ROZDZIAŁ XVI

9 1 0
                                    

Gabriel

Wiedziałem z autopsji, że jak Raul się na coś uprze, to będzie co najmniej zadyma i bynajmniej nie śnieżna, a prawdziwa afera jak się patrzy. Skoro postanowił sobie, że pogada ze strażnikami i w paru dosadnych słowach poprosi o przepustkę na Wawel, to mogłem spodziewać się, że nie będzie ni trochę cicho, a i bez lańska też się nie obędzie.
Raul potrafił się napierniczać i wierzcie mi lub nie, większość powinna się go bać, gdy łaził z głową pełną niewesołych myśli i żądzą mordu w oczach. Nie, żebym chciał go powstrzymać, ale tym razem chyba przecenił siły na zamiary. Dwóch na jednego? To się nie mogło udać!
Dwuosobowa ekipa pilnująca wejścia na zamek nie wyglądała na ułomków, ale Raul też się nie zaliczał do wagi piórkowej, toteż kroiła się grubsza sprawa.
- Raul, cholero jedna - mruknąłem, obawiając się o skuteczność zastosowania jego metod pracy.
Bo może i tutejsi bramkarze nie obczajali działania glocka, lecz skutki strzelania z broni szybko by sobie przyswoili i potraktowaliby Raula odpowiednio do przewinienia.
- Co ten baran znowu wymyślił? - Będąc na miejscu Skrzyńskiej zastanowiłbym się nad lepszym i ostrożniejszym doborem słownictwa pod adresem Raula.
Nazywanie baranem gościa, który aż rwie się do bitki i nikomu nie odmówiłby przemeblowania facjaty było dużym błędem. Tymczasem rzeczony baran zatrzymał się w połowie drogi, jaką musiał pokonać, żeby wytłumaczyć strażnikom z czym do nich przyszedł i łypnął okiem na Skrzyńską zdającą się nie dostrzegać żadnego problemu.
- Jaki baran, ja się pytam? - ryknął jak jaka trąba jerychońska albo najgłośniej wyjąca syrena strażacka podczas akcji gaszenia pożaru. - Te, Maria, opamiętaj się zanim dostaniesz stosowne pouczenie! Nie będę się opierdzielał w tańcu tylko dlatego, że jesteś babą!
- Baby masz w nosie, ja jestem damą! - Maria nie pozostała mu dłużna.
Pewnie biedaczek myślał, że Skrzyńska odpuści i może nawet przeprosi ze strachu przed poniesieniem konsekwencji używania niekulturalnych odzywek w odniesieniu do Raula, ale tu się facet srodze zawiódł, bo nie tylko, że Maria go nie przeprosiła, to poszła dalej w swych poczynaniach, pokazała zaskoczonemu Raulowi środkowy palec i kazała mu spierdaczać.
Po chwilowym szoku wywołanym zachowaniem Marii Raul szybko odzyskał rezon i nieziemsko wkurzony, ruszył w jej kierunku nie bacząc, że wszyscy się na nich gapią, nie wyłączając strażników.
Bo nie dość, że nie miał dostępu do produktów pierwszej potrzeby (patrz znaczenie słów "towar" i "alkohol" w jego słowniku), które były dla niego niezbędne do życia, to jeszcze podskakiwała mu babka, a to już była dla Raula zdecydowanie za duża przeginka. Brak szacunku i jawne lekceważenie jego pomyślunku nie mieściło się w granicach zachowania, które od biedy gość byłby w stanie tolerować.
- Ja pierdzielę! - wrzasnął jakby go kto ze skóry obdzierał, co tu zresztą było całkiem prawdopodobną karą za złe obyczaje, za nic mając zszokowanych strażników, co to pewnie do przeklinania nie nawykli.
- Kurwa ... - jęknąłem, przestraszony obrotem spraw, ale nic nie mogłem już zrobić.
Strażnikom nie wypadało bowiem nie stanąć w obronie dobrych obyczajów, toteż dziarskim krokiem ruszyli w stronę dwojga kłócących się awanturników zapominając na ten moment o pilnowaniu wejścia do rezydencji Kazika Wielkiego.
- A mówiłem, żeby się zachowywać! - Doktorek mruczał coś pod nosem, bo zapewne nie zamierzał oberwać po uszach od średniowieczniaków, ale zyskał tylko tyle, że zwrócił na siebie uwagę gapiów z ciekawością przysłuchujących się i obserwujących rozwój wydarzeń.
- Proszę się miarkować! - Tubalny głos strażnika poniósł się po rynku, ale nie zrobił większego wrażenia na Raulu, który tylko filował jak ukarać niesubordynację Skrzyńskiej.
Miał on bowiem do czynienia z dużo mocniejszymi w gębie, którzy z czasem po "rozmowie" z nim zrozumieli rychło swój błąd.
Różnobarwny tłum ludzi odpływający z imprezy u tego nadzianego gościa, no, Wierzynka, zatrzymał się w miejscu. Pewnie nie zrozumieli ni słowa z angielsko - hiszpańskich wrzasków Raula i polskojezycznych odpowiedzi Skrzyńskiej na połajanki, ale jasnym było, że nie chodziło o zbyt miłą dla ucha rozmowę.
Nikt nie patrzył na mnie, bo milczałem i zdziwiony gapiłem się na akcję, pewnie wzięto mnie za jednego z Wierzynkowych imprezowiczów, co akurat nie było czymś przeze mnie niepożądanym. Swoją drogą, to fajnie, że imprezka się skończyła, bo królewski skarbiec ducha by wyzionął, gdyby potrwała jeszcze choć przez parę dni! No, ale kto bogatemu zabroni? Zresztą, co to za zabawa? Mój staruszek wyprawiał lepsze balangi, zwłaszcza, gdy miało to się mu opłacić w interesach!
Tymczasem Marii całkiem puściły hamulce i pięknymi słowami (typu osioł, kogut i świniak oraz całą resztą zwierzyńca) określiła swoje przekonanie co do sprawności intelektu Raula. No, to się oboje doigrali!
Przez moment stałem i patrzyłem, jak Doktorek postanowił wyręczyć strażników w ich robocie i też rozdarł się jak stare gacie po tacie na kłócącą się parę. Nie trzeba było długo czekać na efekty tychże pokrzykiwań, bo Doktorek zarobił od panów strażników solidnego kuksańca pod żebra, a głównych sprawców zamieszania zakuto w dyby i wystawiono na pośmiewisko na głównym rynku Krakowa.
Dopiero po paru minutach skumałem, że brama do chaty Kazimierza Wielkiego stała nie pilnowana, więc grzechem byłoby nie skorzystać z nadarzającej się sposobności i nie rozejrzeć się za Marionkiem. Pojąłem też, że kłótnia była zaplanowana przez Raula albo Marię, albo też wynikła spontanicznie mając mi pomóc w zdobyciu przepustki na zamek. Jak gdyby nigdy nic przelazłem przez bramę nie niepokojony przez nikogo, a potem, znalazłem się na głównym dziedzińcu. Ci nieliczni, których spotkałem po drodze rzucali mi zaciekawione spojrzenia, ale ze swą latynoską urodą śmiało mogłem uchodzić za cudzoziemca korzystającego z gościny u Wierzynka, toteż specjalnie nie reagowali na fakt, że łaziłem sobie po wawelskim dziedzińcu.
Grunt, że chwilowo miałem spokój, toteż nie chciałem nikogo wyprowadzać z błędu. Szedłem dalej, pozornie nie chcąc się spieszyć. Dobra passa nie mogła jednak trwać wiecznie.
Napatoczyłem się na gościa, który nabrał co do mnie podejrzeń i dziwnie się lampił. Dość powiedzieć, że gdyby startował w konkursie na najbardziej zadbane wąsy stanąłby na podium. Wyglądał śmiesznie, ale wolałem mu tego nie mówić, ot "na wszelki wypadek". Dopiero, gdy zauważyłem, kto mu towarzyszył, przestałem rżeć jak dziki koń na pastwisku.
To była moja Marion! Zbladła na mój widok i szybko odwróciła ode mnie swój zbolały wzrok. Nie zdążyłem dostrzec na jej twarzy żadnych emocji, co znaczyło, że wciąż pamiętała, czym jej zawiniłem. Ja też bym się wkurwił, gdyby to Marionek poszedł w tango z kimś innym niż ja. A ja ją jeszcze notorycznie okłamywałem!
Za to Wąsaty chyba szybko skumał, co się dzieje, bo się rozdarł jak źle nastrojone radio i zaczął coś krzyczeć. Nie zdążyłem zareagować ani pomyśleć o ucieczce razem z Marion, a zlecieli się strażnicy i nie mieli dla mnie litości. Trafiłem prosto do królewskiego lochu, gdzie zapewne miałem oczekiwać na spotkanie z mistrzem małodobrym. Ciężko było na mym sercu, bo chociaż do świętości trochę mi brakowało, najgorsze dopiero mnie czekało. W średniowiecznym pierdlu nie mogłem liczyć na uczciwy proces ani na możliwość wniesienia apelacji, gdyby wyrok mi się nie spodobał. Ale i Marionek zasłużył na solidną reprymendę, bo po cholerę tak się upierała na testowanie wynalazku Doktorka skoro wiedziała, że może już nie wrócić do swoich?
Za sobą zostawiła tych, którzy ją kochali i na których mogła zawsze liczyć. Czy naprawdę tak cierpiała, że nie widziała innego wyjścia z tej trudnej sytuacji niż pierdyknięcie w odległą przeszłość i myślała, że taka podróż obędzie się bez konsekwencji?
No, żesz cholera jasna! Jak tu spierdzielić z królewskich lochów bez bonusa w postaci dodatkowych atrakcji podczas przyjacielskiej pogawędki z katem?
Dopiero wtedy pojąłem, że Marionek zbyt długo nie nacieszy się swobodą oraz wolnością na królewskim dworze. Skoro pilnował ją Wąsaty Mikołaj, to nie działo się to bez wyraźnej przyczyny, król musiał wiedzieć o wszystkim, może nawet sam wyraził potrzebę pilnowania mego Marionka i poczynił wobec niej swoje własne plany?
Już ja mu na to pozwolę! Akurat! Niech szuka sobie innej laski, w średniowieczu ładnych babek nie brakowało! Niech rozejrzy się w innych kierunkach!
Tak, jasne! A lochy same z siebie się otworzą i wylezę na wolność bez obaw, że oberwę w kły! Nie po to łaziłem do prywatnego stomatologa i codziennie szczotkowałem zębiska, by mi je wybijali! Pomyślałem, że na razie to nie ma innego wyjścia i po prostu muszę przetrzymać najgorsze chwile, pomyśleć, co wykombinować, żeby zagrać Kazikowi na nosie. Moje towarzystwo i pomocnicy w paru osobach na pewno mi nie pomoże w ucieczce. Rachunek prawdopodobieństwa nie zakładał takiej opcji.
Gdzieś w sąsiednich celach zaczęli hałasować inni kandydaci na bonusowe atrakcje z rąk kata, zaraz potem dało się słyszeć czyjeś szybkie kroki. Może to mistrz małodobry postanowił odbyć ze mną małą pogawędkę?
Na samą myśl o czekających mnie katuszach cierpła mi skóra na grzbiecie i dopiero wtedy pojąłem, co mogli czuć ci, z którymi gadałem ja albo mój staruszek. Dziwnie było znaleźć się po drugiej stronie i drżeć ze strachu przed powolnym konaniem, zastanawiając się, kiedy to się stanie i jak długo potrwa.
Ale tak wyglądało moje życie u boku ojca - zero współczucia, a już broń cię, Boże, okazywać słabość. Ojcu strzeliło coś do głowy, gdy umarła moja mama, a jego prawowita małżonka uciekła do Europy z jakimś fagasem o połowę młodszym od Santiaga, nie troszcząc się ani o męża, ani od synka. Plotki głosiły, że tamtych dwoje o dziwo wiodło szczęśliwy żywot zakochanych, ale w obawie przed zemstą ze strony Cruza nie afiszowali się zbytnio ze swą miłością.
Żal młodego, że został z mętlikiem w łepetynie, ale nie mieliśmy obaj innego wyboru i wyjścia jak przystosować się do nowych reguł gry, które ustalał Santiago. Lepsze to niż skończyć z kulką ołowiu w ciele jako lokator jednoosobowego dołu na jakimś odludziu!
- Ona nie dla ciebie. - Wąsaty Mikołaj zatrzymał się przed moją celą, lecz nie przyszedł w odwiedziny sam.
Towarzyszył mu bogato odziany mężczyzna, który lata młodości miał już za sobą. Półdługie włosy spływały tamtemu drugiemu na kark, a i wąsy też sobie wyhodował. Ja bym w życiu nie chciał zapuścić na twarzy takiego buszu, że gęby nie byłoby mi widać! No, ale w średniowieczu mieli prawo nie znać się na elektrycznych maszynkach do golenia!
- Porzuć nadzieję. Jejmościanka Marion pójdzie za króla Kazimierza i nie ma o czym prawić czy deliberować. - Gdyby nie to, że Wąsatego i mnie oddzielały kraty i jakoś nie miałem ukrytego za pazuchą klucza prowadzącego z celi na wolność, mogłem pomarzyć o zdzieleniu gadziny prosto w te jego uśmiechnięte oblicze i ciekawe, czy nadal by się szczerzył jak mysz do sera!
Nawet Raul by się mnie nie powstydził!
- Nie uwierzę w to, dopóki sama mi tego nie powie prosto w twarz. - Aż miło było patrzeć jak Mikołajowi rzednie mina.
- Grzymka i jej matula prawdę rzekły o pani Marion. - Wąsaty dawkował informacje jak Raul towar przed wypłatą.
Już ani słowem wspomniał o tych dwóch kobietach, sorry - niewiastach, więc mogłem się tylko gubić w domysłach kim były i czym się zajmowały na Wawelu. Czy Doktorek celowo pominął je milczeniem w obawie przed lańskiem, najpierw od Raula, potem ode mnie?
- Co tak patrzysz jak nie przymierzając cielę na malowane wrota? - Ofuknął mnie Mikołaj, niezadowolony, że nie dałem się przekonać do jego racji.
- Podziwiam jeno kunszt krawca, który wykonał te szmateksy. - Nie mogłem darować sobie odrobiny złośliwości skoro i tak w mój grafik była wpisana rozmowa z katem.
- Cóż on prawi, Mikołaju? - Kazimierz ani słowa nie zrozumiał z włoskiej mowy, jaką się posługiwałem.
Zresztą Mikołaj też mówił w tym samym języku, więc król mógł się jeno domyślać, o czym obaj mówiliśmy.
- Nie jestem do końca przekonany, wasza królewska wysokość ... - odpowiedział Wąsaty do swego szefa. - Chyba pyta o krawca.
- Jakiego znowu krawca? - obruszył się polski władca, którego oblicze zdobiło jeden ze współczesnych papierowych środków płatniczych kraju, z którego się on wywodził.
- Szmateks jego miano. - Kazimierz odparł, że jako żywo o takim nie słyszał.
Dodał też, że krawiec Szmateks to może ten krewki mąż, co go i jego niewiastę w dybach na rynku krakowskim wystawili na pośmiech parę godzin temu.
- Marion to moja narzeczona. - Formalnie nasze zaręczyny nie zostały zerwane, więc z mego punktu widzenia nie było o czym gadać.
- Z królem rozmawiasz, więc się miarkuj huncwocie!
- Trzeba tamtych przesłuchać, panie. - Zaproponował władcy Mikołaj. - Troje ich jest, ale pewnikiem Szmateks będzie wiedział z nich najwięcej i zechce podzielić się z nami swą wiedzą.
Obaj odeszli wgłąb lochów, żywo rozprawiając na jakiś temat. Szkoda, że słów nie szło zrozumieć! A ojciec mówił, żebym przykładał się do nauki, to słuchać nie chciałem!
– Król Kazimierz rzekł, że zyskacie wolność, ty cudzoziemcze i twoi kamraci, jeżeli przyrzekniesz na Najświętszą Panienkę i Jej Syna Jedynego, Pana Naszego, że odejdziecie stąd, z Krakowa i nigdy nie powrócicie w te strony pod groźbą zawiśnięcia na szubienicy. – Gdy obaj się naradzili i Mikołaj przedstawił mi wspaniałą propozycję Kazimierza, pomyślałem, że obaj chyba zgłupieli do końca.
– ... i nie uczynicie nic przeciwko królowi naszemu. – Wąsaty Mikołaj produkował się dalej, ale ja go przestałem słuchać w połowie tej przydługiej przemowy.
Zacząłem słuchać znów, gdy w potopie włoskich słów wyłowiłem parę swojsko brzmiących wyrazów takich jak "czeluści piekielnych", "katusze" i "kat". Pomyślałem, że Tijuana i Ciudad Juarez to dopiero są miejsca godne miana czeluści piekielnych, a gdzie tam Kraków! To miasto plasowało się na końcu stawki w grze o nazwę przedsionka piekła. Strzelaniny? Wojny gangów o wpływy i kasę? Jadowite węże? W średniowiecznym Krakowie tego się nie uświadczyło, a w wymienionych przeze mnie miastach i owszem. Staruszek Santiago często je wizytował w celach biznesowo - rozrywkowych, częściej niż za życia mojej mamy. Moimi spostrzeżeniami na temat ziemskiego piekła nie podzieliłem się z Kazikiem ani z jego człowiekiem o szalenie śmiesznych wąsach. Na pewno by nie zrozumieli, co to jest numer jeden w słowniku Raula ani też tego, jak zarabiamy z ojcem na godziwe życie.
– Co zatem uczynicie? – Wąsaty patrzył na mnie badawczo, jakby spodziewał się, dziadyga wstrętny, że mu powiem, iż zgadzam się na wszystko, co zaproponował.
Głupi to ja nie byłem, przynajmniej nie kombinowałem jak Skrzyńska, która i artykuł do tej swojej gazety od siedmiu boleści o średniowieczu chciała wysmażyć, a jakby tego było mało to mnie planowała sobie zaklepać na resztę swego żywota. A jaką ja dostałbym gwarancję, że szanowny Kazimierz zwany Wielkim nie spróbowałby ukatrupić i mnie, i pozostałych, obojętnie czyimi rękoma, gdy tylko znaleźlibyśmy się na wolności? Żadnej!
– Zgadzam się – usłyszałem swój własny głos.
– Przysięgnij! – Nakazał mi Mikołaj.
– Przysięgam – powtórzyłem.
W myślach zaś dopowiedziałem:
" ... , że będę próbował walczyć do końca o życie Marion i szczęśliwy powrót naszej gromadki do domu. A potem to Kazimierz może się udać na skargę do samego papieża".
Wcale bym nie pomyślał, że ... Że Marionek sprawił mi niespodziankę w postaci pewnego małego człowieczka pod swoim sercem, dla którego później musiałem nieco skorygować dopiero rysujący się plan ucieczki. No i kolejny raz okazać się miało, że trzeźwy i czysty Raul nie miał równego siebie przeciwnika.

Przekroczyć czas (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now