ROZDZIAŁ XIV

10 2 0
                                    

DEVON

Straciłem ostatnią nadzieję na odzyskanie Marionka, gdy kryminalni zabezpieczyli i zabrali szkielet oraz wszystkie notatki tego całego Doktorka. Może i nigdy nie umiałem czytać ludziskom w myślach, ale wówczas wyraźnie czułem, że tym razem przegrałem i koniec, kropka. Nie było już żadnych szans na powrót mojej Marion żywej!
Po porozumiewawczych spojrzeniach i dziwnie nerwowym zachowaniu policji wywnioskowałem, że nie powiedzieli mi wszystkiego. Zapytałem wprost jednego z techników z pozycji ojca, a ten wzruszył ramionami i odpowiedział cokolwiek opryskliwie:
– Tu trzeba archeologów, a nie policji!
Nie rozumiałem do końca, czemu ukrywali przede mną prawdę i kluczyli krętymi ścieżkami. Gdyby chodziło wyłącznie o dobro śledztwa, to w ogóle nie pozwoliliby mi na przyglądanie się ich pracy. Tu szło o coś czego jeszcze nie ogarniałem, ale pozostała mi wiara w sprawiedliwość, że nie okazała się - choć tym razem - ślepa i głucha.
Szkielet z bezimiennej jeszcze mogiły mógł przeleżeć w ziemi bardzo długo, co do tego wątpliwości nie miałem. To nie był Marionek, moja córka zniknęła kilka miesięcy temu, a nie lat!
Kto zatem spoczywał w grobie jeśli nie ona i gdzie podziała się, cholera, moja córka?! Co Gabriel z nią zrobił? Dlaczego  ... ?
Krakowscy policjanci przeszukali każdy kąt i każdą melinę w mieście, żeby natrafić na ślad Cruza oraz reszty towarzystwa, lecz niczego nie znaleźli, ani śladu ich i dziewczyniska! Jak kamień w wodę, nikt nic nie wiedział ani nie słyszał. Klasyczny przykład postawy "nie chcę się w nic mieszać" !
Pomyślałem nawet, że figę prawda z tym archeologiem. Tutaj trzeba było mediewisty, skoro teren znalezienia bezimiennego pochówku mieścił się tam, a nie gdzie indziej. Wawel miał za sobą spory kęs historii, mogłem też się mylić, bo szkielet nie musiał być własnością średniowiecznej niewiasty, lecz od czegoś trzeba było zacząć i gdzieś szukać.
Tak zwany punkt zaczepienia.
No ale nie dało się na stałe albo chociaż  odrobinę dłużej posiedzieć w Polsce i śledzić rozwój wydarzeń. Powinienem już zbierać tyłek w troki i wracać do USA pilnować zarówno działalności biura architektonicznego, z czego czerpałem dochody, jak i do rodziny. Na pewno wyczekiwali mego powrotu jak kania dżdżu. Co ja im powiem? Że zamiast Marion był cudzy szkielet na podorędziu? Że nie wiadomo nawet, do kogo należał i do jakiej epoki przypisać znalezione kości?
Marionka nie było i nigdy już nie będzie, choćbym poruszył niebo i ziemię! Gdzież ona była - wiedział tylko  wstrętny i wyrachowany młody Cruz, który spieprzył Bóg wiedział, dokąd. Byłby łajdak dobrym agentem wywiadu, bo nie pozostawił po sobie żadnych śladów! A niech go szlag trafi!
Gdyby nie pewne zdarzenie, które rzuciło nowe światło na sprawę, nigdy bym nie uwierzył, że szkielet i Marionek to jedna osoba! I nie ruszyłbym zagadnienia z innego końca, prowokując lawinę nie przewidzianych wypadków.
Tymczasem pakowałem walizkę i swoje ciuchy, mieszając czyste z tymi mniej czystymi. Gdyby Elise to widziała, wytargałaby mnie za uszy! Moja żona nie lubiła mej magicznej niemal skłonności do miksowania rzeczy czystych z brudnymi, co prowadziło zazwyczaj do robienia wielkiego prania  i utyskiwania mej połowicy na bałagan, jaki czyniłem zupełnie niepotrzebnie.
Tak twierdziła Elise. A co ja za to mogłem? Bałagan robił się całkiem sam i w pojedynkę nie byłbym w stanie opanować tego kataklizmu!
Gdy już opanowałem walizkę, wymeldowałem się z zajmowanego przeze mnie pokoju hotelowego i dałem radę z całą resztą, wyszedłem przed hotel i wyłuskałem wzrokiem postój taksówek. Polazłem tam, żeby dowieźć tyłek (i bagaż też, bo sam by nie poszedł) na lotnisko. A stamtąd miałem zamiar polecieć przez Chicago do Bostonu, z którym związałem swój los i większość życia.
– Pan nietutejszy? – Taksówkarz zagadał do mnie pierwszy, nie tracąc kontaktu wzrokowego z drogą.
Posługiwał się całkiem sprawnie angielskim, toteż bez przeszkód mogliśmy się porozumieć.
– Owszem. – Przytaknąłem, cały czas myśląc o rodzinie i o koszmarze niepewności, który zafundowało mi zniknięcie córki i jej wcześniej zerwane  zaręczyny.
Pamiętałem ją jako brzdąca, gdy martwiłem się, że Marionek umrze na skutek niedbalstwa biologicznego ojca. Potem, jakby w odpowiedzi na moje nieuzasadnione obawy, Marion rosła jak na drożdżach i broiła za trzech dzieciaków ...
– To pan pewnie nie słyszał o tej aferze? – Taksówkarz mówił dalej, chcąc zapewne podtrzymać kulejącą rozmowę, ale mi się nie chciało gadać.
Tak samo nie chciałem wyjść na gbura, więc powiedziałem, że nie słyszałem.
– Archeolodzy znaleźli kościotrupa w ziemi na Wawelu. Potem przepadli, zostawiwszy wszystko łącznie z dokumentacją i nieboszczykiem.
– To była kobieta. – Mężczyzna zdziwił się na moje słowa, ale nie doczekawszy wyjaśnień, umilkł. – Co to byli za jedni, no ci archeolodzy i gdzie są teraz?
Umiejętnie podsycałem ciekawość kierowcy taryfy, ponieważ czułem, że (być może) usłyszę coś ciekawego. Tymczasem facet pozornie zmienił temat, pytając:
– Skąd pan przyjechał? Anglia? Londyn?
– Stany Zjednoczone. Boston. – odpowiedziałem po chwili.
– Szmat drogi. – Dopowiedział po chwili. – Podobno ta dziewczyna, o której ciągle mówił i szukał gadzinę ten zagraniczny student z wymiany międzynarodowej, też mieszkała w Bostonie.
Mówił tamten jeden Latynos, bo było ich dwóch na wykopaliskach, że specjalnie za nią przyjechał, bo mu uciekła. Wściekły był nieziemsko, że nie natrafił na żaden ślad, a już całkiem  fiksował, jak ten szkielet odnalazł. I ta dziennikarka, co się  kręciła przy młodym, ponoć chciała mu utrudnić odnalezienie dziewczyny. Dlaczego, można się domyślać. Jak nie wiadomo, o co chodziło, to albo o kasę, albo o sprawy sercowe.
Coś tam jeszcze nawijał, snując swoje domysły, ale ja go już nie słuchałem. W uszach dźwięczały mi słowa : "chciała utrudnić odnalezienie dziewczyny " i "mieszkała w Bostonie". Toż to musiało dotyczyć Marionka! A dziennikarka, która kręciła się ponoć przy Cruzie, pewnie wlazła mu do łóżka i nie na rękę było jej odnalezienie Marion czyli w jej mniemaniu rywalki o względy Gabriela. Cruz i studia, leń jeden! Żył z ludzkiej krzywdy, nie mając z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.  Już ja mu pokażę, nawet jeśli polska policja mi nie pomoże!
W drodze na lotnisko miałem o czym myśleć, o czym rozważać i nad czym się  zastanawiać. Gdy znalazłem się na pokładzie samolotu lecącego do Chicago, z którego miałem przesiadkę na kolejny lot (tym razem prosto do Bostonu), rozważałem znowu co powiem rodzince i jakie działania podejmę, żeby usadzić całą bandę Cruzów. Bo że pójdę na policję i zyskam pomoc, już nawet nie marzyłem. Początkowo tak zamierzałem zrobić, pójść i powiedzieć jak się sprawy mają, ale po głębszych przemyśleniach doszedłem do wniosku, że nic mi nie pomogą.
Umiesz liczyć? To licz na siebie!
Santiago Cruz był twardym zawodnikiem, lecz i mnie życie zahartowało, nie szczędząc ciosów. Gniew to zazwyczaj zły doradca, ale żywiłem nadzieję, że tym razem okaże się siłą napędową i falą, która zmiecie z powierzchni ziemi imperium Santiago Cruza!

Przekroczyć czas (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now