|20|

371 14 18
                                    

- Smacznego - powiedział do mnie Andy, gdy zauważył mnie jedzącą jabłko. Skinęłam głową w akcie podziękowania. Jabłko było czerwone i świeżo zerwane, uwielbiam takie. Niestety jabłka mają też swoją ciemną stronę.

Dwie strony medalu

Jak na zawołanie zaczęłam się ksztusić jabłkiem. Upadłam na ziemię kaszląc i pukając się dłonią w pierś. Nic nie to nie dało, a mi coraz ciężej było oddychać. Nagle poczułam ogromne uderzenie na plecach, przez co na szczęście wyplułam jabłko tkwiące mi w gardle.

- Nie ma za co - usłyszałam głos Władcy Nibylandii. Podniosłam się z brudnej ziemi i otrzepałam swoje kolana z piachu i trawy.

- Dzięki - Uśmiechnęłam się ironicznie, bo może gdyby to był ktoś inny...ale nie jest. Pan na moję podziękowanie teatralnie się ukłonił.

- Może skoro już tu jestem, to skusisz się na mały trening? - zaproponował Peter.

- Czemu nie i tak nic nie mam do roboty - odpowiedziałam, ruszając za nim na pole do treningów. Ostatni dzień zanim wyruszymy w ocean. Przez ten tydzień sporo zrozumiałam i jestem w stanie stwierdzić, że pokonała bym nie jednego mięśniaka z naszej szkoły. Gdyby Max to widziała, to chyba by padła.

- Może narazie zwykła walka patykami? - spytał Władca Nibyladnii, wskazując na drewniane miecze niedaleko nas. Przytaknęłam tylko i rozejrzałam się czy ktoś bo za nami ćwiczy. Felix i Ethan uderzali w worki, rozmawiając przy tym. Po za nimi nikogo innego nie było. Najwidoczniej chłopaki nie próżnują.

- Orjent - krzyknął Peter, rzucając mi niespodziewanie drewniany miecz do rąk. Impulsywnie wyciągnęłam ręce by go złapać. Udało się.

- Zaczynamy - wydał polecenie zielonooki. I tak zaczęła się zacięta walka. Blokowanie, atakowanie, cios za ciosem. Oczywiście nie wygrywałam, nie z nim. Ale i tak radziłam sobie bardzo dobrze, przynamniej tak sądzę. Udało mi się go trafić nawet kilkanaście razy. Dwa lub trzy razy go to zabolało, bo syknął z bólu. Walka trwała paręnaście minut. Peter przyłożył mi miecz do szyji, a ja nie miałam już siły by w jakikolwiek sposób się bronić. Nie zaskoczyło mnie to, że przegrałam. Byłam na to nastawiona.

Odstawiłam miecz na miejsce i nie zwracając uwagi na Władcę Nibylandii wróciłam do obozu. Pierwszą lepszą znalezioną butelkę wody opróżniłam całą. Byłam okropnie spragniona, treningi z Peterkiem dają w kość.

<<<>>>

Minęła godzina ponad od treningu z Peterem. Właśnie rozmawiam z moim Golden Trio, czyli oczywiście Zanem, Mattem i Jeffem. Rozmawiamy o jakiś błahostkach, jak naprzykład jakich mieliśmy przyjaciół na ziemi i tak dalej.

- Moim najlepszym przyjacielem był mój pies, Baster - wyznał Matt.

- Tylko pies? - zapytał Jeff, na co Matt spochmurniał.

- Tak jakoś - wzruszył ramionami Matti - Nie przepadali ze mną raczej, chyba nawet mogę się nazwać wyrzutkiem - zaśmiał się śmiechem z nutką smutku. Szkoda mi go. Nie wiem co się u niego działo, ale nie chce naciskać. Sam mi powiedział, że kiedy będzie gotowy to powie.

- Luz stary, masz nas. Jeffa, mnie i Wendy. My cię ubóstwiami, co nie Wanda? - poklepał pocieszająco Zane Matta.

- Dokładnie tak - Uśmiechnęłam się - Wiem, że się krótko znamy. A przynajmniej ja z wami, ale pomimo krótkiego czasu uwielbiam was.

- Aww Wendy, bo się rozkleje - pociągnął nosem Jeff i wytarł niewidzialną łzę spod prawego oka - Chodzcie moje bachory, grupowy uścisk - rozłożył szeroko ramiona i cała nasza czwórka zaczęła trfać w długim uścisku.

- Zane! Dusisz mnie! - krzyknął Matt, na co Zane zaczął udawać, że serio go dusi. Mattiego chyba to wkręciło, bo sam też zaczął udawać że się dusi, a teraz że umiera. Przerwaliśmy już uścisk, a Matt klęcząc złapał się za serce. Nagle upadł bez władnie, jakby rzeczywiście zginął.

- Powiedzcie Felixowi, że wisi mi cały koszyk truskawek - wydusił ,,umierający" Matt - A i Peterowi, że ma nie pokoleji z głową - ożył znów, a następnie ponownie zmarł.

- Ja wszystko słyszę! - doszedł do naszych uszu głośny głos Petera z oddali. Zaśmiałam się cicho pod nosem z tej komicznej sytuacji.

- Dobra stary wstawaj, bo bez ciebie tutaj nudno jak makiem zasiał będzie - szturchnął go nogą Jeff, jednak Matt nie wydawał się mieć zamiar wstać. Czekaliśmy chwilę, ale chłopak dalej leżał ,,nie żywy". W pewnym momencie Zane usiadł na brzuchu szatyna, na co ten gwałtownie rozszerzył oczy i wciągnął powietrze. Zaczął się wiercić żeby zrzucić Zane'a, ale ten ani drgnął.

- Zane zejdź ze mnie grubasie! - trzepał nogami Matt, a Zane tylko się śmiał - Jeff, Wendy! Pomóżcie mi! - krzyczał.

- Ehh, nie chce mi się - usiadł na ziemi Jeff, a ja zajęłam miejsce zaraz obok niego przyglądając się tej śmiesznej sytuacji. Szkoda, że nie mam przy sobie swojego telefonu, bo zrobiłabym im zdjęcie i ustawiła na tapetę.

- Jak dzieci - westchnął Jeff, podpierając się z tyłu rękoma.

- Prawda - zaśmiałam się - Ale tak właśnie jest idealnie.

Hejaa

Tak, tak, nadal żyje!

Tak jak mówiłam, rozdział wleciał. Przepraszam, że taki krótki, ale ostatnio miałam cały czas gości albo coś do zrobienia. Autentyczne nie miałam kiedy pisać.

Zaznaczam, że nie wiem kiedy kolejny rozdział. Pewnie tak jak zwykle za jakieś dwa tygodnie.

Jak wam życie mija tak ogólnie?

To tyle, do zobaczenia! :>

 Władca Nibylandii Where stories live. Discover now