną, czy przede mną wiła się jeszcze daleka droga do wolności, czy też moja i mojego dziecka historia miała swój kres w czternastowiecznym Krakowie.
W nocnych ciemnościach, bo na zewnątrz było już całkiem mrocznie z racji braku księżyca na firmamencie niebieskim (wówczas całkowicie pozbawionym nawet gwiazd), wpadłam na jakiś mebel czy inne tam cholerstwo i uderzyłam się w palec od stopy.  Nie potrafiłam odmówić sobie wymruczenia pod nosem odpowiedniego do zdarzenia słówka, więc poczułam się lepiej, gdy tylko nieszczęsny mebel został dosadnie nazwany - stosownie do przewinienia względem mnie.
Zrozumiałam też, że jeśli zaraz nie zrobię tego, co robi król w ustronnym miejscu, do którego chadza piechotą, może być ciężko.
– Muszę siusiu! Nie wytrzymam! – Bezradnie kręciłam się po "pokoju gościnnym ", co skutkowało przewróceniem jeszcze jednego mebelka i prawie umarłego bym z wiecznego snu obudziła, bo topek robiący za średniowieczną toaletę, potrącony potoczył się z brzękiem po posadzce. Zamarłam ze strachu i nerwowego oczekiwania na nadchodzący kataklizm.
– Pani, nic wam nie jest? – Drzwi odskoczyły na bok, pchnięte dłonią wysokiego i chudego jak szczapa strażnika.
Widocznie hałas wywołał w nim przekonanie, że dzieje się coś złego, a dla mnie oznaczało to jedynie, że byłam pilnowana i nie wyszłabym z komnaty sama (nawet, gdybym bardzo tego pragnęła).
– Nic mi nie jest! – Uspokoiłam faceta, ale widziałam, że mi nie uwierzył.
Spoglądał podejrzliwie i rozglądał się na boki, jakby spodziewał się, że ukrywam nieproszonego gościa.
– Na toaletę muszę, bo komnata zaraz zwiększy metraż, jeżeli tego nie uczynię! – Dodałam prosząco.
– Dyć na poranną toaletę jeszcze za wcześnie! – Strażnik zdziwił się, gdy mu oznajmiłam, że potrzebuję wizyty w "świątyni dumania". – Pani, toż to noc przecież!
– Za potrzebą muszę! – Uściśliłam, co kryje się pod pojęciem "toaleta".
– Aaa! – Teraz chyba już zakumał, że chciałam zrobić siusiu w ustronnym miejscu, bez świadków. – Trzeba było od razu rzeknąć, że musicie na ustęp!
Niestety, musi wam wystarczyć nocnik, bo na krok wypuścić stąd was nie mogę! Taki dostałem rozkaz.
– Ciemno tu choć oko wykol! – Narzekałam, gdy znowu prawie potknęłam się o topek.
– W takim razie, skoro już nie jestem wam potrzebny, oddalę się. – Zanim wyszedł wskazał ręką na woskową świecę na prostym stoliku przy łożu i hubkę wraz z krzesiwem. – Uważajcie na siebie i dobranoc.
Chwilę przyglądał się mi podejrzliwie, ale niczego więcej nie powiedział, jeno drzwi za sobą przymknął zostawiając tylko wąski przesmyk. Wpadało więc do środka trochę mdłego światła z zapalonych na korytarzu pochodni, mogłam toteż skorzystać z topka i zapalić świecę przy łożu. To zapalanie świecy bez używania zapalniczki okazało się trochę trudniejsze niż sądziłam i zajęło mi więcej czasu niż przewidywałam, ale w końcu się udało.
Poczułam się lepiej, gdy na mą twarz padało światełko pełgającego płomyka prostej świeczki niż bym siedziała w mroku i znowu o coś zahaczyła!
Byłam pewna, że już nie zasnę do samego rana, nękana myślami o jak najszybszym ewakuowaniu się z Wawelu do rodzinnego domu i miasta, ale stało się odwrotnie i Bóg raczył wiedzieć kiedy zmrużyłam oczy i odpłynęłam w niebyt snu.
Długo nie było mi dane pochrapać, ponieważ skoro tylko zasnęłam ktoś gwałtownie załomotał do wierzei i było po spaniu! Niechętnie uniosłam powieki.
– Dzień dobry, pani. – W progu niedużej komnaty, gdzie przyszło mi spędzić poprzednią nockę, stanęła panna służebna i skłoniła się nisko. – Czas już wstawać, słońce właśnie wzeszło na niebie.
– Już? Tak szybko? – Nie dowierzałam słowom dziewczyny.
– Przecież świta, kur zapiał! – Teraz to ona okazała mi swe zdumienie.
A ja przeklinałam w duchu koguta, który miał tę czelność i odwagę zapiać nie w porę. A niechby mu ogon z tyłka wyrwali! A by mu wszystkie pióra powypadały i łysy chodził po tym Bożym świecie! Tymczasem kogucik, nieświadom moich uczuć zapiał raz jeszcze i nie było przez to odwołania od wstania z cieplutkiej pościeli!
– Mam wam pomóc przy odziewaniu się. – Dziewczyna znowu dygnęła, poczułam się cholernie dziwnie, bo cała ta grzeczność na pewno nie była za darmo.
Zostałam zamknięta w złotej klatce i w zamian za otrzymany przywilej traktowania po królewsku czegoś ode mnie oczekiwano w zamian. Czego? Wiedziałam, że prędzej czy później się dowiem. Oby nie było za późno na ucieczkę, gdy usłyszę co piszczy w trawie.
Tymczasem wstałam (chociaż nie bardzo chciałam ze względu na barbarzyńsko wczesną porę, czego piejący kogut za chiny ludowe nie zamierzał uwzględnić) i pozwoliłam służebnej pomóc sobie przy ubieraniu. Normalnie zrobiłabym to samodzielnie, lecz tym razem musiałam zdać się na pomoc z cudzej strony. Tak więc najpierw koszula spodnia i suknia wierzchnia, materiał z których były obie wykonane, stanowił kwintesencję sztuki krawieckiej. Gładki i delikatny w dotyku dla skóry, z brzegami obrębionymi misternym haftem na pewno pociągnął kupującego po kieszeni.
I to miało być wszystko za darmo? A taką figę! A na koniec - pończochy i trzewiki z noskami wywiniętymi ku górze, no zwyczajnie nie zwyczajny "krzyk mody". Coś się kroiło na szeroką skalę. Bardzo chciałam wiedzieć, co to takiego.
Mój portret na skrawku pergaminu i to, że króla zainteresowało jako żywo moje przybycie, wreszcie - że byłam pilnowana przez straże i prawie nikt nie miał szansy na dostanie się chociaż przed drzwi komnaty, jego hojność - to się ze sobą ściśle wiązało.
– Miałam wam przekazać, że będziecie mieli ważnego gościa. – Dziewczyna skłoniła się jeszcze raz i opuściła komnatę zanim zdążyłam ją dokładnie wypytać na tę okoliczność.

***
Dopiero około późno popołudniu okazało się, kim był zapowiedziany gość.
– Król Kazimierz pragnie, byście mu towarzyszyli przy posiłku. – W życiu bym nie pomyślała, że chodziło o Wąsacza. 
Króla bym obstawiła szybciej, co po części się zgadzało. Może wreszcie ktoś mi do cholery wyjaśni, po kiego grzyba ta cała szopka i podchody?!
Wąsaty długo milczał i spoglądał wyczekująco w mą stronę, więc zajarzyłam, że powinnam wyrazić zgodę i podziękować za okazany zaszczyt, ale ni hu - hu, podziękować to ja nie zamierzałam!
Za to zupełnie przekornie odpowiedziałam pytaniem na przedstawioną propozycję :
– A w jakim celu to zaproszenie?
Ciężko było gadać po polskiemu, przeplatałam słówka angielskie z tutejszą mową i obawiałam się całkiem szczerze, że Wąsacz niczego nie zakumał. Mężczyzna gapił się jak cielę na malowane wrota i nic, ani be, ani me.
Może naprawdę nie zrozumiał niczego z tego co powiedziałam o królewskiej propozycji? Doktorek to i owo mówił o szczodrości wielkiego polskiego monarchy z dynastii Piastów dla pięknych niewiast, lecz ja nie zaliczałam się do grupy gładkolicych dam. Czego on chciał? Kolejna niewiasta miała pójść w odstawkę, a ja wskoczyć na jej miejsce w łożu,  bo chyba nie w życiu Kazimierza? A takiego wała! Niedoczekanie!
– Król nie przyjmie odmowy co do waszego towarzyszenia mu przy posiłku, radziłbym wam, byście powściągnęli wasz cięty język, pani. Możecie napytać sobie biedy bez względu na to, jaką rolę odegracie u ... – Wąsacz urwał w najciekawszym momencie swoją wypowiedź, więc mogłam tylko się domyślać dalszych słów.
Czyli on wiedział. Ale mi nie powiedziałby ze względu na lojalność wobec polskiego władcy.
– Proszę za mną. – Gdy znowu przemówił w jego głosie nie usłyszałam żadnych emocji ani zawahania.
Nie mając wyboru, podążyłam jego śladem na spotkanie nieznanego.

Przekroczyć czas (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz