~•~ Rozdział XLVI ~•~

1.2K 21 1.2K
                                    

Rozdział XLVI

,,Piękna, szlachetna panno..."

**

Późnym popołudniem przez bramę kazimierską do miasta wjechały kryte sanie, trzeszcząc przy każdym podskoku i zakręcie. Przed nią konno jechało kilku uzbrojonych jeźdźców w charakterze ochrony. Zatrzymała się w pobliżu kościoła świętego Idziego na ulicy Grodzkiej, przy domu należącym do kasztelana krakowskiego. Czekał tam na nich mężczyzna i kilku służących.

Jeden z jeźdźców, wyróżniający się bogatszym odzieniem, pierwszy zeskoczył z kasztanowego wierzchowca i ściągając z głowy czapę, zawołał donośnie z szerokim uśmiechem:

– Bracie!

Zawisza odwzajemnił gest i po męsku uściskał swojego młodszego brata.

– Janie! - poklepał go po plecach – Witaj w Krakowie!

– Jak mógłbym odpuścić takie wydarzenie? Żenisz się ! – zaśmiał się szczerze. – Prędzej bym uwierzył, że Krzyżacy dobrowolnie oddali nam Pomorze.

– Czy to jest aż tak nieprawdopodobne? – wywrócił oczami. – Słyszę takie stwierdzenia od ogłoszenia zaręczyn. Trzeba wierzyć w cuda, jak widać. W końcu i moje serce zabiło dla tej jedynej – podkoloryzował, bo nawet jemu nie zamierzał zdradzić prawdy o jego małżeństwie.

– Musi mieć w sobie to coś, skoro przez tyle lat nie zabiło dla pięknej, ślicznookiej Margit.

Zawisza poczuł lekkie ukłucie w klatce. Najwidoczniej jego uczucia postanowiły sobie teraz z niego zadrwić, jednak nie zamierzał dać tego po sobie poznać. Trzepnął Jaśka po głowie i pogroził mu z zawadiackim uśmiechem na twarzy:

– Trzymaj łapska z dala od niej.

– No przecież wiem. Co mi po madziarskiej dwórce królowej? Nie zamierzam dostać urzędu dzięki żonie. Wolę jakąś niewiastę z naszej małopolskiej ziemi i gdy przyjdzie czas, przytulić dla siebie odpowiednią posadkę.

Rycerz królowej już chciał odpowiedzieć, kiedy z koleby posłyszeli szarpanie i skrzyp przymarzniętych zawiasów, a potem dziecięcy, zirytowany głos:

– Jasiek! Otwórz te drzwi, bo tu zamarzniemy!

Zawisza pierwszy podszedł do drewnianego pudła sań i mocniej pociągnął za żeliwne okucie, które ustąpiło pod wpływem jego siły. Dostrzegła go para takich samych, migdałowych oczu, jak jego. Dobek zapiszczał radośnie i skoczył na starszego brata, uwieszając mu się u szyi.

– Zawisza!

– Witaj, urwisie – przytulił do siebie najmłodszego z rodzeństwa. – Ależ wyrosłeś!

– W ogóle nas nie odwiedzasz – jęknął siedmioletni chłopiec. – A ja już sięgam mamie do pasa! Rosnę i rosnę! Kiedyś będę taki sam jak ty, zobaczysz!

– Musisz mi wybaczyć nieobecność. Jak zostaniesz kiedyś rycerzem  poznasz smak służby na własnej skórze.

– Może zanim to nastąpi pomożesz mi wyjść z tego pudła? Chyba, że do wesela mam zostać tutaj? – w drzwiach sań pojawiła się niewiasta, odziana w ciężkie, ciepłe futro i czapę do kompletu, spod której wysunęło się kilka kosmyków.

Zawisza odstawił Dobka na ziemię i ujął kobietę za biodra, po czym zakręcił nią w powietrzu i postawił naprzeciw siebie. Z jej ust wydostał się dźwięczny śmiech.

– Ale żeś sobie porę roku wybrał na żeniaczkę – zamarudziła, poprawiając nakrycie głowy, gdy odzyskała równowagę. – Przez ciebie nie mogłam zabrać ze sobą Rudolfa i teraz biedny został sam w Oleśnicy.

Lilia Wawelu i Litewski NiedźwiedźWhere stories live. Discover now